wtorek, 22 sierpnia 2017

O tym, że wodniki mają samice i o tym jak znalazłam się na dachu świata, czyli Czeska Szwajcaria

Moi kochani pytacie gdzie jestem, w jakich górach. Otóż jesteśmy w Czeskiej Szwajcarii.  jest pięknie. Skaliście, zielono, górzyście, trochę dziko. Wróciliśmy tu po raz drugi (napiszę w kolejnym poście o naszej kwaterze, bo naprawdę jest godna polecenia) i właśnie dziś udało nam się to co w zeszłym roku nie wyszło. Ziściło się jedno z moich podróżniczych marzeń. dotarliśmy bowiem w trzy miejsca o których marzyło mi się dwanaście miesięcy: Mariina Skala, Vileminina Stena oraz Rudolfuv Kamen. W zeszłym roku wypatrzyłam je na zdjęciach i poczytałam relacje na blogach i zapragnęłam. Ale z nami już tak jest, że dość często musimy swoje odczekać zanim zdobędziemy to o czym zamarzymy. Tak samo było z Koruną, jedną z moich ulubionych gór (napiszę o niej wkrótce, bo też w tym roku udało nam się na nią wejść). Zobaczyłam ją w momencie gdy Tysiek miał roczek. I wtedy baliśmy się z nim wchodzić. A góra podobała mi się niesamowicie. Odczekałam rok i wspięliśmy się na szczyt :) Ale na razie wróćmy do Czeskiej Szwajcarii. Mariina Skala kusiła mnie niesamowicie. Jeżeli spojrzycie na poniższe zdjęcie pewnie mnie zrozumiecie :)

Skała Mariina (specjalnie dla Krzysia W :"na komin to na komin" nawiązując do ostatnio obejrzanych :Postrzyżyn" :)
Ta chatka na  górze to właśnie nasz cel :)  W 1856 roku książę Ferdinand Kinský polecił zbudować na wierzchołku skały prosty taras z balustradą i zadaszeniem, a jednocześnie skałę nazwał imieniem swojej żony księżnej Marii Anny Kinskiej. Oczywiście altanka, która tam teraz stoi to już kolejna wybudowana. Kilka poprzednich padło ofiarą pożarów.
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy w Jetřichovicach. Zostawiliśmy tam auto i ruszyliśmy czerwonym szlakiem. I spełniłam swoje marzenie :)
Weszliśmy, widoki boskie, zapierają dech w piersiach. Naprawdę było warto. Następnie podążyliśmy dalej czerwonym szlakiem do Vilemininej Steny (Ściana Wilheliminy). Cała droga przepiękna, skały, podejścia, wąziutkie ścieżki. Te ostatnie niekiedy naprawdę wąskie i prowadzące tuż nad przepaściami, na całe szczęście Tysiek jest już coraz starszy i wie, że w niektórych miejscach nie należy szaleć. Ale mam wrażenie, że dla tych, którzy mają problem z wysokością ten szlak byłby niezłym wyzwaniem. Vileminina Stena przywitała nas przepięknymi widokami. Przez moment miałam ważenie jakbym właśnie znalazła się na dachu świata.
  


A potem dotarliśmy pod Kamień Rudolfa. Na szczyt prowadzą wykute w skale schodki, drabinki, drewniane schody, korzenie... Wchodząc w głowie zabłysła mi myśl, że właściwie to trzeba będzie odbyć tę drogę w drugą stronę i zejść... Ale tak jak Scarlett postanowiłam pomyśleć o tym później :) Na szczycie jest pięknie ale trzeba zaznaczyć, że nie ma tam żadnych barierek zabezpieczających (zobaczcie na zdjęciach poniżej, szczególnie na tym, gdzie Tysiek stoi na szczycie skały) więc jeżeli ktoś boi się wysokości albo zamierza wejść tam z małym dzieckiem trzeba mieć to na uwadze.

Wchodząc w głowie zabłysła mi myśl, że właściwie to trzeba będzie odbyć
tę drogę w drugą stronę i zejść...

Tysiek na szczycie :)

Widok z Rudolfa.

Dzieciaki w komplecie :) Kuba (chłopiec Zuzy, czyli właściwie już moje
trzecie dziecko) Tysiek i Zuza w drodze powrotnej z
kamienia Rudolfa.

A to już widok końcówki szlaku.

Ścieżki gdzieniegdzie są naprawdę wąskie.
I cóż, był moment przy schodzeniu, w którym poczułam serce w gardle ale tu prawdą okazało się powiedzenie "najtrudniejszy pierwszy krok". Potem już jakoś poszło i cała i zdrowa dotarłam na dół. Tak samo jak cała reszta. Swoją drogą muszę Wam powiedzieć, że Tysiek śmiga po górach jak mały koziołek (kozica jakoś mniej do niego pasuje :))
I wróciliśmy do Jetřichovic. A tam moi kochani, tam zjedliśmy najlepszy jak do tej pory obiad. Więc gdy będziecie w pobliżu, zejdziecie utrudzeni ze szlaku koniecznie wejdźcie do Penzion Svycarsky Dvur.
Penzion Svycarsky Dvur.


Karmią bosko, gulasz to nieomal poezja, wołowina w sosie koperkowym cudna, smażony syr (żelazne danie Tyśka po czeskiej stronie) również wspaniale opanierowany :) Obsługa przemiła, uśmiechnięta. Piwo idealnie schłodzone :) Jednym słowem kulinarny raj :)
A potem ruszyliśmy nie do domu tylko na kolejną wędrówkę :) Też czerwonym, wzdłuż rzeki, szlak cudownie relaksujący, z niewiarygodną ilością kładek i mostków i tylko z jednym mocniejszym podejściem. No i napotkaliśmy wodnika siedzącego na drzewie. Tutaj to dość częste, wodników jest sporo ale ten jako jedyny był samicą :) Tak nam się przynajmniej wydawało :) Zresztą oceńcie sami :) 
Buziaki Wam przesyłam i znikam, bo dziś mamy w planach Děčínský Sněžník i okolicę :)
Fotografie autorstwa mojego męża własnego Kuby Kordela.
A post zaczęłam pisać wczoraj, skończyłam dziś, dlatego na początku jest mowa o dniu dzisiejszym czyli tak naprawdę wczorajszym :) Ależ mam talent do gmatwania :)

   
 
Wodnik samica :)

4 komentarze:

  1. Wspaniałe widoki, aż dech zapiera...Wspaniała wycieczka..DZIĘKUJĘ za piękną fotorelację..Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Samica wodnika to mi się będzie śnić po nocach :) Ale wyprawa wspaniała :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham góry i zawsze zazdroszczę tych wędrówek z pięknymi widokami :)

    OdpowiedzUsuń
  4. już nie do jednego miejsca mnie zainspirowałaś i marzenia podróżnicze są gdzieś w głowie, ale na te miejsca powyżej chyba tylko u Ciebie będzie mi dane podziwiać, mój lęk wysokości mówi głośne nieeeee dla takich atrakcji, a szkoda bo magiczne krainy odwiedzasz;-)
    cieszę się że udało się spełnić podróżnicze marzenia, wiem doskonale jak to smakuje;-)
    wypoczywaj ile się da;-)
    pozdrawiam serdecznie całą radosną ekipę podróżniczą;-)

    OdpowiedzUsuń