Autorka tak o tym pisze:
“Choć Hadley Richardson, Ernest Hemingway i inni pojawiają się w tej książce jako postaci powieściowe, to jednak faktycznie istnieli i musiałam z jak największą dokładnością, zgodnie z istniejącymi dokumentami, oddać szczegóły ich biografii. Prawdziwa historia małżeństwa Hemingwayów, bardzo dramatyczna i wzruszająca, została przepięknie przedstawiona przez samego Ernesta Hemingwaya w Ruchomym święcie, a ja postanowiłam sięgnąć głębiej, do emocji bohaterów, i dać nowe spojrzenie na wydarzenia historyczne, pozostając jednocześnie wierna faktom.”
I rzeczywiście emocji jest w powieści sporo. Tak samo jak atmosfery charakterystycznej dla paryskiej bohemy. Miłość Ernesta i Hadley zawsze wydawała mi się piękna. Choć Hadley wcale nie była pierwszym wielkim uczucie, Hemingwaya. Ernest miał za sobą wielką nieszczęśliwą miłość z czasów pierwszej wojny. Zakochał się na zabój w pielęgniarce, przeżył z nią gorący romans, ale dziewczyna nie zamierzała się z nim związać na stałe. Rzuciła go. A potem nastała Hadley. Dobra, miła, opiekuńcza. Stawiająca dobro Ernesta ponad wszystko. Kochająca go bezwarunkowo. Oddana. Wyszła za Ernesta i przyjechała z nim do Paryża. Żeby jej mąż mógł spełnić swoje największe marzenie, żeby mógł zostać pisarzem.
Ernest i Hadley |
I rzeczywiście nie wiadomo jak potoczyłyby się jego losy gdyby zdecydowali się zamieszkać gdzie indziej. Być może Ernest stał by się kimś zupełnie innym. Być może gdyby nie wciągnęłaby go paryska atmosfera i towarzystwo nie napisałby tekstów, które zaprowadziły go na szczyt. Ale przyjechali właśnie tutaj i chyba właśnie to miasto przesiąknięte artystyczną atmosferą, ludzie, którzy mieli podobne marzenia i pragnienia sprawili, że Ernest w przyszłości stał się wielkim pisarzem. Ale czy szczęśliwym człowiekiem?
Ale chwilowo nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość. Otwierając "Paryską żonę" najpierw zanurzymy się w życie dwojga młodych i zakochanych w sobie ludzi. Pijanych młodością, cieszących się życiem i sobą. Choć już wtedy widać było, że Ernest kocha przede wszystkim swoją pracę. Był na swoim punkcie niesamowicie wrażliwy, żeby nie powiedzieć przewrażliwiony. I pokiereszowany duchowo. Przeżycia z pierwszej wojny zostawiły trwałe ślady. Hemingway sypia przy zapalonym świetle, bo tylko wtedy udaje mu się unikać koszmarów, choć te i tak od czasu do czasu wracają, miewa napady depresji, wątpi w sens życia. Bycie z kimś takim, odpowiedzialność za niego wymagało ogromnego hartu ducha. Hadley stała się jego opoką, jego stałym punktem w świecie, jego powierniczką i kimś na kim bezwzględnie mógł polegać. Ile to ją kosztowało? I jak wielka może być miłość? Czy rzeczywiście wszystko wybacza?
Na jednej z ostatnich kart książki padają takie słowa:
"Czasem było mi przykro pomyśleć, że dla ludzi śledzących z zainteresowaniem jego życie byłam tylko pierwszą żoną, paryską. Ale to chyba przemawiała przeze mnie próżność, pragnienie wyróżnienia się w długim szeregu kobiet. Prawdę mówiąc, nie miało to dla mnie znaczenia, co widzieli inni. My wiedzieliśmy, co razem przeżyliśmy i co o znaczyło, i choć od tamtej pory wiele się wydarzyło w jego i w moim życiu, to jednak nic nie mogło dorównać tamtym powojennym latom w Paryżu. Życie było boleśnie czyste, proste i dobre, i wierzę, że Ernest był wówczas najlepszy."
Cokolwiek można powiedzieć to na pewno nie to, że Hadley była jedynie pierwszą żoną. Była aż pierwszą paryską żoną. Szczególną kobietą, którą Ernest kochał zupełnie inaczej niż wszystkie późniejsze przewijające się przez jego życie. W pewnym sensie stała się też jego ostatnią miłością. Bo to właśnie jej poświęcił "Ruchome święto", które kończy się tymi słowami:
"Paryż nigdy nie ma końca i wspomnienia każdego, kto w nim mieszkał, różnią się od wspomnień kogoś innego. Zawsze do niego wracaliśmy bez względu na to, kim byliśmy czy jak się zmienił, czy z jakimi trudnościami albo łatwością można było tam dotrzeć. Paryż zawsze był tego wart i otrzymywało się zapłatę za wszystko, co mu się przyniosło. Ale taki był Paryż w tych dawnych czasach, kiedy byliśmy bardzo biedni i bardzo szczęśliwi."
Zachęcam Was bardzo serdecznie do sięgnięcia po obie pozycje. Hadley zasługuje na to by o niej pamiętać. A w powieści "Paryska żona" można się rozkochać. Na moment cofnąć czas, zanurzyć się w przeszłość i razem z Hemingwayem, Hadley, Gertrudą Stein i wieloma wieloma innymi napić się absyntu, pospacerować po ogrodzie luksemburskim i przetańczyć całą noc w ramionach dawnego Paryża, który przecież nie ma końca...
Koniecznie muszę przeczytać. Uwielbiam te klimaty a po przeczytaniu recenzji nie ma mowy żebym się oparła. Choć miałam w tym miesiącu nie kupować żadnych książek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,Krysia
Zapewne warta uwagi, nie omieszkam zainteresować się tą pozycją. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAle smakowicie zachęciłaś! Lata dwudzieste to moje klimaty, uwielbiam ten czas i ten artystyczny świat, który żył sztuką! Przeczytam na pewno! A w tej chwili, rozkoszując się urlopem i czasem z rodziną w naszych przepięknych Tatrach, które kochamy, odwiedzam Malownicze :) Tym razem zatrzymałam się z Różą u jej Babki, i przez "Okno z widokiem" obserwuję sobie niespiesznie świat...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię, Madziu, serdecznie:)
M.
jakoś nigdy Paryż nie był moim marzeniem podróżniczym, ogólnie jakoś wole poruszać się po kraju którego język znam, więc tylko Polska leży w moim zasięgu;-)
OdpowiedzUsuńale ostatnimi czasy zaciekawiasz mnie tym francuskim klimatem coraz bardziej, kto wie jak drogi moich podróży się potoczą;-D
Jestem molem książkowym:) Pasja do czytania narodziła się we mnie podczas częstych pobytów w szpitalu i trwa do dziś. Bardzo przypadły mi do gustu recenzowane książki i zapewne po nie sięgnę. W końcu zbliża się jesień, która jest idealną porą dla maniaków czytelnictwa:)
OdpowiedzUsuńbrzmi bardzo interesująco, trzeba będzie sięgnąć po nią :)
OdpowiedzUsuń