wtorek, 2 sierpnia 2016

Ta nasza miłość jest najdziwniejsza, Bo przyszła do nas z grzechotem salw...

Miłość. Gdyby nie ona nie byłoby żadnego oporu podczas wojny. Nie byłoby Powstania. Bo miłość do ojczyzny to jedno, ale ta zwyczajna, ludzka miłość to zupełnie inna sprawa. To właśnie ona napędza i góry przenosi. To ona daje siłę i wiarę i nadzieję. Nawet wtedy gdy świat się wali i leży w gruzach całe dotychczasowe życie. A w tym wypadku to niestety nie przenośnia. To bolesna i okrutna prawda. W Powstaniu Warszawskim ginął świat o który walczyli Powstańcy. Miasto przestało istnieć, a pod jego gruzami pozostały pogrzebane tysiące miłości, łez i pragnień. Tysiące ludzi, którzy mieli plany na przyszłość, którzy kochali i jedyne czego chcieli to normalnie żyć. O nich właśnie pisze Sławomir Koper w książce "Miłość w Powstaniu Warszawskim".
Właściwie to tytuł jest nieco zwodniczy. Bo to nie tyle opowieści o miłości, ale o ludziach w ogóle. O uczuciach, które nimi targały, o rozpaczy i pragnieniu życia. O powstańczych ślubach i tęsknocie by choć na chwilę poczuć się kochanym człowiekiem. O miłości i tej co trwała już wiele lat ale i tej zmysłowej, pełnej pośpiechu i rozpaczy. O Warszawie, która z dnia na dzień zmieniała się w wielki cmentarz. O żegnaniu się z bliskimi. Szaleństwie, alkoholu i okrucieństwie. Bo Warszawa w czasie powstania to teren jednego wielkiego mordu, największej zbrodni. Hitlerowcy dość szybko otrząsnęli się z pierwszego zaskoczenia i zaczęli metodyczne wyniszczanie miasta. A to znaczyło nie tylko wyburzanie murów, ale też zagładę ludności cywilnej. Na pierwszy rzut poszła Wola. To co tam się działo przekracza możliwość pojmowania współczesnego człowieka. Człowieka nie mającego styczności z bestialstwem wojny. Zabijano mężczyzn, kobiety i dzieci. Kobiety bardzo często najpierw gwałcono. Gdy ciała nie chciały się palić zmieniono technikę. Zanim ludzi rozstrzelano kazano przywiązywać do nich drewniane sztachety. W ten sposób zapewniano niezbędną podpałkę.


Sławomir Koper opisał dramat stolicy w niezwykły sposób. Pisze krótko, zwięźle ale właśnie ta forma najbardziej łapie za serce i trafia w najczulsze punkty. Opis przejścia kanałami zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Pozwolę sobie zacytować fragmenty:

"Ewa moja szyfrantka, dostała ataku szału(...) Niesiemy ją kolejno, potykając się o trupy, plecaki i porzuconą broń. Niesamowite wycie Ewy łączy się z odgłosami innych, podobnych wrzasków..."

"...Po drodze napotykamy obłakanego nieszczęśliwca biegającego nago wśród trupów i wzywającego swojej >>Basi<<."

Co musieli przeżywać ludzie idący kanałami wiedzą tylko ci, którzy to przeżyli. Potwierdzeniem tego jest reakcja amerykańskich producentów, którzy po pokazie filmu "Kanał" nakręconego na podstawie scenariusza Jerzego Stefana Stawińskiego, który przeżył przeprawę, biegali za panem Stefanem chcąc go natychmiast zatrudnić w Hollywood. Uważali, że Stawiński ma niesamowitą wyobraźnię i wymyślił wojnę w kanałach. Gdy przekonywał, że napisał scenariusz na podstawie własnych przeżyć nikt nie chciał mu wierzyć.

Sławomir Koper poza zgromadzeniem historii nie cofa się przed powiedzeniem niewygodnych dla niektórych prawd. O tym, że powstanie z góry było skazane na niepowodzenie, że ci młodzi ludzie z miejsca zostali skazani na śmierć. Nie mówi o tym czy Powstanie było czy nie było potrzebne, ale nie unika odważnych stwierdzeń. Cała książka jest niesamowitą opowieścią o ludziach, o ich mieście i odwadze. A czy istnieli ludzie bez uczuć? Czy biliby się gdyby nie kochali i nie chcieli normalnie żyć? Jeżeli ktoś miałby wątpliwości o co tyle szumu i jeżeli nie wystarczy mu proste stwierdzenie, że  tylko w ten sposób można ocalić tych ludzi od zapomnienia może przekona go ten cytat:

„Spacerując po cmentarzu, jakim jest Warszawa, warto pamiętać, że tutaj ginęli młodzi ludzie, którzy chcieli żyć, kochać, założyć rodziny, a na koniec zestarzeć się przy bliskiej osobie. Zamiast tego spotkała ich śmierć, a w najlepszym wypadku emigracja lub stalinowskie więzienie” 


1 komentarz: