poniedziałek, 6 maja 2013

O dobroci w filiżance kawy zamkniętej czyli Zapach świeżej kawy


"Małe jasne to jest piwo,
duże jasne to jest słońce,
mała czarna to jest kawa,
duża czarna to jest noc,
Noc odchodzi,słońce wschodzi
chyba nam go nie ubyło
mała miłość - to nie miłość
duża miłość - to jest miłość."

A jeżeliby połączyć wielką miłość z kawą ni mniej ni więcej wyjdzie nam wielka miłość do tego napoju. I własnie gdybym miała jednym zdaniem scharakteryzować "Zapach świeżej kawy" Kordiana Tarasiewicza to brzmiałoby ono: Wielka miłość do kawy i ludzi. Gdy otwierałam książkę spodziewałam się, że owionie mnie aromat kawowy, że poznam historię małej czarnej. Dostałam natomiast nie tylko filiżankę świeżo zaparzonej mokki najlepszej jakości, ale też wypiłam ją w wybornym towarzystwie. Bo "Zapach świeżej kawy" to przede wszystkim historia ludzi, dzięki którym warszawskie ulice (a później również ulice innych miast) zapachniały dopiero co paloną kawą. To również spory wycinek historii naszego kraju, bo pan Kordian Tarasiewicz zaczyna swoją opowieść od przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX wieku kiedy to jego dziadek Tadeusz Tarasiewicz na krakowskim rynku założył sklep wielobranżowy. Mimo że interes nie szedł za dobrze pan Tadeusz dbał o robotników, osierocone dzieci, był członkiem Towarzystwa Dobroczynnego. I mimo, że może nie był rewelacyjnym przedsiębiorcą to niewątpliwie był człowiekiem wrażliwym na nieszczęście bliźnich. Nie piszę o tym bez powodu, bo jak się okazuje ta dbałość o drugiego człowieka przechodziła w rodzinie Tarasiewiczów z pokolenia na pokolenie i sprawiła, że firma "Pluton", którą otworzył pan Tadeusz, po upadku krakowskiego sklepu i przeniesieniu się do Warszawy, nie była tylko bezduszną fabryką, ale stała się miejscem gdzie właściciele i pracownicy tworzyli jedną wielką troszczącą się o siebie nawzajem rodzinę. Zakładając palarnię kawy "Pluton" Tadeusz Tarasiewicz sporo ryzykował. Wtedy jeszcze ludzie kupowali surową kawę, którą palono w domu. Oczywiście nie zawsze ziarna po tej obróbce zachowywały swoją doskonałą jakość. Rodziło się jednak pytanie czy klienci docenią udogodnienie w postaci już gotowych, opalonych ziaren. Na całe szczęście docenili. I tak firma "Pluton" zaczęła się rozrastać, zdobywać nowych klientów, zatrudniać ludzi.
Książka doskonale pokazuje rozwój przedsiębiorstwa, sposoby jego prowadzenia, ale też jest historią rodziny Tarasiewiczów. Tym cenniejszą, że prawdziwą. Zero tu fikcji. Tragedia po nagłej śmierci Jana Tarasiewicza (syna Tadeusza) jasno pokazuje ile wyrzeczeń kosztowało utrzymanie firmy rodzinnej. Uzmysławia też jak wielki szacunek miała rodzina do pozostawionego interesu. Mimo iż prowadzenie palarni kolidowało z ich planami "Plutonem" zajęli się bracia zmarłego: Tadeusz junior i Michał (ojciec Kordiana Tarasiewicza). I tak powolutku dochodzimy do historii  samego pana Kordiana, który to w 1934 przejął kierownictwo nad firmą. Tak młodego dyrektora przedsiębiorstwo to jeszcze nie widziało. Ale też młodość przyniosła pewien powiew niezbędnej świeżości  Pan Kordian nowocześniej i bardziej śmiało patrzył w przyszłość. Widział potrzebę zmian i zmiany te wprowadził. Tutaj w czasie lektury nasunęło mi się spostrzeżenie o tym jak tak naprawdę niewiele zmieniło się od tamtego czasu. Na przykład umieszczanie reklam w gazetach i na... firmowych autach, wysyłanie przedstawicieli handlowych, umieszczanie logo firmy na różnorodnych gadżetach... To wszystko moi kochani jest już od bardzo dawna, a pan Kordian niesamowicie ciekawie o tym pisze.
"Moją ogromną siłą było rodzinne dziedzictwo kierowania firmą. Ważny jego składnik stanowiło dobre traktowanie pracowników. Uważam, że to co, co właściwie jest wartościowe w dziedzinie relacji z pracownikami, wyniosłem raczej z domu. Od początku mojego dzieciństwa wyczuwałem, że stosunek moich rodziców do ludzi jest bardzo, bardzo właściwy. I ta tradycja, takiego właśnie stosunku, miała często objawy zewnętrzne."
Ten fragment jest niezwykle istotny, bo oto nieubłaganie nadchodziła wojna. A w czasie jej trwania niejedna rodzina przetrwała dzięki "Plutonowi" właśnie. Firma dbała o to by zapewnić pracownikom posiłki, rozrywki w czasie przerw w pracy, starając się zachować choć wyrywek normalności w tym nienormalnym świecie. Roztaczała opiekę nad młodymi zdolnymi ludźmi zatrudniając ich, a jak wiadomo zaświadczenie o pracy w tamtych czasach często było równoznaczne z "być albo nie być , bo chroniło przed wywózką na przymusowe roboty. "Pluton" pomagał w kształceniu młodzieży, w wysyłaniu i kompletowaniu paczek dla osób wywiezionych do obozów. Jednym słowem był ogromnym wsparciem i strażnikiem zachowania dawnych wartości i zasad. Nie tylko wytwarzano tu kawę, ale też z pietyzmem pielęgnowano ducha patriotycznego i dbano by ludzie nie zapomnieli, że w tych trudnych czasach najważniejsze jest to by pozostać człowiekiem.
"Zapach świeżej kawy" Kordiana Tarasiewicza to bardzo zajmująca opowieść o ludziach, o ich dobroci, o trudzie prowadzenia przedsiębiorstwa o przezwyciężaniu trudności. To po części opowieść o marzeniu pana Kordiana:
A teraz mam tylko marzenie, abym mógł założyć kawiarnię, która byłaby miejscem przechowywania tradycji branży kawowo-herbacianej. By dzięki tej tradycji rozprzestrzeniał się zapach świeżej kawy. Dobrze upalonej...

