piątek, 18 grudnia 2015

Taka sytuacja...

Kto zgadnie co wyjdzie z takiej kombinacji: grudzień + mama + pisarka + praca + zapewnienie rodzinie świątecznej atmosfery + bycie po terminie + wykasowanie 50 stron + oderwanie się od komputera i wyjście do ludzi?
Otóż jak się domyślacie rzecz dotyczy mnie. Piszę ostatnio dniami i częściowo nocami. Zwykle tak mam pod koniec pracy nad powieścią.  Ale tutaj traf chciał, że po listopadzie, jak co roku przychodzi grudzień a to taki specyficzny miesiąc. Dokładnie to wygląda tak jak w "Szóstej klepce" Małgorzaty Musierowicz:

Na co dzień rodzina skłonna była do poważnych ustępstw na rzecz ułatwienia pracy twórczej swojej karmicielce. W miarę jednak jak zbliżały się Święta, w mentalności członków rodziny zaczynały zachodzić nagłe zmiany: dziadek stawał się zrzędliwym teściem, szukającym dziury w całym i tylko patrzącym, jak by tu dopiec synowej za jej niegospodarność. Dzieci, czyli Celestyna, Julia i Bobcio, nagle zaczynały się domagać łakoci i nastroju świątecznego. Żaczek przytaczał przykłady szczęśliwych rodzin, którym niepracujące matki zapewniają ciepło i pierogi z kapustą. Słowem, presja wywierana na mamę Żakową była tak silna, że nieszczęsna artystka musiała zadać gwałt swojej naturze i dać się wciągnąć do kuchni.  

Ja wprawdzie gwałtu na własnej naturze czynić nie muszę, bo gotować lubię, ale splot okoliczności sprawił, że czas się skurczył. Tym bardziej, że przedwczoraj wyrzuciłam 50 napisanych i całkiem gotowych stron... Wpadłam na nowy genialny pomysł, uznałam, że jest lepszy no i poleciało... więc domyślacie się jak wygląda mój dzień. Rano komputer, popołudniu komputer, późnym popołudniem sprzątanie, gotowanie, planowanie, wieczór komputer, późny wieczór padnięta Magdalena wczołgująca się do łóżka. No i dzisiaj zaburzyłam codzienny porządek i wyszłam z domu. Nieco zdziczała, bo wiecie moje towarzystwo to komputer i komputer i komputer i... No właśnie moje zwierzaki :) Większość z Was wie,że mam dwa koty i psa. I jakoś tak przywykłam, że do nich gadam. I dzisiaj powędrowałam do biblioteki, tam udało mi się wspiąć na wyżyny i przypomnieć sobie jak to jest rozmawiać z żywymi prawdziwymi ludźmi ale potem wyszłam z pełną książek torbą na ulicę i powędrowałam w stronę domu. Oczywiście ledwo zostałam sama moje myśli zostały opanowane przez bohaterów mojej książki oraz przez sprawy z którymi koniecznie muszę uporać się przez weekend. I tak wyłączyłam się całkowicie. Ocknęłam się dopiero na widok rudego, kudłatego kundelka, który usiłował przejść przez ruchliwą  ulicę. Z kundelkiem się znamy więc niewiele myśląc zawołałam do niego:
- Stój, poczekaj, pójdziemy razem. Przeprowadzę cię! No daj spokój, nie pędź tak!
Pies jakby mnie zrozumiał, przystanął i poszliśmy razem. Potem, traf chciał, że przede mną przemknęła wiewiórka. Przez moment, widząc, że nasze ścieżki się przecinają a ona nieco się waha stwierdziłam:
- O wiewiórka! No idź maleńka, nie bój się, zmykaj!
I wtedy przeszedł koło mnie facet, który cały czas szedł tuż za mną. Ominął mnie szerokim łukiem mamrocząc pod nosem:
-Cholera wariatów nie sieją!
I wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem na ulicy i niczym święta Franciszka gadam ze zwierzętami. Oto co robi grudzień i nawał zajęć z pisarkami. I może rzeczywiście jestem nienormalna ale cały czas wspominając minę wzburzonego pana mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Sami rozumiecie :) Po prostu taka sytuacja :)

3 komentarze:

  1. Madzia to jest rodzinne... ja smaruje chleba i gadam do... ściany. Bo sobie widzę tam bohaterów swojego opowiadania, które w miejscu stoi :D i tak gadam i gadam :D po za tym.. nie żeby coś. Twój telefon stoi w miejscu od prawie trzech tygodni, ale spoko... ogarnij tomiki, nie wrzucaj mojej paczki za drzwi ani gdzies :P najlepiej miej ją na wierzchu :d opłacona już ^^ 2+2=4 :P hmm co by tu jeszcze... nie wiem grac idę :D a ja na miejscu faceta żałowałabym, że nie mam aparatu, długopisu i Twojej książki pod ręką... jak on tak OBOJĘTNIE mógł koło Ciebie przejść?! Niedorzeczność... co to się dzieje z dzisiejszą starszyzną :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli ciężko być pisarką w grudniu :) A z tym mówieniem do zwierząt bym się nie przejmowała- uważam, że też rozumieją, w końcu to żywe istoty. Ja nieraz gadam z moim kotem.

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Magdo to chyba normalne... tak myślę. Kiedy ja wędruje to rozmawiam ze wszystkimi spotkanymi zwierzętami a nawet mrówkami. Szczególnie kiedy proszę je o odpowiednie ustawienie się do fotografii (to moja jedna z pasji). Kiedyś rozśmieszył mnie koń kiedy tylko podeszłam z aparatem nie musiałam nic mówić sam zaczął głowę prostować ukazywał mi to jeden to drugi profil. Ja lubię rozmawiać ze zwierzętami. O tym wiedzą moje współwędrowniczki. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń