sobota, 16 sierpnia 2014

No to już:)

No i dotarliśmy moi kochani do etapu, w którym śmiało można powiedzieć, że każdy z Was jest zwycięzcą:) Napisaliście, stworzyliście własną historię, powołaliście do życia własnych bohaterów! Serdecznie Wam gratuluję! 
Dzisiaj to tyle. Czytajcie, wybierajcie swoje typy, bo jutro zaczynamy głosowanie. Przesyłam Wam mnóstwo ciepła i dobrych myśli:)

Michalina Jusik

„Szkatułka pełna listów”

„Mama to miękkie ręce, Mama to melodyjny głos, to chuchanie na uderzone miejsce. Mama to samo dobro i sama przyjemność, coś, co dobrze jest mieć w każdej chwili życia koło siebie, dookoła siebie, gdzieś na horyzoncie.”
Melchior Wańkowicz „Ziele na kraterze”

Tyle pięknych słów powiedziano o matkach, tyle miłości kobiet ofiarowanej swoim dzieciom zupełnie bezinteresownie przemilczano. Swoje opowiadanie chciałaby zadedykować mojej mamie, za to, że zawsze jest mimo wszystko. I za to, że potrafiła pokazać mi czym znaczy być zwycięzcom, gdy ciało staje się mimowolnym wrogiem. Możliwe jest to tylko wtedy, kiedy ktoś czegoś bardzo się pragnie.


-----

- Akcja serca ustała o godzinie 21:37. Mimo prób reanimacji nie udało się uratować pacjentki – z powagą mówił lekarz dyżurny, podając pielęgniarce niezbędne informacje.

Kolejne ludzkie istnienie zgasło, niczym świeca zgaszona podmuchem zimnego wiatru. Równie niespodziewanie, co życie kobiety. Mimo, że zmagała się z rakiem, mogła jeszcze żyć. Chciała jeszcze tak wiele zrobić, nim Bóg miał ją zabrać do siebie. Pół roku wydawało się ogromną zaliczką od rozwijającego się w niej z każdym dniem choróbska. Nic nie skończyłoby się tak ulotnie, gdyby nie drobny poślizg czasowy. Ot, spóźnienie – każdy przecież zgubił kiedyś tak kilka minut. Gdyby nie ten kwadrans, nie znalazłaby się na najbardziej feralnym skrzyżowaniu przed Poznaniem w ostatnich dniach. Pijany kierowca zabił nie tylko ja, ale i mężczyznę, który wkrótce miał zostać ojcem...

*

Malownicze – odczytała na głos napis na zielonej tablicy, do której od kilku minut zbliżała się ostatkiem sił. Jak zwykle pewnie by go sfotografowała, ujęła w kadr najbliższą okolicę, plecak, który zdawał się być pełen cegieł, głowę pełną marzeń i wymęczone drogą czarne tenisówki. Dziś jednak nie wszystko było jak zwykle. Pragnęła odizolować się od świata, pozostawić za sobą dom, przyjaciół z sieci, wiernych czytelników relacji z jej bliższych i dalszych wojaży. Po tym wszystkim, co się stało musiała znaleźć się z dala od korzeni. Od tego całego pogmatwanego świata, który według niej jest jedynie cholernie niesprawiedliwy. Wypomnienia minionych dni przewijały się jak w kalejdoskopie, gdy znak pozostawiała już kilkanaście metrów za sobą, zmierzając w kierunku miasteczka.
Nigdy tutaj nie była, jednak przekraczając jego granice, czuła niewidoczne przyciąganie do miejscowości ukrytej wśród górskich ścieżek. Jakby jej część, znała to odległe miejsce, zupełnie nieobecne na mapach. Nie miała pojęcia, co sprawia, iż czuje się tutaj niemal jak w domu, choć była teraz już całkiem samotna.  Przez chwilę przemknęła jej myśl, iż to co trudne na zawsze pozostawia ślady na duszy człowieka. Kiedy wydarzy się coś pięknego, często wszystko ulatuje z pamięci. To co złe zakorzenia się w człowieku, pozostawiając nie tyleż drobne, co najczęściej rozległe i głębokie rysu, niczym na zniszczonej płycie. Nigdy ot tak nie ulatuje z podświadomości.
Zwykła pocztówka z widokiem górskich szczytów opatrzona stemplem z Malowniczego dała jej nadzieję, iż uda jej się na nowo przywrócić życie matki. Oczywiście nie było to realnie możliwe, jednak pragnęła na nowo poczuć miłość, jaką jej dawała zupełnie bezinteresownie, przypomnieć sobie troskę, którą ją otaczała każdego dnia. Jak nigdy potrzebowała zobaczyć jej uśmiech na zdjęciach, nie tylko tych z ostatnich lat, ale i tych z młodości, których nigdy nie widziała, a gdzieś przecież się znajdowały. Tak samo jak nigdy niewidziani dziadkowie oraz ojciec, na którego wzmiankę, na twarzy matki pojawiał się mimowolny ból. Ale ona chciała wiedzieć coś więcej o jedynej jej bliskiej osobie, którą właśnie straciła...

*

Kiedy dotarła do niewielkiego ryneczku – centrum miasteczka, na którym zewsząd tętniło życie, oniemiała z wrażenia. Tą niewielką przestrzeń wypełniały pokaźne kamienice, na których odcisnęły się biegnące lata. Fantazyjnie zdobione okiennice uzupełniały stojące na parapetach kolorowe pelargonie, a żadna z fasad budynków, ku zdumieniu Marceliny, nie została zniszczona prozaicznymi napisami bezmyślnych graficiarzy, jak często bywało w Poznaniu. W centrum dostrzegła niewielką fontannę i mnóstwo maluchów, co rusz przelatujących przez co jakiś czas pojawiający się wąski strumyk wody. Wokół na  ławeczkach siedziały matki, które pochłonęły ploteczki. Gdzieniegdzie dostrzegła też starszych panów karmiących gołębie. Jeden z nich dość intensywnie i bez ogródek wlepiał w nią swoje baczne spojrzenie. Czuła się jakby każdy jej ruch był przez niego spisywany. Zmroziło ją to nieco, dlatego postanowiła gdzieś schować się przed jego wzrokiem. Szukała spożywczaka, żeby kupić wodę, ale pierwsze co w oczy rzuciła jej się mała herbaciarnia z starodawnym szyldem nad wejściem. Nie patrząc na drogę, którą z dość pokaźną prędkością jechał czerwony samochód, przebiegła na drugą stronę ulicy i zniknęła za masywnymi drzwiami.

*

Herbaciarnia znów pachniała kłopotkami tak uwielbianymi przez mieszkańców Malowniczego. Sprawy z Kacprem i Julią co raz bardziej zaczynały się komplikować i Krysia poprzedniego wieczora postanowiła uspokoić burzę myśli w głowie, zajmując ręce ciastem. Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk dzwonka przy drzwiach. Przy wejściu dostrzegła dziewczynę z plecakiem. Widząc wielki tobołek na plecach na oko dwudziestoparolatki, nieco się zlękła. Ostatnim razem, kiedy do miasteczka zawitała młoda panna z ogromnym bagażem – Julia – zaczął odblokowywać się niebezpieczny ciąg zdarzeń z przeszłości. „Co tym razem zafunduje nam los?” - pytając samą siebie, zorientowała, że zbyt długo przygląda się odwiedzającej bez najmniejszego słowa.

*

Marcelina znalazła się w pomieszczeniu, w którym nieziemsko pachniało. Mnóstwo herbat umieszczonych w maleńkich szklanych słoiczkach wypełniało półki starych dębowych szaf, stojących zaraz przy wejściu. Dalej zobaczyła nieco niższe meble, na których stały, rozłożone pod plastikowymi osłonami, domowe ciasta. Na samą myśl o tych smakołykach, poczuła i usłyszała burczenie brzucha domagającego się jedzenia. Tylko, nieco przestraszyła ją kobieta stojąca za ladą. Miała równie lodowate spojrzenie, jak mężczyzna z rynku.
- Dzień dobry, w czym mogę służyć? - usłyszała głos ekspedientki, niemalże w ostatniej chwili, gdy nieomal nie chwyciła klamki próbując uciec. - Jestem właścicielkom tego miejsca. Nazywam się Krysia – powiedziała, widocznie próbując zdobyć zaufanie Marceliny. Tyle, że ta, usłyszawszy jej imię, przestała myśleć o drożdżowym z borówkami, który najbardziej ją kusił.

