piątek, 28 lutego 2014

Burza w szklance wody czyli o tym co mi się nie podoba na literackim i blogowym niebie

Jak wiecie moim zawodowym zajęciem jest pisanie. Już od dobrych kilku lat piszę książki. Trochę krócej prowadzę bloga. I przez ten czas nauczyłam się, że jeżeli są jakieś burze na literackim lub blogowym niebie najlepiej się nie wypowiadać, bo wszystko co się powie nie tylko może ale z całą pewnością będzie użyte przeciwko tobie. Autor w takich momentach ma przekichane. Bo jeżeli na przykład wypowie się krytycznie wobec twórczości innego autora z miejsca jest okrzyknięty zazdrośnikiem. Jeżeli weźmie w obronę to z kolei zostanie mu przypięta łatka przynależności do kółka wzajemnej adoracji. Jeżeli chodzi o blogi też lepiej milczeć, bo szczere wypowiedzi z miejsca odbierane są jako desperacja i chęć mściwego odwetu za jakieś tam niepochlebne recenzje. Tak więc nauczona doświadczeniem obserwuję te wszystkie małe burze i wielkie nawałnice w pisemnym milczeniu. Rozmawiam o nich rzecz jasna. Ale z tymi, którzy wiedzą, że pisanie to mój zawód, blog to pasja, a tak ogólnie to jestem człowiekiem, który normalnie jak każdy inny myśli i ma własne poglądy i zdanie, nie mające nic wspólnego z zawodem, który wykonuje. Ale uwaga! Teraz, tutaj, złamię przestrzeganą skrupulatnie od lat zasadę. Od jakiegoś czasu obserwuję z dużym zaniepokojeniem jakąś dziwną nagonkę na pewien typ twórczości i niektóre pisarki. Artykuły, wypowiedzi, gazety, pojedyncze osoby nagle uczuły w sobie boską nieomylność i prawo do wydawania sądów. Zaznaczam, że nie mówię tutaj o profesjonalnych recenzjach, do których absolutnie nic nie mam. Mówię o napaści i ośmieszaniu. Przy okazji autorom owych prześmiewczych tekstów umyka jeden drobny szczegół. Że ośmieszając autorów wyśmiewają również ich czytelników, a tak się dziwnie składa, że zwykle napaściom podlegają książki sprzedające się w ogromnych nakładach, czyli mających tysiące czytających.
Nie trafia też do mnie krytykowanie wydawnictw, które wydają owe przeklęte powieści. Bo za co tu krytykować? Nie wiem w jaki sposób wybieracie książki, które chcecie kupić, ale u mnie z całą pewnością zakupy nie odbywają się li i jedynie pod hasłem: kupuję wszystko co wydaje wydawnictwo XY! Mam swoich ulubionych autorów, gatunki, które lubię, recenzentów, którym ufam, czasem udaje się przeczytać fragment książki, który daje jakiś ogólny ogląd tego czy mi się podoba czy nie. Oczywiście zdarzają się wpadki i niekiedy trafiam na książkę, która absolutnie nie przypada mi do gustu. Ale biorę to na klatę. Następnym razem najzwyczajniej w świecie unikam autora, którego twórczość mi nie podeszła. Mam wrażenie, że nie tylko ja sobie radzę z wyborem lektury i większość czytelników jednak umie wybrać książkę kierując się czynnikami wymienionymi wyżej.
Kolejna rzecz która mnie zastanawia to takie ogólne pytanie: o co tyle krzyku? Ja rozumiem bunt w momencie gdyby nagle wprowadzono obowiązek czytania książek danego autora. Ale przecież nikt nikogo do niczego nie zmusza. Więc o co biega? O kształtowanie gustu literackiego? Sorry, ale o gustach się nie dyskutuje. I jeżeli ktoś chce czytać słodkie romanse niech je czyta. Krzywdy tym bliźniemu nie czyni. Jeżeli ma ochotę czytać książki prosto napisane niech czyta. Optymistyczne? A co mi to przeszkadza? Ja nie muszę, mogę dobierać lektury według swojego gustu. I przy okazji nikogo nie piętnować, nie obrażać, nie wyzywać od najgorszych.
Reasumując: chyba pora sobie przypomnieć, że nie jesteśmy sędziami, nie mamy prawa wydawać wyroków. Po prostu róbmy swoje.
A na zakończenie przytoczę fragment z Emilki Lucy Maud Montgomery:

"Pojmuję, że jest pewna przyjemność w takim ośmieszaniu błędów i ułomności ludzkich - rzekł. (...) Masz dar... o tak, to jest bardzo mądrze ujęte... Umiesz odmalować słabostki ludzkie, głupotę i niegodziwość, umiesz to wszystko w stopniu przerastającym zwykle możliwości dziewczynki w twoim wieku. Ale... Czy warto, Emilko?"

Zgadzam się z Emilką, która odpowiedziała, że nie warto i podpisuję się pod tym co zanotowała w swoim dzienniku po powrocie od pana Carpentera:

"Pióro moje ma leczyć a nie ranić"

I tego moi drodzy zamierzam się trzymać.