A TUTAJ adres strony internetowej pana Kordiana. Zajrzyjcie:)

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu PWN i Pani Marcie:)



11 komentarzy:

  1. Z tej serii czytałam "Zapach świeżych malin" i byłam nim zauroczona, na tę pozycję coraz bardziej sobie ostrzę pazurki, kuszona pozytywnymi recenzjami. A PWN wydaje coraz więcej książek, które mnie interesują. Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PWN to ostatnimi czasy moja wieczna pokusa:) Teraz będę sukcesywnie kompletować książki państwa Łozińskich. Oni piszą tak o historii, że się człowiek oderwać nie może. Na zapach świeżych malin choruję i zapewne choroba się skończy wraz z ubytkiem w portfelu i zamówieniem:)
      Serdeczności:)

      Usuń
  2. Wspaniała książka! Czytałam ją niedawno. :) Jeśli chcesz, mogę ją podpiąć do wyzwania, sporo w niej o latach międzywojennych. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, książka arcyciekawa:) A o podpięcie poproszę, ja zapewne bym zapomniała podesłać link:) Kiedyś głowę gdzieś zgubie i taki będzie finał mojego roztargnienia...

      Usuń
    2. Hehe z tym roztargnieniem to u mnie jest podobnie. :D Już podpinam. :)

      Usuń
  3. Piękna recenzja,niezwykle wartościowa. I książkę chciałaoby się zjeśćjak najlepsze ciastko do ... kawy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Bardzo się cieszę, że mogę podzielić się swoimi wrażeniami i odczuciami. A jeszcze bardziej mi miło, że czyta się tekst z przyjemnością:)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Aż poczułam zapach aromatycznej kawy:) wraz z klimatem jaki wtedy panował, pięknie napisałaś o tej książce:)). Sama z chęcią bym ją przeczytała, mimo,że czasy wojny nie są moim ulubionym w literaturze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj jest poruszona kwestia pomocy, pokazany też jest trud utrzymania firmy w czasie wojny. I dbałość o młodzież. Nawet Aguś jak nie przepadasz za wojenną literaturą to tutaj ta część książki mogłaby ci przypaść do gustu.
      Serdeczności:)

      Usuń
  5. Osobiście wolę herbatę, ale na książkę się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kocham kawę, ale ostatnio musiałam ograniczyć ku mojemu wielkiemu smutkowi. Ale zawsze można czytać o kawie z aromatyczną filiżanką herbaty w ręku:) Melu będziesz miała dwa w jednym:)

      Usuń