*
Dawno nie była tak zszokowana, chociaż może to uczucie było w ostatnim czasie nieco na porządku dziennym. Trzymając pocztówkę w rękach nie dowierzała w to, co właśnie się dzieje.
- Pani Krysiu, musi mi Pani pomóc. - mówiła dziewczyna, która chwilę temu przedstawiła się jako Marcelina. - Po mamie została mi tylko ta kartka, na której jest Pani imię, jak obstawiam. Błagam, niech powie Pani, że to ona jest nadawcą! - wlepiła w nią swoje uporczywe spojrzenie.
- Tak, wysłałam ją kilka lat temu. Do Marii... - zamyśliła się Krysia.
Marię poznała kiedy wydawało jej się, że wszyscy się od niej odwrócili. Kacper... Nie chciała po raz kolejny wspominać tej historii. Tak szybko, jak pojawiła się w Malowniczym, równie szybko zniknęła. Na szczęście co jakiś czas pisywała do niej, sprawiając, że uśmiech gościł na jej twarzy wśród szarych dni.
- Pani znała mamę? - młoda brunetka niemalże krzyczała z ogromną radością w głosie.
- Tak. Znam ją. Dlaczego mówisz o niej, jakby już jej nie było? - zapytała zdziwiona.
- Mama zmarła w szpitalu trzy miesiące temu w wyniku odniesionych obrażeń w wypadku.
„Maria nie żyje?!” Głos w jej głowie krzyczał. Kolejna osoba, której pozwoliła opuścić Malownicze, odeszła bezpowrotnie.
- Stra... - słowa uwięzły jej w gardle. - Strasznie mi przykro... - wydukała w końcu.
Marcelina jedynie skinęła głową.
- Jak to się stało? - zapytała Krysia, choć wiedziała, że to niewygodne i niewłaściwe pytanie przy pierwszym spotkaniu.
- Mama wracała z Jarkiem – narzeczonym przyjaciółki z kolejnej dawki chemii. Wjechał w nich pędzący ponad sto na godzinę pijany mężczyzna. Jarek zginął na miejscu,a mama... wie Pani... - po raz kolejny przedstawiła pokrótce sytuację, czując ogromny ciężar.
- Chemioterapia? - chciała zapytać, ale zaraz się poprawiła. - Marcelino, musimy porozmawiać na spokojnie. Za dziesięć minut będę zamykać, a teraz dam Tobie ciasto i herbatę. Najedz się, a zaraz po osiemnastej wsiądziemy w samochód i porozmawiamy już u mnie.

*

- Ma Pani jakieś zdjęcia mamy z dzieciństwa, młodości – zapytała Marcelina zaraz po tym, gdy usiały się w kuchni.
Nim do niej dotarły minęło chyba z dwadzieścia minut. Najpierw przed domem zaczepiła ich jakaś Magda, która tryskała energią i od razu zdobyła sympatię dziewczyny. Potem pies uporczywie obwąchiwał ją i bagaż, nim pozwolił przejść przez próg domu. Marcelina od razu w przedpokoju rzuciła torbę i podążając za Panią Krysia, usiadła w na drewnianym narożniku z miękkimi, beżowymi okuciami.
- Mam kilka wspólnych fotografii, gdy miałyśmy po dwadzieściakilka lat. - uśmiechnęła się. - Najpierw ty mi opowiesz co nieco o mamie „z przyszłości”, potem ja powiem i pokażę to, co dla Ciebie zostawiła. Wiedziała, że kiedyś tutaj przyjedziesz.
- Mama coś dla mnie odłożyła – oczy dziewczyny rozpromieniły się.

Krysia utwierdziła się w przekonaniu, że Marcelina o niczym nie ma pojęcia.

*

Kolejne godziny upłynęły im na wielu rozmowach, wśród których nie brakowało śmiechów, wzruszeń i przemilczeń. Każda na swój sposób przeżywała tę poróż do przeszłości, do najbardziej niedostrzegalnych czeluści ludzkiej psychiki. Obie jednak miały wyrzuty sumienia względem Marii. Krysia – że nie zatrzymała przyjaciółki w Malowniczym, a Marcelina – że nie dawała się matce kochać, mając wciąż nieuzasadnione pretensje o ojca.
Podała jej pliczek zdjęć, na których widziała roześmiane twarze. Mama i Pani Krysia nad jeziorem, razem wśród stogów siana. Prócz tego jeszcze kilka innych i jedno, które widocznie przypadkowo zaplątało się do fotografii skrytych w kopercie opatrzonej podpisem Maria, z dwoma kobietami i Panią Krysią, ale bez mamy. Gospodyni domu od razu pochwyciła te zdjęcie, chowając w pudełku na lodówce. Jej zachowanie wydało się nieco dziwne, ale Marcelina postanowiła mnie wnikać w to głębiej. Na ostatnim ze zbioru kadrów znajdował się jakiś mężczyzna i Maria. „Czy to był...” - zastanawiała się Marcelina.
- To twój tata. - powiedziała Krysia ucinając zwątpienie. - Jeśli chcesz, mogę mu powiedzieć, że przyjechała córka Marii. On tak naprawdę nic nie wie. Tylko ja i Maria wiedziałyśmy.

*

Kiedy na zegarze zbliżała się północ, w końcu przemogła się i zapytała:
- Pani Krysiu, może mi Pani pokazać to, co zostawiła dla mnie mama?
Kobieta kiwnęła głową, na chwile odeszła od stołu do pomieszczenia obok i wróciła z pokaźnej wielkości szkatułką.
- Teraz będę musiała Ciebie zostawić samą, bo trochę tych listów tam jest. Potem możemy jeszcze porozmawiać. Póki co skorzystam z chwili i pójdę się myć – Krysia zadowolona opuściła kuchnię, wierząc, ze wykonała swoją misję.

*
Marcelina otworzyła bogato zdobione wieczko, a jej oczom ukazał się kilka kopert przewiązanych różową wstążką. Szybko wyjęła ze środa pierwszą z kartek i pospiesznie zaczęła czytać poszczególne jej fragmenty.
Miesiąc pierwszy.

Mała,

dopiero jako niewielka fasolka jesteś gdzieś tam, w moim wnętrzu. Powoli zdaję sobie z tego sprawę. Ale... prawda jest taka, że nie powinno Ciebie tu być...

Wychodząc z tekstem ciążowym w dłoni modliłam się w duchu, żeby tylko nie pojawiły się dwie kreski. Wiem, nie powinnam tak myśleć. To złe. Ale nie chciałam, nie planowałam twojego pojawienia się w moim życiu. Oczywiście, chciałam mieć w przyszłości dzieci, jednak nie teraz, nie kiedy wszystko powoli zaczynało się walić na głowę. Kiedy chwyciłam mały biały plastikowy przedmiot w rękę, od razu go upuściłam.

A jednak tam jesteś. Nie myliły mnie moje przeczucia, zawroty głowy i wymioty... Tylko co ja mam zrobić z tym wszystkim, kiedy rodzice wyrzucili mnie z domu, gdy zostawiłam Malownicze za sobą, a on odszedł? Nie zostawił mnie... To ja byłam na tyle niedojrzała, by nie docenić jego uczucia.

Chyba nie będę mogła Ciebie urodzić. Jutro jestem umówiona na wizytę u ginekologa. Będę pytać o możliwość aborcji. Przepraszam kruszynko, że trafiłaś na taką kobietę.

Pierwsza koperta i kartka papieru w mig poszły w kąt. Zastanawiała się co matka mogła zrobić przed laty. W jej głowie kłębiło się zbyt wiele wątpliwości...

Miesiąc drugi

Maleństwo,

usidłam na krześle w gabinecie, zaczęłam rozmawiać z panią doktor i co raz trudniej przez myśli przechodziło mi to słowo na A. Patrzyła się na mnie tak ciepło, ciesząc się szczęściem, jakie mnie spotkało. Tylko, że ja nie dostrzegałam w tym cienia radości.

Kiedy przyszedł czas na USG, zaczęłam się denerwować. Wiedziałam, ze trudniej będzie mi to zrobić, kiedy Ciebie zobaczę. Pod koniec badania płakałam. Ona myślała, że to wzruszenie. Mi jednak chciało się płakać, bo wiedziałam, że nie pozwolę Tobie umrzeć, tylko dlatego, że mi nie pasuje to czasowo.

Czy ona pisze momentach, w których była w ciąży ze mną? Pospiesznie zaczęła liczyć wszystko na palcach. Tak, to chyba ja jestem tym maleństwem. Ciała mnie zabić? Oddać? Nie wiedziała czy czytać to dalej, czy po prostu się rozpłakać.

Miesiąc trzeci

Kruszynko,

Codziennie zastanawiam się, jak sprawić, byś mogła żyć tak, jakbym sobie to wymarzyła. Za każdym razem, gdy mijam sklepy z wózkami i kołyskami, patrzę na to wszystko z przestrachem. Jak podzielić pokój 9m x 4m na pomiędzy dwie osoby? Co powie Pani Zosia, u której wynajmuje lokum, kiedy dowie się, że jestem w ciąży?

Tak, jeszcze jej nie powiedziałam. Boję się, że wywali mnie stąd i z pocałowaniem dłoni zdecyduje się na kogoś, kto zapłaci jej więcej. Jest kochana, ale jak może wyżyć z jednej, niskiej emerytury?

Powiem jej jutro.

Mamo, proszę o więcej. Chce wiedzieć mimo wszystko. Nie namyślała się już. Wyjęła z kopert kolejne sześć kartek i zaczęła pobieżnie czytać, chcąc poznać tajemnice szaktułki pełnej listów.

Miesiąc czwarty
Myślała, że żartuję. Czy można robić dowcip z narodzin człowieka? Potem czoło charakterystycznie jej się zmarszczyło. Nie zwiastowało to niczego dobrego... Powiedziała jedynie: „Jak to sobie panienka wyobraża?” Nie odezwałam się słowem, nie potrafiłam. Płakałam potem kilka godzin w samotności, kiedy zza ściany dochodziło pochrapywanie starszej Pani.

„Krysia, tylko ona może pomóc” - ta myśl sprawiła, że zmęczona płaczem zasnęłam w ubraniu na wąskim, jednoosobowym łóżku przy świetle lampki stojącej na biurku.

Miesiąc piaty

Krysia powiedziała, że spróbuje coś zrobić. W jej ustach to słowo sprawiło, że nasza przyszłość okazała się niemalże realna. Choć już znalazłam Dom Dziecka, w którym mogłabym Ciebie zostawić i w którym na pewno dobrzy ludzie znaleźli by w Tobie swoje wymarzone dziecko, którego mieć nie mogą. Tylko...

Ty jesteś moim dzieckiem.

Miesiąc szósty

Poznań. To będzie nasz nowy dom. Malownicze – Bydgoszcz – Poznań. Ależ trasę już ze mną przebyłaś, nie mając o tym pojęcia. Nie będziemy musiały się rozstawać. Jeszcze nie wiem co z pieniędzmi, ale wiem, że bardzo Ciebie kocham, a prawdziwa miłość potrafi zwyciężyć największe przeciwności losu. Dziś pomyślałam sobie o nim – twoim ojcu. On nic nie wie... Zadzwonić, napisać, nic nie mówić?

Miesiąc siódmy

Poznań powitał nas mroźnym wiatrem i drobnym śniegiem sypiącym się z nieba. Choć dla wielu pogoda ta wydawała się koszmarną, dla mnie ten biały śnieżek był oczyszczeniem. Pustą białą kartką, niczym dzisiejsze niebo, którą miałyśmy WSPÓLNIE!

Miesiąc ósmy

Brzuch już jest ogromnie wielki, ale Danka – moja szefowa nie patrzy na to złośliwie, ale z radością. Krysia znalazła mi pracę w biurze architektonicznym jej znajomej. Na razie tylko porządkuję papiery, rozrysowuje proste szkice – przez trzy lata studiów niewiele zdążyłam się nauczyć, ale czuję, że kiedy się urodzisz, będę musiała dokończyć uniwerek i zacząć pracować pełna parą dla nas.

On dziś dzwonił. Zapytał mnie po niemal dziewięciu miesiącach, dlaczego pozwoliłam mu wtedy odejść. Nie umiałam odpowiedzieć. Tak bardzo go kochałam, ale on miał teraz żonę. Krysia pisała, że poznał ją w czerwcu, kiedy mnie już nie było, a ty towarzyszyłaś mi w najtrudniejszych chwilach. Nie mogę go jej odebrać. Nie mogę...

Miesiąc dziewiaty
Jeszcze trochę i będziemy razem. Już na zawsze. Mam nadzieję, że wybaczysz mi kiedyś to, co chciała zrobić i fakt, że nie potrafiłam sprawić, byś miała ojca.

Kocham Ciebie najmocniej na świecie.
Twoja MAMA.

Mama. Łzy ciekły jej strumykami po policzkach. Dotykała z czułością jej pisma – kształtnych literek, które mimo upływu lat pozostały wypukłe. Matka - Tak piękne słowo, tak ważna osoba, której często nie doceniamy. Marcelina w duchu żałowała tych wszystkim przykrości, jakie sprawiła Marii. Wiedziała, że dzięki Pani Krysi odzyskała to, co tak bardzo pragnęła – zrozumiała, że kobieta, obok której żyła na co dzień, była najważniejszą osobą w jej życiu. Szkoda, że człowiek zdaje sobie sprawę o tym, co ważne dopiero wtedy, kiedy to wymyka mu się z rąk.


Irena Bujak

Otwórz serce


…Trzeba żyć naprawdę
Żeby oszukać czas
Trzeba żyć najpiękniej
Żyje się tylko raz
Trzeba żyć w zachwycie
Marzyć, kochać i śnić
Trzeba czas oszukać
Żeby naprawdę żyć…*

Dźwięki piosenki słuchanej na laptopie zakłóca nagle melodia z telefonu przypisana tylko do jednej osoby i dwudziestotrzyletnia Majka, nawet nie patrząc na wyświetlacze, przycisnęła zieloną słuchawkę. Wiedziała, że ta po drugiej stronie nie podda się i będzie dzwonić do skutku.
- No co jest, sis?
- Jedziemy do miejscowości zwane Malownicze! To w Sudetach, a ty zawsze chciałaś się tam wybrać. – z słuchawki wydobył się energiczny i radosny głos Zosi, która od dłuższego czasu próbuje wyciągnąć młodszą siostrę z dołka zafundowanego jej przez byłego chłopaka. Czaruś okazał się nie tylko leniem, ale i palantem zdradzającym swoją dziewczynę. A robił to tak pilnie, że aż zaciążył „swoją pomyłkę”, jak to określił gdy prawda wyszła na jaw i błagał Maje o wybaczenie. Ta na szczęście nie dała się zwieść czułymi słówkami i czczymi obietnicami, ale teraz twa w jakimś zawieszeniu.
- Co? Jakie Malownicze? Kiedy, jak, gdzie, z kim? Zośka, co ty znowu wymyśliłaś!– jęknęła dziewczyna opadając z jękiem na łóżko.
- Ty się nic siostra nie martw, wszystko już załatwione. Kamila kolega, ten Wojtek ma tam babcie, która go zaprosiła i zapewniła, że może wpaść ze znajomymi. Ten pomyślał o Kaśce, Marku i o nas, no a my o tobie. I nie wymigasz się! Jest lato, nigdzie nie wyjeżdżałaś, a zmiana otoczenia jest potrzebna każdemu, Tylko jest jeden mały problem…
- Tak? Jaki? – Majka zapytała podejrzliwym głosem.
- Wyjazd jest już jutro, więc musisz się dziś spakować, Kamil już po ciebie jedzie, bo ruszamy od nas z rana, by na wieczór tam dotrzeć. Także zbieraj tyłek z łóżka i się pakuj! – rozkazała starsza siostra.
- Zośka…
- Nie jęcz, tylko działaj! – powiedziawszy to rozłączyła się, a Majka, chcąc nie chcąc, wstała i rzeczywiście zaczęła się pakować, bo wiedziała, że ani siostry, ani jej męża nie przegada i zaciągną ją  tam nawet siłą.
- Kto wie, może być fajnie, znam wszystkich, lubimy się, a do tego kocham klimat małych miasteczek. – Mruknęła do siebie i idąc po torbę zaczęła nucić kolejną piosenkę z pylisty…