Niewtajemniczonym wyjaśniam, że głównie chodzi mi o tekst Zwierza Popkulturalnego, artykuł w wyborczej "Tyle szczęścia, że aż mdli" i cała dyskusję, która przetoczyła się na fb.


sobota, 22 lutego 2014

A tak mnie naszło na sentymenty...

Czytam sobie i czytam i w sumie wcale nie dziwię się Ani z Zielonego Wzgórza, że tak uwielbiała Tennysona i że chciała odegrać Elaine:) Też bym chciała i żeby potem mnie Gilbert uratował...:) Widzicie co lektury z młodości robią z człowiekiem?:) A wy? Lubicie "Panią na Shalott"? Dla mnie ten poemat ma w sobie coś magicznego. Kto ma ochote niech poczyta, a potem posłucha jak o ślicznie o Pani na Shalott śpiewa Loreena McKennitt. Podoba się Wam?




Pani na Shalott 

Po zmroku rzuca snop skonana 
dłoń, a żniwiarka zasłuchana 
szepcze: ,,Oto zaczarowana 
Pani na Shalott” 

Osika drży, wierzba gnie, 
Lekki wiatr nad wzgórzami tchnie, 
Fala jak zawsze chyżo mknie, 
Rzeką wzdłuż wyspy białej, gdzie 
Szlak wiedzie w dal do Camelot. 

Czterech baszt szarość murów strzeże, 
Pod nim łąka w kwiatach leży, 
A na samotnej wyspie, w wieży 
Pani na Shalott. 

Miał rycerz czoło gładkie, jasne 
Czerń loków okrył hełm kaskiem. 
Rumak olśniewał podków blaskiem, 
Gdy jechał z pierwszym słońca brzaskiem 
Drogą do zamku Camelot. 

Lustro przeszyła niczym strzała 
Wizja postaci lśniącej z dala. 
Błysk słońca w liściach drzew ujrzała, 
Zbroja wśród pól zamigotała, 
Jechał przez las sir Lancelot. 

Niebo bez chmur błękitem drży, 
U siodła wielki klejnot lśni, 
Hełm, a w nim pióro dziarsko tkwi, 
Jak płomień ognia zbroja skrzy. 
Rycerz mknie w stronę Camelot. 

Krosno rzuciła, trud przerwała, 
Z sali wybiegła wreszcie śmiała, 
Kwiat nenufaru zerwać chciała, 
Hełm z piórem w dali wnet ujrzała. 
Spojrzała w stronę Camelot. 

Dzień czy noc magii tka materię, 
Radość i kolor snuje wiernie. 
Klątwa jej każe trwać tam biernie 
Serce przebija, szepczą, cierniem, 
Gdy spojrzy, choć na Camelot. 

Nie wie, w czym klątwy tkwi zła treść, 
Więc nić swą równo może pleść 
I życie bez trosk może wieść 
Pani na Shalott. 

Często zaś nocą purpurową 
Wśród skupisk jasnych gwiazd nad głową 
Meteor brodę ciągnie płową 
Ponad uśpionym Shalott. 

Lecz swym arrasem wciąż się cieszy, 
Wplatać magiczne sceny spieszy, 
Bo w noc samotną nieraz słyszy: 
Z ognia, w żałobie idą piesi 
Z muzyką hen, do Camelot. 

Tafla się mieni rycerzami, 
Jada samotnie lub dwójkami. 
Wiernego serca brak czasami 
Pani na Shalott. 

Tam rzeka snuje się wirami, 
Kmieć chodzi obok pól bruzdami, 
Wieśniaczek płaszcze z kapturami, 
Czerwienią wzgórza Camelot. 

Przez cały rok w jej lustrze, na dnie, 
Co świat odbija, wszystko snadnie 
Cieniami się na taflę kładnie. 
Czasami wzrok na trakt ten padnie, 
Co wiedzie aż do Camelot. 

Gdy księżyc świecił nocą błogą, 
Kochanków para szła tą drogą, 
,,Tych cieni oczy znieść nie mogą”, 
Westchnęła Pani z Shalott. 

Na jego tarczy rycerz klęka 
Przed dama, z krwawym krzyżem w rękach. 
I wierność serca jej przysięga. 
Lancelot polem jedzie stępa, 
Mijając senne Shalott. 

Zerwana nić jak cienki włos, 
Zwierciadło pęka w odłamków stos, 
,,Klątwa nade mną”, woła w głos 
Pani na Shalott. 

Patrzy wzdłuż brzegów rzeki Pani, 
Wzrok jej świat barwi nieszczęściami 
Jak jasnowidza spojrzeniami. 
Tak, z zasnutymi mgłą oczami, 
Patrzyła w stronę Camelot. 

Zeszła, do łodzi się dostała, 
Co gdzieś pod wierzbą chybotała 
I na jej dziobie napisała: 
Pani na Shalott. 

A gdy się wreszcie kończył dzień, 
Zepchnęła łódź i legła weń. 
Szeroki strumień poniósł hen 
Panią na Shalott. 

Suknia jej luźna, śnieżnobiała 
Miękko wzdłuż łodzi burt leżała. 
Pod liśćmi świeca zamierała 
Mroczna noc z wolna zapadała 
I ogarniała Camelot. 

Nuty melodii smutnej trwały 
Coraz to cichsze, zamierały. 
Krwi puls i skarga ustawały, 
Oczy przymknięte pociemniały, 
Zwrócone wciąż ku Camelot. 

Bo nim do miasta łódź dotarła 
Na fali, co z przypływem parła. 
Śpiewając swoją pieśń, umarła 
Pani na Shalott. 

Burzliwie wioną wschodni wiatr, 
W wichrze las żółty nagle zbladł, 
Szeroki strumień w brzegach słabł, 
Ciężko z chmur niskich deszcz się kładł 
Na wieże Camelot. 

Popod wieżami, balkonami 
Ogrodów murem, galeriami 
Blada jak śmierć szła w dół z falami. 
Cicha łódź mknęła pod domami 
Aż do samego Camelot. 

Dziób łodzi drogę znalazł już 
Obok pól i wierzbowych wzgórz. 
Ostatnią pieśń słyszano tuż 
Pani na Shalott. 

Przy łodzi wnet na brzegu stali 
Rycerze, damy, ludzie mali, 
Na dziobie imię odczytali: 
Pani na Shalott. 

Któż to? Po cóż ją tu przysłali? 
I w pełnej świec zamkowej sali 
Umilkły dźwięki dworskich gali. 
I wnet się z lękiem pożegnali 
Wszyscy rycerze Camelot. 

Lancelot dumał: Być nie może 
Piękniejszej twarzy na tym dworze. 
Zmiłuj się w swej litości, Boże, 
Nad Panią z Shalott.


piątek, 21 lutego 2014

Kto zepsuł Kraśniakową??? Wszelkie spekulacje mile widziane:)

Oto kawałeczek tekstu, który powstaje. Zgodnie z waszym życzeniem Kraśniakowa w roli głównej. No i teraz proszę mi powiedzieć, kto zepsuł naszą uroczą właścicielkę mięsnego? Co się stało? Zgadujcie:)


W mięsnym o dziwo nie było kolejki. Sprzedawczyni, Kraśniakowa, znana w całym Malowniczym jako lokalna skarbnica wszelkich ploteczek stała za ladą nienaturalnie osowiała.
- A to tylko pani – westchnęła ponuro na widok wchodzącej Madeleine – Pewnie po to mięso co to było zamówione…
- Tak ale nie tylko. Muszę kupić trochę więcej wędliny – powiedziała Magda przebiegle.
Była pewna, że taka przynęta wzbudzi w Kraśniakowej zainteresowanie i wybudzi ją z dziwnego letargu. Szczerze mówiąc Madeleine już zdążyła przywyknąć do hałaśliwej właścicielki mięsnego przybytku i do tego, że po wejściu z miejsca zostaje zarzucona mnóstwem mniej lub bardziej prawdopodobnych nowinek ploteczek. Osowiała i milcząca Kraśniakowa była zjawiskiem nienaturalnym i wysoce niepokojącym.
- To jakiej tej wędliny nałożyć? – Zapytała z westchnieniem.
- Jakiejś dobrej, niech mi pani coś poleci. Gości mam – nęciła niezrażona Madeleine.
Ale i tym razem wabik nie zadziałał. Kraśniakowa w milczeniu zaczęła ważyć pierwszy lepszy kawałek szynki jaki nawinął się jej pod rękę. Przyjęła pieniądze i apatycznie zapatrzyła się w okno. Madeleine prawie, że na palcach wycofała się do wejścia i cichutko zamknęła drzwi. Z chodnika jeszcze raz zerknęła w okno sklepu. Kraśniakowa nawet nie zmieniła pozycji. I w tej chwili Madeleine po raz pierwszy poczuła to co na co dzień musiało towarzyszyć właścicielce mięsnego. Opanowała ją bowiem paląca ciekawość i to taka, której nic nie mogło zagłuszyć.
Ktoś ani chybi zaczarował nam sklepową – myślała targając ciężkie siaty w kierunku samochodu – Zeżarł królewnę… Trzeba jak najszybciej to wyjaśnić, bo jedno jest pewne – Malownicze bez plotkującej na prawo i lewo Kraśniakowej straci nieco ze swojego specyficznego uroku…

czwartek, 20 lutego 2014

Kilka informacji i prośba

Może zacznę od tego, że dziś oficjalna premiera "Wymarzonego domu". Ślicznie dziękuję wszystkim, którzy zakupili książkę, bo to dzięki Wam mogę się cieszyć, patrząc na to jak Malownicze powolutku pnie się w górę na listach topowych. W Empiku i w Matrasie mamy moi kochani napis Bestseller! Dziękuję!!!! Dziękuję też za piękne recenzje, za maile ze słowami otuchy, bo co niektórzy z Was wiedzieli, że gryzę paluchy ze zdenerwowania.
Zapraszam Was też do Ani, Pisaninki, bo własnie dziś, u Niej na blogu ukazał się wywiad ze mną i do wygrania jest Malownicze. Trzeba tylko się rozmarzyć i odpowiedzieć na proste pytanie. Zachęcam do serdecznie do zajrzenia. Oto LINK.