***

- Majka! Wstawaj, za godzinę po nas będą, musimy być gotowi do tego czasu. – do świadomości dziewczyny docierało, że siostra coś od niej chce, ale nie była w stanie otworzyć nawet jednego oka, a co dopiero mówić o jakiejś sensownej odpowiedzi więc mruknęła tylko coś niezrozumiale z nadzieją, że ta da jej spokój.
- Majka, no! – Zosia niecierpliwiła się coraz bardziej, nagle wpadła na pewien pomysł. Poszła do łazienki, napełniła kubek wodą, wróciła do sypialni i bez skrupułów wylała lodowatą wodę na twarz siostry.
- Aaa! Zwariowałaś?! – Majka poderwała się jak oparzona i z wyrzutem popatrzyła na siostrę.
- No co? Musiałam cię jakoś obudzić. – powiedziała ze śmiechem.
- Trzeba było pozwolić mi pójść spać o ludzkiej porze, a nie upijać tuż przed wyjazdem siostruniu. – mruknęła przecierając oczy i wstając. – Już idę, nie gorączkuj się tak.

***

Gdy zabrzmiał dzwonek do drzwi Maja zbiegała właśnie z góry. Była już odświeżona i o dziwo bez skutków ubocznych po zakrapianych procentami pogaduszkach, które prawdę mówiąc były jej potrzebne. Dzięki rozmowie z siostrą postanowiła, że koniec z przeżywaniem nieudanego związku, Zosia ma racje, jeszcze wszystko przed nią. Teraz uśmiechnięta, bez makijażu, z włosami luźno związane w kok i ubrana w krótkie szorty oraz top. Taką zobaczył ją Wojtek gdy otworzyła drzwi.
- Cześć, jednak udało im się cię namówić? – przywitał się z uśmiechem i pomyślał, że tym razem nie da się zbyć, ma tydzień by przekonać ją aby dała im szansę.
- Hej, tak, wiesz, że mojej siostrze nie można odmówić. Wchodźcie, znając ją czeka na nas śniadaniem i dopóki nie zjemy, to nigdzie nie pojedziemy.

Maja miała rację, wszyscy musieli coś zjeść, ale  nikt nie protestował i śniadanie upłynęło im na rozmowach, wybuchach śmiechu. Już dawno nie spędzali czasu razem, a zawsze się dogadywali i świetnie bawili. Po godzinie, kiedy Zośka z mężem i siostrą dorzucili swoje torby do reszty, wszyscy wsiedli i samochód ruszył ku Malowniczemu. Prowadził Wojtek, bo tylko on znał drogę, a był tajemniczy i nie mówił nic nikomu o tym miasteczku. Maja siedziała obok niego, a pozostali z tyłu. Droga była dość długa, ale rozmowy, drzemki książki i muzyka sprawiły, że minęła im niespodziewanie szybko. W końcu pod wieczór Wojtek powiedział.
- Jesteśmy.
Majka, która czytała książkę podniosła głowę i aż wstrzymała oddech z w rażenia. Bowiem przed jej oczami pojawił się widok, który dawał obietnice odkrywania i poznawania przeróżnych historii. Wjechali do centrum, gdzie ukazał im się rynek otoczony kamieniczkami, z fontanną na środku, ratuszem oraz mnóstwem uliczek. I chociaż to wszystko miało w sobie urok to właśnie te uliczki najbardziej ją przyciągały. Bo żeby poznać historię miasteczka trzeba zajrzeć do bocznych uliczek oraz dróg, posłuchać co mają do przekazania, pogładzić mury. Tak właśnie odkrywa się prawdziwą twarz miejsca. Dziewczyna wiedziała, że nie zmarnuje ani chwili i zajrzy wszędzie gdzie tylko będzie mogła. Z zachwytem spojrzała na Wojtka i uśmiechnęła się do niego z iskierkami w oczach.
- Wiedziałem, że ci się spodoba.
- Tu jest przepięknie! Chyba z stąd nigdy nie wyjadę… - mruknęła rozmarzona.
- To jeszcze nie wszystko, babcia mieszka nad rzeką, wieczorami można usiąść nad jej brzegiem, słuchać szumu potoku, cykania koników, śpiewu ptaków. I patrzeć w gwiazdy…
- Nie wiedziałam, że z ciebie taki romantyk.
- Jeszcze dużo o mnie nie wiesz, ale zmienimy to. – powiedział mrugając okiem i koncentrując się na drodze, bo właśnie wjeżdżał w polną ścieżkę prowadzącą do ich celu.

Po chwili ich oczom ukazał się mały, ale zadbany domek z dużym podwórkiem, otoczonym płotkiem po którym biegał zadbany, szczęśliwy kundelek dający znać szczekaniem, że nadjechali goście. Tak jak mówił Wojtek, nieopodal szumiała rzeka i było mnóstwo miejsca gdzie można było się rozłożyć. Dziewczyny popatrzyły na siebie z zachwytem i jednoczenie stwierdziły.
- Rozkładamy namioty! – chłopacy jęknęli na to z udawaną rezygnacją, bo to oznaczało, że dziewczyny i oni śpią osobno.
Gdy cała grupa wysypała się z samochodu i zaczęła opróżniać bagażnik w drzwiach domu stanęła starsza kobieta z uśmiechem na twarzy i zaskakująco mocnym i głośnym głosem przywitała gości.
- Witajcie dzieci, w końcu jesteście, z kolacją już na was czekam. – ponieważ panowie zawzięcie o czymś dyskutowali Maja szturchnęła Wojtka i wskazała drzwi, na co ten rozpromienił się i pociągnął za sobą niczego nie spodziewającą się dziewczynę.
- Babciu! – krzyknął i porwał kobietę w ramiona, by ją uściskać.
- Postaw mnie dziecko i lepiej przedstaw mi tą uroczą kobietę.
- Babciu, to Maja, dziewczyna, którą chcę przekonać aby ze mną była. – powiedział z szelmowskim uśmiechem chłopak.
- Wojtek! – Maja krzyknęła z oburzeniem i burakiem na twarzy.
Babcia tylko się zaśmiała wiedząc, że to nie są żarty, bo wnuk opowiadał jej o tej panience, zawołała wszystkich do domu i kiedy dowiedziała się o spaniu w namiotach kategorycznie obwieściła, że pierwszą noc spędzą w domu. Nikt nie śmiał sprzeciwić się gospodyni i wszyscy ruszyli do kuchni, gdzie czekał na nich stół suto zastawiony wiejskimi frykasami. Całej gromadzie aż ślinka napłynęła do buzi i przez dłuższy czas by słychać tylko szczęk sztućców. Gdy już się najedli i pomimo protestów pani Irenki posprzątali, wyszli z kubkami wypełnionymi kompotem z jagód przed dom i cieszyli się ciszą i spokojem. Trochę porozmawiali, pośmiali się, ale szybko rozeszli się spania, bo jednak zmęczenie wzięło górę, a oni wiedzieli, że zdążą się jeszcze nacieszyć tym wszystkim.

***

Minęły już trzy dni ich pobytu w Malowniczym i Majka była pod coraz większym wpływem miasteczka. Jej samotne, lub z Wojtkiem i resztą towarzyszy, wędrówki po bocznych uliczkach sprawiały jej mnóstwo radości, całą sobą chłonęła pozytywną energię miejscowości, poznawała jej historię i zakochiwała się. Do tego była pod urokiem pani Irenki, która upatrzyła ją sobie i wciągała w rozmowy o miasteczku, przeszłości. Dziewczyna chętnie ich słuchała i pomagała gospodyni w robieniu przetworów na zimę. Nie raz wybuchała śmiechem, gdy słyszała opowieści o wybrykach wnuka starszej pani, a ten reagował oburzeniem, bo jakoś zawsze był tam gdzie ona.

Teraz udało jej się wymknąć nad rzekę kawałek od domku, usiąść na trawie i pobyć samej. Ciesząc się ciepłymi promieniami, szumem rzeki i trelem ptaków zaczęła myśleć o chłopaku, który ewidentnie czegoś od niej chce, ale przy tym jest tak słodki, czuły i wytrwały, że mimochodem wkrada się do jej serca. Tylko czy ona jest gotowa na nowy związek? Niby minęło już trochę czasu, ale dopiero co zaczęła na dobre cieszyć się byciem samą, dobrze jej z tym. Ale z drugiej strony… Wojtek miał rację nie znała go dotąd, a teraz z każdą chwilą poznawała go co raz lepiej i… podobało jej się, to co widzi. Nie jest tylko luzakiem, ale i ciepłym, troskliwym kolesiem. Czasem denerwujący, jak każdy facet, ale ta iskra w oczach gdy jest z nią lub babcią. Nie wstydzi się okazywać uczuć. Maja uśmiechnęła się na myśl o polnych kwiatkach, które wszystkie dostały, a starsza pani nawet trzy. Ta trójka wariatów ma czasem fajne pomysły, ale w większości psoci się dziewczyną, co prowadzi do pisków i wybuchów śmiechu…
- Tu jesteś. – usłyszała nagle głos, który sprawia, że mimowolnie zaczyna się uśmiechać. - Mogę się dosiąść?
- A jakbym powiedziała, że nie, to poszedłbyś? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i spojrzała do góry na chłopaka.
- Nie. – stwierdził i przysiadł się do Majki. – Uciekłaś, miałaś dość naszego towarzystwa. Tak szybko?
- Chciałam pobyć sama, pomyśleć. Tu jest tak spokojnie. Problemy maleją, wszystko wydaje się takie oczywiste i proste. Rozmyślałam o twojej babci, naszym pobycie tutaj, chciałabym zostać dłużej, pomóc pani Irence. – Maja zamilkła na chwilę i popatrzyła na rzekę. – Myślałam też o nas, o tym co mi powiedziałeś przedwczoraj…
- Oho, zaczynam się bać…
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
- Nie masz czego, chyba… Od zawsze cię lubiłam, a te trzy dni, że polubiłam cię jeszcze bardziej, ale boje się… Nie kocham cię, czuję, że mogłabym się zakochać, ale…
Dziewczyna zamilkła gdy Wojtek odwrócił się do Majki i ujął jej twarz w dłonie, kciukami zaczął muskał policzki i patrzeć z uśmiechem w oczy pełne niepewności, obawy przed ponownym cierpieniem, ale i iskrą nadziei.
- Maju, nie oczekuje od ciebie natychmiastowych wyznań miłości, wiem, że się boisz, ale proszę żebyś dała mi szansę pokazania ci, jak ważna dla mnie jesteś, dobrze?
Gdy dziewczyna skinęła głową na potwierdzenie, że się zgadza mężczyzna odetchnął w końcu z ulgą.
- Dobrze, będę udowadniał ci każdego dnia, że jesteś najlepszą i najpiękniejszą kobietą, a teraz muszę cię pocałować, bo oszaleję… - mruknął cicho i przybliżył się do Mai, nie dotknął jej ust, czekał na ruch ukochanej. Gdy ta przysunęła się bardziej zaczął muskać jej usta swoimi, poznawał ich kształt i smak, delektował się pierwszym pocałunkiem. Po chwili pogłębił go i usłyszał jęk wydobywający się z gardła Majki, reagowała na jego dotyk, a to zwiększało szansę na to by otworzyła serce na nowo. Po czasie odsunął się ciężko oddychając, ale z uśmiechem na twarzy. Usiadł za Mają i objął ją ramionami.
- Teraz się mnie nie pozbędziesz…
- W co ja się wpakowałam. – Majka jęknęła z rezygnacją, ale wtuliła się w opiekuńcze ramiona chłopaka.

***

Oparty o framugę Wojtek przyglądał się jak babcia przygląda się przyjaciołom i Majce jak wygłupiają się przy ognisku i uśmiechał się słysząc piski dziewczyn. Rozmyślał o tym, że jeszcze długa droga przed nim, tym bardziej, że jutro wracają, ale wiedział, że uda mu się zawładnąć sercem Mai, nie podda się teraz gdy wie jak im jest razem dobrze. Jego rozmyślenia przerwała podbiegająca Majka. Pocałowała go szybko w usta i pociągnęła ku reszcie.
- No choć do nas, smutno nam z panią Irenką bez ciebie!
Chłopak się zaśmiał, złapał Maje na ręce i zaczął iść do ogniska.
- Puść mnie wariacie! – dziewczyna ze śmiechem protestowała, ale wtuliła się w jego ramiona.
- Może kiedyś…


*”Ale jestem” Anny Marii Jopek


Emilia Baczyńska

Pechowy dzień

Drzwi otworzyły się z hukiem, a na progu domku wczasowego stanęło brudne stworzenie, które na pewno jeszcze kilka godzin temu było jednym z młodszych kolonistów, teraz jednak Agatka miała pewne wątpliwości, czy to przypadkiem nie jakiś leśny chochlik. Nie zdążyła jednak nawet otworzyć ust, by o cokolwiek zapytać.
-Prosepaaaniiiapodhuśtawkąbyłwąz! – wykrzyczał przejęty chłopiec. Nabrał powietrza i dodał rozkładając ręce - Taaaaki długi!
-Przesuń się! – za nim do pokoju wcisnęła się Honoratka, niewiele większa od kolegi. Ale równie przejęta. W przeciwieństwie jednak do niego idealnie czyściutka – To wcale nie był wąz, tylko zmija zygowata. Tata mi mówił, że tutaj takie grasują i nie można ich dotykać. Proszę pani, bo on dotykał zmije kijem i prawie go ugryzła.
-Wcale nie dotykałem!
-Właśnie, że tak! Widziałam! Proszę pani, a Staś teraz umze?

Dzieci wlepiły w nią oczy z zainteresowaniem. Staś jakoś nie przejął się wizją swojej śmierci. Nie wyglądał też na ugryzionego przez żmiję więc Agata ostrożnie odetchnęła.
-Stasiu, jak dokładnie wyglądał TEN wąż?
-Miał takie straszne żółte koło oków. I wcale mnie nie ugryzł, tylko uciekł w trawę.
-Posłuchajcie, to był zwykły zaskroniec, a nie żmija … zygzakowata. ..
-Zygzogowata? –weszła jej w słowo Honorata.
-Honoratko, żmija zygzakowata. Pokażę wam zaraz jak wygląda i jest naprawdę groźna. Nie można jej dotykać, ani się do niej zbliżać. Gdy któreś z was lub ktoś inny ją zobaczy trzeba od razu powiadomić kogoś dorosłego, a najlepiej pana Adama.
-A taka zmija zygzogowata zwisa drzewa i dusi? Widziałam na jednym filmie, jak zdusiła i zjadła krokodyla. Potem przyszli Indianie wysmarowani na czerwono i mieli takie O w nosach i na jednego się rzuciła i potem tata kazał mi iść spać. Powiedział, że to nie dla dzieci. A ja tak byłam ciekawa, czy ten waz zje Indiana, jak zjadł już krokodyla i …

Wychowawczyni nie udało się wyjaśnić, czym różni się żmija, od boa dusiciela, bo do pokoju weszła Marta przerywając monolog Honoraty. Za nią szły usmarkane i zapłakane bliźniaki - Ksawery i Poncyliusz.
-A tym co? – zaniepokoiła się koleżanka.
-To co zawsze – machnęła ręką Marta. – Pokłócili się i poprzepychali. Jeden wylądował w pokrzywach, drugi chciał mu pomóc, no i teraz obaj beczą. A ty Stasiek, gdzieś się tak ubabrał?
-To jest mój super tajny kamuflaż wojownika nindzia.
-Phi. – prychnęła Honorata. – A wie pani, że widzieliśmy prawie zmije zygazowatą?