Poza tym zrobiłam sobie plan na najbliższe dni i już wiem, że z całą pewnością na blogu ukażą się recenzje powieści:
"Miłość z jasnego nieba" - Krysi Mirek
"Matki wszystkich lalek" - Moniki Szwai (tę książkę wybraliście w ankiecie:))
I kolejna część o Izabeli Czajce. Niekoniecznie w tej kolejności.
Oczywiście może się zdarzyć, że pojawią się też inne wpisy, bo wiecie, że ja piszę spontanicznie, więc jeżeli coś mnie zainteresuje, poruszy, rozbawi to z miejsca się tu znajdzie.

Kolejna rzecz o która chciałam zapytać ma związek z premierą Malowniczego.Otóż wiem, że Wymarzony Dom ma być ładnie prezentowany w księgarniach. Zaprzęgłam już moich znajomych i znajomych znajomych do tego, by zwracali uwagę czy tak jest w istocie, ale wiadomo, że im więcej osób spojrzy tym więcej zobaczy. Więc gdybyście mogli, oczywiście przy okazji zerkać czy Malownicze jest widoczne bylibyśmy (ja i Wydawca) bardzo wdzięczni. Jeżeli udałoby Wam się cyknąć zdjęcie, podeślijcie. To dla nas bardzo ważne:)

I ostatnia sprawa związana z kontynuacją Wymarzonego Domu. Wiem, że część z Was już go przeczytała i chciałam zasięgnąć języka. Bez kogo, bez jakich wątków nie wyobrażacie sobie kolejnej części? O czym, o kim chcielibyście przede wszystkim poczytać? A może czegoś Wam brakowało? Piszcie proszę, bardzo, ale to bardzo zależy mi na waszej opinii.

środa, 19 lutego 2014

Jaka jestem zażenowana! Samą sobą, bo czytam!

Takie właśnie uczucia mną zawładnęły po przeczytaniu artykułu zatytułowanego: "Lista bestsellerów 2013 roku: "Sado-maso, Pan Bóg i pan Pierdziołka". Nie rozumiem czemu miał służyć ten tekst. Ulało się autorowi z zazdrości? Chciał wgnieść miałkiego czytelnika butem w ziemię? Czy może pokazać, że pisarz, który się dobrze sprzedaje to pisarz nic nie wart? Proszę bardzo oto kilka fragmentów tekstu:

"Kupujemy to, co już znamy. Na przykład Stephena Kinga, zwłaszcza że jego najnowsza powieść "Doktor Sen" (77 tys. egz.) jest kontynuacją słynnego "Lśnienia". Świetnie sprzedawał się również jego "Joyland" (64,5 tys. egz.) Polskim wydawcom w ubiegłym roku udało się wypromować właściwie tylko jednego nieznanego wcześniej powieściopisarza. "Wielka powieść", "przełom"- takimi epitetami zachwalał polski wydawca "Wyznaję" Katalończyka Jaume'a Cabrégo (60 tys. egz.). Tymczasem ta sprawnie opowiedziana powieść przygodowa z wielką historią w tle nie jest specjalnie nowatorska pod względem literackim (masa spadkowa po Joysie dostosowana do percepcyjnej wyporności czytelnika Zafóna) i nie zawiera odkrywczego rozpoznania europejskiej kondycji. Bo za takie nie uznamy przecież spojrzenia na historię jako na pasmo zbrodni, w którym średniowieczny inkwizytor okazuje się duchowym praszczurem hitlerowskiego zbrodniarza?"

"Sukces książki "Tańcząca Eurydyka. Anna German we wspomnieniach" Marioli Pryzwan (30 tys.) był pochodną germanomanii, jaka wybuchła w Polsce na fali rosyjskiego serialu wyświetlanego w TVP wiosną 2013 r., a "Niełatwy dzień" amerykańskiego marines piszącego pod pseudonimem Mark Owen (30 tys.) o zabiciu Osamy ben Ladena to odprysk popularności nurtu "komandoskiego"."

"Naprawdę nie pojmuję, dlaczego ta niemrawa i przewidywalna historia o jednodniowej wdowie nauczycielce, którą przywraca do życia przystojny architekt, tak się spodobała. Może uwierzyliśmy polecającym ją na okładce celebrytom? Gdy przeczytałem, jak Danuta Stenka pisze o "opowieści o przeznaczeniu zasłuchanym w szum morza", a Artur Żmijewski o "mistrzowskim spiętrzeniu wątków godnym pióra Agathy Christie", poczułem zażenowanie."

Cóż jak już wspomniałam nie wiem czemu miał służyć ten artykuł, ale w jednym się z autorem zgadzam: czuję się zażenowana. Sposobem w jaki tekst został napisany. Przeczytajcie, bo warto. Jest nawet kilka tytułów, które nie zostały przez autora wdeptane w ziemię:)
Oto LINK

wtorek, 18 lutego 2014

Czego można się dowiedzieć idąc zapisać dziecko do szkoły:)