Marta uniosła brwi i popatrzyła zaniepokojona na Agatę. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, bo do domku wsunęła się kolejna postać.
-Proszę pani – wyszeptała Przepraszam-Że-Żyję Marysia, jak opiekunki ją nazywały między sobą. – Przepraszam, czy mogę trochę pograć?
-Ruch jak na Centralnym – szepnęła do siebie Marta i już głośniej dodała. – Marysiu, Nie możesz ciągle pożyczać telefonu pani Agaty i grać na nim, bo innym dzieciom będzie przykro.
-Proszę, proszę, tylko pięć minut. Skończę tylko poranną rundkę. Proszę. Proszę.
-A ja mogę potem? – podłapała od razu Honorata.
-My też – zakrzyknęły bliźniaki zapominając o poparzonych nogach. – Ma pani snejka?
-Ja tam wole być nindzia- powiedział Staś i wymaszerował dumnie z domku. – Ide walczyć z wezami i zmijami w dzungli!

Pięć par oczu wlepionych w Agatę sprawiło, że poczuła się lekko nieswojo. Starsza koleżanka pokręciła głową z dezaprobatą. Na szczęście sytuację uratował Krzysiek, opiekun chłopców.
-Marta szukam cię wszędzie od godziny. Miałaś jechać do Malowniczego.
-O fak… tycznie – pacnęła się w czoło wywołana do odpowiedzi. – Ty, może Agata by pojechała. Muszę przygotować moją grupę do przedstawienia na jutro, a są wyjątkowo oporni.
-To co z tym graniem? – zapytał Ksawery, albo Poncyliusz.
-Jak to co? Pani Agata jedzie do Malowniczego po sprawunki, a wy sio na podwórze się bawić! No już kurczaki, sio.

Po chwili Agata szła lekko zdezorientowana nagłą zmianą sytuacji do samochodu, ściskając w jednej ręce kluczyki, a w drugiej torebkę i listę zakupów. Wyjazd do miasteczka był zawsze przywilejem, a zakupy to zazwyczaj drobiazgi, które okazywały się niezbędne dla kolonistów lub ich opiekunów. Taka bibuła czerwona była niezbędna, a właśnie jej zabrakło. Na liście ktoś też napisał Sprawdzić w księgarni, czy jest już kolejny tom Wymarzonego domu Kordel. Jak jest, to brać!
Malownicze, było najbliższym większym miasteczkiem. Zaledwie 40 km górskimi zakrętami. Agata była w nim dwa razy. Raz jak wysiadła na stacji z grupą dzieciaków i została od razu zapakowana do autobusu, który zawiózł ich do Doliny Liczyrzepy, czyli ośrodka kolonijnego. I drugi raz, gdy Marta zabrała ją kilka dni po przyjeździe, na drobne zakupy.
W ośrodku pracowali okoliczni mieszkańcy z maleńkich wiosek ukrytych wśród dolin. Z Malowniczego był tylko pan Adam.

-Myślisz, że nie pobłądzi? – zapytał Krzysiek powątpiewająco.
-To duża dziewczynka, da sobie radę. Może jechać albo w prawo albo w lewo. Tak, czy siak dojedzie do Malowniczego, co najwyżej nadłoży drogi. Znaki są. Trafi.
-Jak uważasz. Ja tylko pragnę zasugerować, że górskie drogi, to nie to samo, co Aleje Jerozolimskie.
-Na szczęście! Zresztą i tak na to za późno – dorzuciła koleżanka beztrosko patrząc na tuman kurzu wzniecony przez niknące za bramą auto. – Przyda jej się chwila wytchnienia od dzieciaków. Każdy jej czasem potrzebuje.
-Na co tak patrzycie? – zagaił przechodzący obok pan Adam – A właśnie Krzysiek dałeś już Marcie kluczyki od żuczka? Marta, pamiętaj, żeby go zatankować w Malowniczym. Tam jest taka mała stacyjka, jak się wjeżdża. Do miasta paliwa ci starczy, ale z powrotem mogłabyś już nie wrócić.
-A nie, panie Adamie, ja jednak nie jadę. Wysłaliśmy Agatę. Niech się dziewczyna rozerwie i tak miała mieć wolne popołudnie.
-Ale powiedzieliście jej żeby zatankowała w mieście? – zaniepokoił się Adam.
-No chyba sama się zorientuje, że jej paliwa brakuje? – zaśmiała się Marta, myśląc przy tym, że faceci niekiedy uważają kobiety za jakieś upośledzone, gdy chodzi o motoryzację. Panowie popatrzyli na siebie, a młodszy poszarzał na twarzy.
-Zapomniałem panie Adamie, jakoś mi całkiem z głowy z wyleciało?
-No co wy, o co chodzi?
-Jak wiesz Marto żuczek, to stare auto i jak to stare auto ma swoje kaprysy. Na przykład ostatnio wskazówka pokazująca poziom paliwa zacina się. Ja jeżdżę na zeszyt, to znaczy wiem kiedy i ile tankuję więc mniej więcej wiem, ile tam tego   jeszcze jest. Dlatego prosiłem Krzyśka, żeby przekazał, że trzeba w Malowniczym podjechać do Mariana na stację i zatankować do pełna.
-Nic się nie stało, zaraz do niej zadzwonię i będzie po kłopocie!
-No, mam nadzieję – rzucił przez ramię pan Złota Rączka odchodząc do swoich obowiązków.

Autko zwane pieszczotliwie żuczkiem jechało przez las podskakując radośnie na nierównej drodze. Agata, żeby dodać sobie animuszu wrzuciła w odtwarzacz płytę ze starymi przebojami i podkręciła muzykę. Leśna droga prowadząca do Doliny kończyła się dochodząc do niewiele szerszej, ale przynajmniej asfaltowej szosy. W prawo jechało się w dół, w lewo droga pięła się lekko pod górę na której szczycie widać było ruiny zamku. Dziewczyna skręciła w prawo, to była chyba najbliższa trasa do miasta. Gdzieś właśnie w tym momencie, zagłuszany telefon, schowany w torbie, która została rzucona na tylnie siedzenie, wydał ostatnie tchnienie. Bateria wymęczona rączkami Marysi padła.

Miasto, a właściwie miasteczko przywitało ją leniwym popołudniem. Letni skwar dawał się wszystkim we znaki. Kilkoro dzieciaków goniło się wokół fontanny na głównym placu. Miejscowi pijacy gdzieś się rozpierzchli w poszukiwaniu cienia. Nawet koty, zazwyczaj wygrzewające się na słońcu, znalazły sobie przyjemniejsze miejsca na sjestę. Agacie od razu udzieliła się ta senna i leniwa atmosfera. Było tu zupełnie inaczej niż wśród krzykliwych, rozbrykanych kolonistów. Wyjęła listę ze sprawunkami i jako pierwszą postanowiła zaliczyć księgarnię. Przechodząc obok mięsnego zauważyła, że właścicielka intensywnie pucuje szybę wystawową, która wcale nie wyglądała na zakurzoną. Poruszył ją ten obrazek niczym z pocztówki o małych mieścinach, gdzie wszystko jest pełne ładu i porządku, o który dbają sami mieszkańcy. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i z zadowoleniem stwierdziła, że miała dobre przeczucie zakładając dziś długą, białą i zwiewną sukienkę. Gdyby się odwróciła zauważyłaby pewnie, że pani od mięsnego nie przypadkiem właśnie w tym momencie wzięła się za porządki. Na przystanku autobusowym rozłożyła się grupa młodzieży. Wprawdzie turyści o tej porze roku, to nie było tu nic nadzwyczajnego. Ale młodych ludzi wyglądających, jak z dokumentów o trudnej młodzieży, w ciężkich butach i czarnych skórzanych kurtkach należało mieć na oku. Szczególnie takich, gdzie trudno było stwierdzić, czy to chłopcy, czy dziewczęta.
-Matko jedyna, gorąco jak w piekle – westchnął Brodacz jedyny z grupy, co do którego Kraśniakowa nie miała wątpliwości, że jest płci męskiej.
-To co idziemy na zamek, czy rozbijamy się gdzieś tutaj? – zapytała jedna z dwóch dziewczyn z nadzieją w głosie.
-Na zamek! Na zamek! – zakrzyknął Rudzielec i odtańczył dziki taniec powodując przy tym chęć wzywania policji przez obserwującą ich kobietę.
-Zawrzyj ryja Młody! – zgasił go kolega. – Czego robisz bydło. Idziemy na zamek. Ale pójdziemy skrótem, będzie szybciej. W lesie jest chłodniej niż na tej patelni. Ruszajcie dupska idziemy, bo inaczej, to przed zmrokiem nie dotrzemy, a za dwa dni mamy się stawić na wykopaliska i nie będzie czasu na włóczenie się po górach.