Otóż jak zapewne zauważyliście ostatnio rzadko do Was zaglądam. Co wcale nie znaczy, że o Was zapomniałam. Przeciwnie mam ogromne wyrzuty sumienia. I w związku z tym wpadłam choć na chwilkę. Otóż moi kochani jak mnie nie ma z wami to jestem... Głównie przed laptopem, kontynuacja Malowniczego się pisze, niestety nijak nie chce się napisać bez mojego udziału więc proszę Was o wyrozumiałość.
Poza tym w ubiegłym tygodniu nastąpiło w naszej rodzinie wiekopomne wydarzenie. Tysiek został zapisany do szkoły. Zabrałam go ze sobą żeby zobaczył na własne oczy przybytek, do którego będzie uczęszczał i w czasie drogi zostałam dobitnie poinformowana, że Tysiek zamierza edukację zakończyć na przedszkolu i do szkoły nie ma zamiaru iść. Ewentualnie może zostać w przedszkolu. W sumie nie powinno mnie to dziwić, w końcu jednym z pierwszych zawodowych planów mojego syna było zostanie zbójem niechlujem... Tak czy inaczej dyskusja nad koniecznością nauki wydała mi się w tej chwili niepotrzebna i optymistycznie założyłam, że do września Tymek sam nabierze nieokiełznanej ochoty do zdobywania wiedzy w szkolnej ławie. Trzymajcie więc kciuki żeby tak było, bo jakoś tak nie wydaje mi się, żeby panie w przedszkolu były zainteresowane trzymaniem tam Tyśka do pełnoletności:) Ale dzięki temu, że nie ciągnęłam tematu szkolnego Tysiek, który jest gadułą musiał wymyślić coś innego. I tak oto zostałam zaskoczona pytaniem:
- Mamo jak to jest z tą matka naturą?
- No matka natura to przyroda, roślinki, zwierzątka - zaczęłam po dziecinnemu. Naiwna matka myślałam, że Tysiek pyta co znaczy to określenie.
- Mamo ja to wiem - wytknęło mi moje dziecko - Ja pytam dlaczego tylko matka? Bo jak jest matka natura to chyba powinien też Ojciec Naturalny, no nie?
- No tak... - przytaknęłam - No i pewnie gdzieś jest...
- Chyba że wyginął - zasugerował Tysiek - Tak jak dinozaury. To możliwe, prawda?
- Myślisz? - zapytałam lekko skołowana.
- Tak i pewnie kiedyś odnajdą jego kości - optymistycznie pokiwało głową moje dziecko.
- Może się tak zdarzyć - przytaknęłam zastanawiając się o czym ja właściwie rozmawiam.
- To ja ich będę szukał latem - zapowiedział Tysiek - Będę kopał przed blokiem...
- Dobry pomysł - mruknęłam wyobrażając sobie zachwyt moich sąsiadów na widok zrytego podwórka. Ale przecież pasje dziecka przede wszystkim. Pomijając już, że sama bardzo bym chciała zobaczyć pozostałości po Ojcu Naturze vel Naturalnym:) Poza tym istnieje jeszcze nadzieja, że do lata Tysiek zmieni zainteresowania.
- Mamo, wiesz co? - Tysiek podniósł na mnie błękitne oczka - Nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że tata nie ożenił się z żadną wiedźmą - powiedział z mocą.
I naprawdę nie wiem czym by się ta rozmowa skończyła gdyby nie to, że właśnie dotarliśmy do szkoły.
W każdym razie chciałabym oświadczyć, że w sumie też się cieszę, że mój mąż nie ożenił się z żadną wiedźmą. I zaznaczyć, że jeżeli w czasie skopywania ogródków znajdziecie coś niezidentyfikowanego to możecie podejrzewać, że własnie macie w rękach to co zostało z Ojca Natury:)

wtorek, 11 lutego 2014

Ha, niespodzianka!!!

I to jaka!!!! Bardzo dziękuję mojemu Wydawnictwu Znak, za piękny urodzinowy prezent. W domu zapachniało wiosną:) Jestem wzruszona a bukiet jest cudny!!!! Zobaczcie sami:)

O porannym ataku całujących się harcerek...

Dzisiaj na moment włączyłam rano telewizor i moim nieco zaspanym oczętom, bo bez bicia przyznaję się, że wstałam niewybaczalnie późno, ukazał się obraz całujących się dwóch harcerek. Zamrugałam, ale obraz nie przepadł niczym mara nieczysta, trwał nadal. Dopiero po chwili dowiedziałam się, że to fragment teledysku zespołu Revlovers i że ów teledysk bulwersuje ZHP. Cóż... Nie dziwię się. Przede wszystkim dlatego, że rozumiem, że Harcerstwo jako organizacja paramilitarna może poczuć się urażone. Mundur, krzyż harcerski i dwie całujące się laski, przepraszam, ale rzeczywiście coś tu zgrzyta. Wyobraźcie sobie, że w takim teledysku pokazuje się dwóch obściskujących się oficerów w mundurze. Znaczy mundurach żeby nie było, że w jednym:) Też nie wyglądało by dobrze. I nie sądzę, że wojsko piało by z zachwytu. Tym bardziej, że na pierwszy rzut oka wygląda to tak jakby obozy harcerskie nie służyły niczemu innemu jak miłostkom i to niezupełnie niewinnym, jak przekonywali w porannym programie uczestnicy zespołu. Pocałunek dziewczyn moim zdaniem nasycony jest erotyzmem i to całkiem sporym. Oczywiście nie usiłuję tutaj nikomu wmówić, bo sama w to nie wierzę, że na obozach nikt się z nikim nie całuje, że nie rodzą się tam miłości, ale przecież obóz harcerski to nie tylko ogniska i patrzenie sobie w oczy. A teledysk niestety tylko to pokazuje. Oczywiście wiem, że to tylko piosenka, ale skojarzenia nasuwają się same. Poza tym natknęłam się gdzieś w necie na stwierdzenie, że mundury były wypożyczone od znajomych, którzy to znali scenariusz teledysku. W dzisiejszym programie telewizyjnym członkowie zespołu twierdzili to samo tyle tylko, że nie padło tam sformułowanie, że wypożyczający znali scenariusz a jedynie, że scenariusz nie był ukrywany i jeżeliby ktoś poprosił zostałby udostępniony. Zmienia to nieco wydźwięk wypowiedzi. Jednym słowem nie podoba mi się. Chociaż dziewczyny, szczególnie ta z kręconymi włosami, są śliczne. A na koniec dodam tylko, że rodzi się jeszcze jedno pytanie: czy teledysk miał coś istotnego (czego być może ja po prostu nie dostrzegam) przekazać czy po prostu został zrobiony po to żeby machnąć skandalik i zwiększyć popularność zespołu. Jeżeli chodziło o to drugie to na pewno twórcy osiągnęli swój cel. A oto wspomniany teledysk. Jestem ciekawa jak Wy go odbieracie?

 

piątek, 7 lutego 2014

Uwaga konkurs!!! Przedpremierowe egzemplarze "Malownicze. Wymarzony dom" do przytulenia!

Mam do przekazania PRZEDPREMIEROWO 3 egzemplarze "Malowniczego" Trzeba tylko napisać z czym kojarzy Wam się ta oto okładka:

 Forma dowolna.
Czekam z niecierpliwością na Wasze odpowiedzi cały weekend.


Uwaga!!!! Konkurs jest konkursem Facebookowym  więc wszelkie odpowiedzi zamieszczajcie proszę nie w komentarzach na blogu ale tutaj:
LINK 

Czekam rzeczywiście z dużą niecierpliwością. I nosi mnie, takie coś co nosi zwykle autora przed premierą:) Chyba zbyt dokładnie tego nie określiłam, ale jest to coś co wybija mnie ze zwykłego codziennego rytmu:) Piszcie więc, Malownicze czeka!

środa, 5 lutego 2014

Specjalnie dla Magdy powtórka z rozrywki: Nie będąc młodą lekarką - czyli recepta jak unikać nudy

Ten tekst był publikowany tuż po założeniu bloga. Ale dzisiaj po inspirującej rozmowie z Magdą (pewnie część z Was ją kojarzy z bloga STULECIE LITERATURY) przypomniał mi się i postanowiłam go wrzucić. Dla tych co nie pamiętają i dla tych, którzy nudzą się śmiertelnie i nie wiedzą co z tym fantem zrobić. Zapraszam!

Jeżeli kiedykolwiek ktokolwiek z Was obawiał się, że będzie w życiu się nudził już może przestać. Otóż znalazłam niezawodny sposób na to by nigdy nie doświadczyć znudzenia. Droga do osiągnięcia celu jest stosunkowo prosta. Otóż należy sprawić sobie męża, dzieci i jakieś zwierzę. W moim wypadku poszłam na całość i mam psa, kota i świnkę morską. O dzieciach - sztuk dwie - nie wspominając. I jeżeli chodzi o męża nie odgrywa tutaj znaczącej roli i bynajmniej nie chodzi mi o to by dyskryminować mężczyzn. Po prostu mąż z reguły jest stworzeniem dość samodzielnym i na uchronienie nas przed nudą nie będzie miał wielkiego wpływu. Natomiast niezbędny jest do posiadania dzieci, ale pozwolicie, że akurat w ten temat nie będę się zagłębiać:) 