Agata z zadowoleniem wykreśliła ostatni punkt z listy. Załadowała sprawunki do auta i sięgnęła po telefon sprawdzić godzinę. Przy okazji chciała jeszcze zadzwonić do Marty, czy nic więcej nie potrzebują. Niestety telefon włączył się jedynie na chwilę i ponownie zgasł.
-Szit – zaklnęła i wrzuciła go z powrotem na dno torebki. Nie chciało jej się jeszcze wracać.
W kawiarence naprzeciwko, której parkowała, zauważyła lody, na które nabrała nagłej ochoty. Z trzema gałkami swoich ulubionych smaków usiadła w parku na ławce i z zainteresowaniem obserwowała tablicę informacyjną z mapą. Bez trudu odnalazła miejsce, gdzie znajdowała się Dolina Liczyrzepy. Faktycznie nie tak daleko od Malowniczego. Gdzieś w połowie drogi między miasteczkiem, a ośrodkiem, na mapie były zaznaczone ruiny zamku. Wystarczyło tylko jechać dłuższą drogą i wtedy przejeżdżało się tuż obok nich. Nie zastanawiała się długo. Wprawdzie rozsądek podpowiadał jej, że powinna pojechać trasą którą zna, a riuny zwiedzić z dzieciakami. Z drugiej jednak strony zwiedzanie samemu, to zupełnie co innego, niż z rozbieganą gromadką pytalskich maluchów.

Pan Adam westchnął i ponownie wykręcił numer swojego siostrzeńca Franka. Połączenie było kiepskiej jakości i co chwilę się rwało.
-Zasięg w górach- westchnął. Po chwili złapał sygnał i przekrzykując trzaski próbował wyjaśnić siostrzeńcowi, że ma natychmiast jechać do Malowniczego, odnaleźć czerwonego żuczka i zmusić kierowcę, by podjechał na stację benzynową. Próbował powiedzieć coś więcej ale połączenie znowu zostało przerwane. – Kurka zielona! Gdzie ten chłopak się znowu włóczy, że nie można się z nim połączyć?

Tymczasem Franek schował telefon do kieszeni i zdezorientowany zastanawiał się o co do licha chodziło wujowi. Jeśli dobrze zrozumiał miał jechać do Malowniczego i to natychmiast, na poszukiwanie jakiegoś robala. Czerwonego. Westchnął ciężko, wziął oparty o drzewo rower i z mozołem pnąc się pod górę ruszył w kierunku miasteczka.

Właścicielka kawiarenki odebrała telefon.
-Hm, no nie wiem, kręci się tu dziś trochę turystów… W białej sukience! Była. Nie, poszła. Ale czekaj parkowała przy parku było widać jej auto… Nie, nie ma. Już pojechała… Jak tylko zobaczę Franka… Nie, żaden problem, cieszę się, że mogę chociaż tyle pomóc. No pa.

Brodacz zrzucił z ramion ciężki plecak, reszta poszła za jego przykładem.
-To co, tutaj się rozbijamy?
-Tutaj? – zapytała powątpiewając jedna z dziewczyn.
-No tutaj. Blisko do strumienia, będzie się gdzie umyć. Polanka niczego sobie. Zresztą – wzruszył ramionami – jesteśmy na miejscu biwakowym, jest nawet krąg do rozpalenia ogniska.
-I do zamku niedaleko – ucieszył się Młody. – Może jakaś Biała Dama nas nawiedzi nocą! Hu hu hu! Słyszałem, że tutejszy duch jest wyjątkowo krwiożerczy!
-Nocą to ty nosa za namiot nie wyściubisz mieszczuchu. Rozbijamy się, trzeba zdążyć przed wieczorem. W takich lasach szybciej robi się zmrok. I przestań gadać głupoty. Duchów nie ma.

Dziewczyna zaparkowała na leśnym parkingu i z mozołem wdrapała się do zamku. Po drodze minęła rozgadane towarzystwo, które schodziło na dół. Od razu poczuła się lepiej. Wprawdzie nie było jeszcze zbyt późno, ale dobrze jest spotkać ludzi na szlaku. W zasadzie nie zwrócili na nią większej uwagi. Pozdrowili się mijając i poszli. Ona do góry, oni na dół.
-No ładnie – powiedziała stojąc przed zamkniętą furtą strzegącą wejścia do ruin, na której wisiała karteczka: czynne od 8 do 17.- To sobie pozwiedzałam. Najwidoczniej to byli pracownicy, a nie turyści. Może dlatego tak na mnie zerkali podejrzliwie. Podłość ludzka nie zna granic, mogli chociaż powiedzieć, że już nikogo tu nie ma – marudziła pod nosem schodzą z powrotem.

Jej ponure myśli przerwał kobiecy śmiech, któremu towarzyszyło przekomarzanie. Głosy dochodziły z bocznej ścieżki. Nie miała ochoty na spotkanie z kimkolwiek, było już wystarczając późno. Uświadomiła sobie, że straciła poczucie czasu i powinna wracać do Doliny. Zeszła na parking. Odpaliła autko. Kontrolka pokazująca pusty bak zapaliła się ostrzegawczo i zgasła. Silnik zarzęził i również zgasł. Agata wpatrywała się w deskę rozdzielczą jak zahipnotyzowana.
-Przecież to niemożliwe - wyszeptała. – Miałam pełen bak! – Wysiadła i zajrzała pod nadwozie spodziewając się ujrzeć rozlaną plamę paliwa. Było sucho. Złapała za torebkę i telefon, ale on nawet nie próbował się włączyć.
-No to pięknie. Co teraz? Myśl dziewczyno. Myśl. Okazja. Muszę złapać jakieś auto. Przecież ktoś tędy jeździ. – czas jej się dłużył na poboczu. Nic nie nadjeżdżało.

Niestety Agata tego nie wiedziała, ale z tej drogi rzadko kto korzystał, gdyż w górnej części była porządnie dziurawa i jeśli nawet dało się w miarę dojechać do zamku, to wyżej niewielu się zapuszczało. Ludzie woleli jechać drogą, którą przebyła do Malowniczego niż narażać się na złamanie ośki, szczególnie po ciemku. A ponieważ ruiny były czynne do siedemnastej, to komu by się chciało zapuszczać w te rejony wieczorem? Chyba tylko szaleńcom.
Jakby tego było mało niebo zasnuło się ciemnymi chmurami i powiał zimny wiatr.
Sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna.
Lunęło nagle. Bez żadnych ostrzegawczych pierwszych kropel. Po prostu ktoś złośliwie wychylił się z chmury i wylał na dziewczynę wiadro wody. Przynajmniej tak się jej zdawało. Miała dość. Nie pozostawało nic innego, jak wracać piechotą do miasteczka i tam szukać pomocy. Bo przecież na tym odludziu … Agata drgnęła. Głosy z lasu! Przemoknięta, szczekając zębami stanęła przed tablicą informacyjną. Boczna ścieżka, którą mijała prowadziła na pole namiotowe.
Deszcz przestał padać równie nagle jak zaczął.
-Tam są ludzie. Na pewno mają telefony. Słyszałam kobiecy śmiech więc to pewnie jakaś zakochana parka. Będą chcieli szybko się mnie pozbyć więc ochoczo mi pomogą. – dziewczyna zatraciła się w rozmyślaniach na tyle, że pomyliła ścieżki i zamiast pójść najkrótszą drogą na pole namiotowe poszła dookoła zamku.