W każdym razie posiadając potomstwo zapewniacie sobie nie dość,że zajęcie do końca życia to dodatkowo sporo rozrywki. Na przykład moja córka zapytała mnie kiedyś, co to jest szkoła pornograficzna. Oniemiałam. Naprawdę. Byłam przygotowana na poruszanie różnych tematów, typu skąd się biorą dzieci i takie tam, ale o szkole pornograficznej? Przed tym nikt mnie nie ostrzegł!  Z miejsca rozpoczęłam więc śledztwo skąd ona w ogóle ową placówkę edukacyjną wytrzasnęła. Spodziewałam się kręcenia i żmudnego dochodzenia prawdy, ale moje dziecko wzruszyło ramionami i stwierdziło, że przeczytało o niej w książce M. Musierowicz. Nie dowierzałam. Po wnikliwym zbadaniu sprawy wyszło na jaw, że rzeczywiście chodziło o książkę Pani Małgorzaty, tyle tylko, że dziecię moje zamiast poligraficzne czytało pornograficzne. Odkrycie przyczyny i tak nie uchroniło mnie od szczegółowego wyjaśnienia obu pojęć. Chyba nie muszę mówić z którym miałam większy problem.
Z kolei mój syn (lat cztery), któregoś dnia, jedząc ogórka konserwowego, oznajmił mi, że jest w ciąży.
- Hmmm, a skąd wiesz? - zapytałam zaintrygowana.
- Z telewizji  - oznajmił zwięźle. - Jedna pani mówiła, że jak się je ogórki to będzie się miało dzidziusia. -  W duchu stwierdziłam, że w takim razie chwilowo będę wystrzegać się produktów kwaszonych - I wiesz co, mamo? Już nie będę cię prosił o braciszka! Sam sobie urodzę! - dodał mściwie.
Zupełnie nie wiem dlaczego, ale groźba nie przejęła mnie zbytnio. Ba! Zgłębiając swoje uczucia to nawet odczułam ulgę. Sama się sobie dziwię, ale perspektywa porodu, nawet kogoś tak wyjątkowego jak braciszek, nie wprawiała mnie w zbytnią euforię.
Innym razem Tysiek zajął nam z mężem sporo czasu pytając co to jest "bombsiuj nas". Niestety nie wiedziałam. Mąż też nie. Nasz syn patrzył na nas swoim czystym błękitnym spojrzeniem, w którym odbijało się rozczarowanie.
- A panie w przedszkolu wiedzą - powiedział z naganą. Poczułam się jak rodzic tłumok. Bo skoro panie wiedzą, a ja nie...
- A to bombsiowanie to zabawa? - usiłowałam dociekać.
- Nie, no mama piosenka - wyjaśnił mój syn i na całe szczęście odśpiewał nam ją bez zbędnego namawiania. Brzmiała tak:
Witaj Tysiu, witaj Tysiu,
Jak się masz, jak się masz
Wszyscy cię lubimy, wszyscy cię lubimy,
Bombsiuj nas, bombsiuj nas!
Spora czasu zajęło nam wyjaśnienie, że to nie żadne bombsiuj tylko bądź wśród. W rezultacie wkurzyliśmy nasze dziecko do tego stopnia, że wykrzyczało nam, że panie przecież wiedzą co śpiewają. Na to nie znaleźliśmy odpowiedzi.
Ostatnio też, na zakupach nasz syn wprawił nas w ogromne zakłopotanie. Staliśmy już w kolejce do kasy, za nami stał straszy pan, który nie wiedzieć czemu wzbudził w Tymku ogromne zainteresowanie. W pewnym momencie Tysiek pochylił się w moim kierunku i konspiracyjnym szeptem oznajmił, że dzadziuś będzie zaraz tańczył. Zanim skojarzyłam starszego pana z dziadziusiem minęła chwila, natomiast za nic nie mogłam dociec dlaczego miałby tańczyć. W końcu Tymek pokazał mi zawartość jego koszyka. Leżała w nim mrożona pizza. I wszystko stało się jasne. Kto ogląda telewizję zapewne widział reklamę pizzy Giuseppe. I zapewne też już wie, o co chodziło ze staruszkiem. Na nic zdały się szeptem wygłaszane uwagi i prośby żeby nasz upiorny syn zdjął z bogu ducha winnego staruszka wyczekujący wzrok. Co więcej Tysiek głośno zaprotestował gdy chcieliśmy od kasy odejść.
- On na pewno zaraz będzie tańczył - zawołał z żalem - Niech dziadziuś tańczy!
W tej chwili nie było już mowy żeby zataić kogo nasz uroczy syn ma na myśli. Na całe szczęście starszy pan okazał się bardzo miłym też oglądającym telewizję dziadziusiem i specjalne dla naszego syna odprawił cos w rodzaju tańca z pizzą w dłoni.
Tak więc widzicie, że same dzieci wystarczą żeby człowiek się nie nudził. Jak się jeszcze do tego dołoży zwierzaki gwarantuję, że o nudzie będzie można tylko marzyć. Weźmy takiego psa. Dla bardzo wymagających (czytaj pragnących mieć kupę zajęcia) polecam owczarki belgijskie. Odkąd u nas pojawiła się nasza  suka mam z nią sto pociech. Po pierwsze kradnie. Ale nie tak zwyczajnie jedzenie, czy coś w ten deseń. Ona kradnie i gromadzi swoje skarby pod sekretarzykiem. Teraz rozszerzyła kryjówkę na skrzynkę pod łóżkiem. Poza tym, że uprawia złodziejstwo w domu znosi z dworu kapsle od piwa. Nie wiem jak to robi, może to nie czysty pies tylko krzyżówka z chomikiem i ma jakieś torby w policzkach i tam je chowa, bo mimo usilnych obserwacji nigdy nie udało mi się zauważyć, żeby niosła coś w pysku, a jak przychodzi co do czego to nagle z odmętów pyszczydła wydobywa nowy eksponat śmieciowej kolekcji. Poza tym ostatnio przechodzi ciężki okres lęku przed światem. I tak mam psa obronnego, który jak słyszy, że ktoś wchodzi do domu chowa się pod łóżkiem i stamtąd szczeka. Dodajmy, że chcąc uniemożliwić jej znikanie pod meblem wstawiliśmy tam kartony i teraz gdy się chowa wbija tam tylko łeb. I tak reszta psa wystaje na zewnątrz, ale widać ona wyznaje zasadę, że skoro ona nie widzi to i jej nie widzą. Jeden mój znajomy wysnuł teorie, że ona się po prostu wstydzi, że się boi i dlatego nie chce na to patrzeć. Ostatnio gdy o tym dyskutowaliśmy z mężem stwierdziliśmy, że i tak nie jest tak źle, bo w końcu szczeka. Ale potem dopadło nas straszne podejrzenie, że ona szczeka nie w celach obronnych tylko ostrzegawczych. Bo gdyby tak na przykład wchodzący okazał się złodziejem krótkowidzem to lepiej go ostrzec: słuchaj uważaj jak kradniesz, bo ja tu leże i możesz mnie zdeptać.
I tak oto wygląda moja recepta na brak nudy. Jeżeli ktoś nie wierzy zapraszam niech wpadnie i sam się przekona ile czasu zajmują dyskusje z dziećmi, wyciąganie spod łóżka psa, śledzenie jego przestępczej działalności o zwykłym życiu i obowiązkach nie wspominając. A i jeżeli ktoś ma wątpliwości, bo na przykład o męża w danym wypadku trudno, albo dzieci jeszcze się nie pojawiły, niech się nie martwi! Sam zwierzak wystarczy. Nawet jeżeli będzie to tylko świnka morska, pod warunkiem, że odpowiednio się ją rozpieści. Nasi znajomi osiągnęli w tym względzie mistrzostwo świata doprowadzając do tego, że świnek sypia z nimi w łóżku,  a każda  próba wyeksmitowania go do klatki kończy się nieprzespaną nocą. Po prostu drze się niczym straż pożarna jadąca na sygnale. Ale spełnianie jego zachcianek gwarantuje im zajęcie na większą część dnia więc suma summarum nie ma co narzekać. W końcu czego się nie robi żeby osiągnąć cel?

poniedziałek, 3 lutego 2014

Słów kilka o tym co i jak:)

Kordelina Chciwus Głodus (tak nazywa
Kordelię Tysiek:)) też życzy
Wam dobrej nocy:) Widzicie jak
urosła?
Chciałam tylko zakomunikować, że na górze pojawiła się zakładka z waszymi typami lektur obyczajowych dla zbłąkanego czytelnika. Nadal można wpisywać swoje typy jeżeli komuś coś przyjdzie do głowy. Można tez podać linki do recenzji na swoim blogu. z czasem będę uzupełniać. A za moment będę zbierać tytuły o dwudziestoleciu międzywojennym. Więc wy już myślcie co możecie polecić:) To po pierwsze. Po drugie doszły mnie słuchy, że co niektórych zdaniem omijam szerokim łukiem pisanie o polskich autorach. W sensie nie recenzuję. Otóż trudno mi się z tym stuprocentowo zgodzić. Pisuję o polskich autorach tyle tylko, że tak jak zapewne zauważyliście mój blog nie jest typowym blogiem recenzyjnym. Raczej takim misz masz o wszystkim co mi w duszy gra. Ale pomyślałam, że skoro tak to mam propozycję. Otóż z boku zamieszczam ankietę z przeczytanymi przeze mnie w styczniu książkami. Z tytułów możecie wybrać ten, którego recenzję mojego autorstwa chcielibyście przeczytać:) Ot taka zabawa, a co tam. Tytuł, który zdobędzie najwięcej głosów zostanie przeze mnie zrecenzowany niejako na Wasze zamówienie:)
Na koniec przekazuję wszystkim gorące całusy od Tymka, który dzisiejszego wieczoru był wyjątkowo wyznaniowy i surowo mi przykazał bym ucałowała tych co tam (czyli na blogu) o nim czytają. To przekazuję i dobrej nocy Wam życzę:)

niedziela, 2 lutego 2014

Z punktu widzenia Tyśka

Wczoraj przy przebieraniu się w piżamę Tysiek stwierdził:
- Mamo zauważyłem, że kobiety są bardziej wyznaniowe...
- Tak? - zapytałam wieloznacznie bo z lekka mnie przytkało.
- No tak,  mówią, że cię kochają, pierwsze całują, głaszczą... Dziewczynki w przedszkolu, ciocie, nawet ty!
No to przytkało mnie jeszcze bardziej. Chyba rzeczywiście świat się zmienia, a ja nawet o tym nie wiedząc jestem bardziej wyznaniowa:) A u was jak tam to wygląda? Jesteście aby bardziej wyznaniowe?:)

sobota, 1 lutego 2014

LITERATURA DZIELI SIĘ NA OGÓLNĄ I KOBIECĄ?

Do artykułu dotarłam dzięki dyskusji, która wczoraj przetoczyła się na fb. Tylko dzięki temu, bo ostatnio z czasem u mnie krucho i jestem jakby poza światem i bieżącymi wydarzeniami. Przeczytałam i pomyślałam, że tekst jest wart uwagi, bo nareszcie zaczyna się dyskutować o literaturze popularnej. Rzecz rzadka. No i ewidentnie w temacie, który mnie bardzo interesuje. Pomyślałam, że nie mnie jedną i że być może wśród Was jest też ktoś kto nie czytał. Wstawiam i z wielkim zainteresowaniem czekam na Wasze opinie. Co Wy myślicie na ten temat? Czy rzeczywiście literaturę można podzielić na ogólną i kobiecą? Poczytajcie, bo warto.