Zebrali się przy ognisku, które niemrawo się tliło.
-Czy deszcz musi zawsze spaść kiedy właśnie potrzebujemy suchego drewna na rozpałkę? – zapytała jedna z długowłosych.
-Musi – powiedział Brodacz. – Takie jest odwieczne prawo natury. Jak to, że kromka zawsze spada na podłogę stroną z posmarowanym pasztetem, a w kasie do której stoisz brakuje papieru do druku właśnie wtedy, gdy się wyjątkowo śpieszysz. – Wszyscy pokiwali ze zrozumieniem głowami i stuknęli się puszkami z piwem.
-A ty Rudy co się tak wiercisz? Mrówki ci z pniaka wlazły do rzyci?
-Muszę w krzaki. Na stronę.
-To idź.
-No idę. Tylko trochę tak się zrobiło…
-No chyba nie chcesz żebym cię zaprowadził za rączkę. O sikaniu do ogniska nawet nie myśl. Dopiero co nam się udało je rozpalić, poza tym są tu dziewczyny.
-Ba, żeby to tylko o sikanie chodziło.
Brodacz wlepił mordercze spojrzenie w kolegę. Odwrócił się i wygrzebał z plecaka rolkę papieru.
-No poszedł, ale to już! Póki jeszcze coś widać, to w pokrzywy zadem nie usiądziesz.
Towarzystwo zaśmiało się i wróciło do zajmującej czynności nadziewania kiełbasek na patyki.

Ścieżka ginęła w gąszczu i Agata musiała dobrze wypatrywać, żeby jej nie zgubić. Do tego szarówka w lesie pogłębiała się. Na szczęście między drzewami migotało nikłe światełko ogniska i unosił się zapach pieczonych kiełbasek. Zaburczało jej w brzuchu na samą myśl o specjałach z ogniska. Zrobiła jeszcze dwa kroki i zamarła wstrzymując oddech. Coś zaszeleściło w krzakach. Delikatnie posunęła się do przodu i wytężyła wzrok. Jakieś duże zwierzę buszowało w paprociach na wprost niej. Wydawało przy tym groźne pomruki. Dziewczyna poczuła zimny dreszcz na plecach i przypomniały jej się wszystkie horrory jakie oglądała, w których zmutowane potwory pożerały ludzi na progu ich domów, tuż pod nosem ratowników. Oblał ją zimny pot. Monstrum zachowywało się coraz głośniej, a jej nogi odmówiły posłuszeństwa, nie była w stanie się ruszyć. Nagle, to COŚ urosło, stanęło na tylnich kończynach i odwróciło się w jej stronę. Ich oczy spotkały się ze sobą. Dziewczyna jęknęła przeciągle, a zwierz ryknął potężnym basem i rzucił się w stronę ogniska.
-Jezus Maria! Pożre ich! – złapała za gałąź i pognała za nim, na ratunek swoim przyszłym wybawicielom.
Wszyscy przy ognisku zamarli słysząc przeraźliwy, rozdzierający krzyk.
-Są tu niedźwiedzie? – zapytał w miarę przytomnie Brodacz, ale nikt mu nie odpowiedział, gdyż wszyscy gapili się w las, skąd wypadł drąc się jak opętany Rudy. Młody biegł w ich kierunku. W jednej ręce dzierżył powiewający papier toaletowy. Drugą podtrzymywał spodnie, których nie zdążył zapiąć. Jego krzyk przerodził się w niezrozumiały bełkot, który brzmiał w stylu JAŁA AMA! Za nim z lasu wybiegł upiór, rozczochrany, w białej powiewającej szacie. Na ten widok wszyscy się poderwali i rozpierzchli na boki. Biała Dama ścigała Młodego wymachując kijem.

Agacie zabrakło tchu, zatrzymała się na środku polany i próbowała poskładać myśli. Rozejrzała się wokoło i zrozumiała swoją pomyłkę. Wzięła biednego chłopaka za dzikie zwierzę. Towarzystwo rozbiegło się. Została sama przy ognisku. Wzruszyła ramionami i poczuła, jak ponownie burczy jej w brzuchu.

-Co robi? – wyszeptał Młody.
-Żre nasze kiełbaski.
-No co ty – obruszyła się jedna z dziewczyn. – Duchy nie mogą nic jeść, są niematerialne.
-Ten chyba o tym nie wie. – wyszeptał Brodacz
-Ty zrób coś. Zeżre nam całą kolację.
-Ej, ty! – krzyknął do niej wychylając się zza drzewa – Zostaw nasze kiełbaski! Wracaj na zamek! Dziewczyna popatrzyła na brodatego jegomościa zastanawiając się po co ma niby wracać na zamek i zagryzła mięso kromką chleba. Sytuacja wydała jej się nader interesująca. Wprawdzie pogoniła jednego z kijem, ale to chyba nie powód, żeby się przed nią chować po lesie. Postanowiła poczekać.
-I co?
-Jajo. Siedzi i żre.
-Ty weź ją zapytaj czego chce. Na filmach duchy zawsze czegoś chcą, potem to dostają i odlatują do nieba.
-Sam ją zapytaj! To ciebie goniła, pewnie od ciebie coś chce.
-Ty! Czego chcesz?! Jak możemy ci pomóc w twojej ziemskiej niedoli?!
-Potrzebuję zadzwonić.- westchnęła Biała Dama.- Telefon mi się rozładował i nie mogę ruszyć dalej.
-Ty, słyszałeś? Nie może ruszyć dalej. Utknęła na ziemi, bo się jej telefon rozładował. Ale jaja. No kto by pomyślał, że duchy…
-Weźcie wy się pacnijcie w głowy – odezwała się druga z dziewczyn i wyszła na z lasu na otwartą przestrzeń. – Ej! TY! A właściwie, to co tu robisz? Po za tym, że zjadasz naszą kolację.
-Sorry, umieram z głodu. To tylko jedna kiełbaska. Odkupię.
-Akurat umierasz! – wychylił się Rudy – Wszystkie duchy tak mówią, a przecież i tak kurna jesteś martwa już z kilka wieków.
-E? – Agacie zabrakło słów, po czym zgięła się w pół.
-A teraz co jej jest?
-Chyba ma napad dzikiego śmiechu – powiedziała Odważna i ruszyła w stronę ogniska. Reszcie nie pozostało nic innego, jak pójść za nią. Nieporozumienie zostało wyjaśnione między kolejnymi napadami radości. Chociaż panowie mieli nietęgie miny, gdy uświadomili sobie, jak się zbłaźnili.
-Ok., dzwoń – Brodacz wyciągnął rękę z telefonem w stronę Agaty. – Na pewno już się o ciebie martwią.
-Dzięki – dziewczyna wzięła telefon i chrząknęła zakłopotana. – Pewnie nie znacie numeru telefonu do Doliny Liczyrzepy? – pokręcili przecząco głowami. – No właśnie. Ja też nie. Szit.
-Wiesz co? Odprowadzimy cię do samochodu i zadzwonimy na policję, może cię już szukają. Nie ma sensu żebyś sama się włóczyła po nocy. W grupie raźniej, no i jak by jakiś potwór wyskoczył z krzaków, to szybciej go dopadniemy. He he.
-Byłabym wdzięczna.

Zeszli na parking. Zanim zdążyli zadzwonić zobaczyli pędzące w ich kierunku światełko.
-Kolejny duch? – zapytał Rudy i chciał jeszcze coś dodać, ale Brodacz tylko warknął na niego ostrzegawczo.
-O matko! Agata? – rowerzysta wyhamował przed nimi i zszedł z pojazdu rozcierając sobie tyłek. – Całe popołudnie jeżdżę za Tobą! Czekaj! Nic nie mów! Muszę najpierw zadzwonić do wuja, bo już wychodzi z siebie. Zaraz wracam, tylko złapię zasięg.
-No proszę, jest nawet wybawiciel na rączym rumaku.


Franek siedział na ławce dworcowej i obserwował gołębie.
-A wiesz, tyłek nadal mnie pobolewa. Zrobiłem wtedy rowerem sporo kilometrów przez te góry. Do Malowniczego, z Malowniczego do Doliny, potem z powrotem i znowu pod górę na zamek … W życiu się tak nie uganiałem za dziewczyną.
-Ale chyba się opłacało, co?
-To się jeszcze okaże.
-Drażnisz się ze mną?
-Nie. Agata?
-Tak?
-Wrócisz?
-Tutaj? Oczywiście! Tutaj zawsze się wraca!
-Pewnie, bo gdzie indziej jest tak malowniczo?
-I gdzie indziej Białe Damy zajadają się kiełbaskami z ogniska?!
-Nie zapominaj o żmijach zygowatych, które zaduszają człowieka!

Zaśmiali się oboje.
Nadjechał pociąg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz