Z pustymi rękami - Valero Varesi
Wydawnictwo Rebis, Okładka miękka, 264 s., Moja ocena 5-/6
Jednym zdaniem - porządny, włoski kryminał, bardzo w stylu moich ukochanych kryminałów autorstwa Donny Leon.
Ale po kolei, najpierw kilka słów o treści....
Głównym bohaterem jest komisarz Soneri. Od wielu lat pracuje od w parmeńskiej komendzie policji, niejedno już widział, niejedno przeżył, ale dzisiejsze czasy i to co się dzieje na jego oczach, napawają go niesmakiem, świat się stacza. Ludzie popełniają najgłupsze, zupełnie bezsensowne zbrodnie, jak kradzież akordeonu zarabiającemu przy jego pomocy na życie grajkowi, czy morderstwo zamożnego z pozoru, o kryształowej reputacji właściciela butiku.
Czy te dwa przestępstwa mają ze sobą coś wspólnego?
Czy morderstwo jakich niestety coraz więcej jest tylko tym na co wygląda, zbrodnią dla pieniędzy lub w afekcie? A może kryje się za nim coś o wiele gorszego?
Razem z komisarzem Soneri prowadzimy śledztwo, które z początku wydaje sie banalnym, ale bardzo szybko komplikuje się, nic nie okazuje się być takim, jak by się wydawało, a poczciwi z pozoru obywatele Parmy skrywają niejednokrotnie szokujące sekrety.
Komisarz nie jestem typem policjanta przesiadującego za biurkiem. Nade wszystko preferuje bezpośrednie rozmowy zarówno z podejrzanymi, jaki i świadkami. Dlatego prowadząc śledztwo, mimo okropnego upału, jaki spowija w letnich miesiącach Parmę, chodzi od jednego miejsca zbrodni do drugiego, od jednego świadka do drugiego, pyta, rozmawia, notuje w pamięci, bo nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś z pozoru błaha informacja okaże się tą kluczową.
I tak, krok po kroku komisarz odkrywa prawdę. Wraz z uczuciem ulgi, że rozwiązał sprawę, odczuwa on niechęć, a nawet obrzydzenie. Bo, czy na pewno zły został ukarany? Czy jego praca coś zmieni?
Z pustymi rękami jest klasycznym kryminałem, z porządna policyjną robotą, rozmowami ze świadkami, dreptaniem krok po kroku i łączeniem ze sobą z pozoru niepowiązanych tropów.
Lubię takie kryminały w starym, dobrym stylu. Są one zupełnym przeciwieństwem amerykańskich pozycji, w których akcja toczy się na zasadzie...zabili go i uciekł...
Niewątpliwym plusem jest sam komisarz Soneri, stary, doświadczony policyjny wyga, który na swojej robocie zjadł przysłowiowe zęby. Fakt, może on odbiegać odrobinę od standardowych wyobrażeń o Włochu (wysoki, przystojny, o ekspresyjnym temperamencie), ale jest doskonałym policjantem. Dzięki jego stylowi śledztwa mamy okazję wędrować po Parmie i poznać to urocze, choć brudne (dosłownie i w przenośni) miasto, pooglądać je oczyma jego mieszkańca, poznać mieszkających w nim ludzi, a nawet rozkoszować się tamtejszą kuchnią.
Nic dziwnego, ze ten kryminał tak przypadł mi do gustu, jest bliźniaczo podobny (jeżeli chodzi o styl) do moich ukochanych kryminałów Donny Leon z komisarzem Brunettim w roli głównej. Tylko tam akcja rozgrywa się w Wenecji, a tu w Parmie.
Gorąco zapraszam do Parmy, do świata komisarza Soneriego.
Śmierć i sąd- Donna Leon
Tytuł oryginału: DEATH AND JUDGMENT Data wydania: 1999
292 s., Wydawca: NOIR SUR BLANC
Moja ocena: 6/6
W pociągu z Padwy do Wenecji ginie z rąk nieznanych sprawców wpływowy adwokat. "Pociąg śmierci" - krzyczą nagłówki gazet, rozpętując sensację. Dociekliwy komisarz Guido Brunetti podejrzewa jednak coś więcej niż pospolite zabójstwo na tle rabunkowym. Kiedy kilka dni później dochodzi do rzekomego samobójstwa znanego księgowego, a potem jeszcze ginie szwagier mecenasa Trevisana, niejaki Lotto, Brunetti nabiera pewności, że ma do czynienia z poważną, niebezpieczną aferą. Poszukując związku między trzema tajemniczymi zgonami, odważnie zagłębia się w świat przestępczego podziemia Wenecji, by dokonać przerażającego odkrycia: działa tam potężny gang o międzynarodowych powiązaniach, a kierują nim najbogatsi i najszacowniejsi obywatele miasta.
Śmierć i sąd to kolejna, czwarta już powieść ze znakomitej serii kryminalnej amerykańskiej pisarki Donny Leon (Śmierć w La Fenice, Strój na śmierć, Śmierć na obczyźnie); jej akcja rozgrywa się w niepowtarzalnej scenerii Wenecji. Wzbudzający zaufanie i sympatię komisarz Guido Brunetti z właściwą sobie konsekwencją dąży do utrzymania praworządności w mieście, gdzie wartości etyczne kruszeją szybciej niż zmurszałe ściany zabytkowych pałaców.
Oprócz śledzenia postępów dochodzenia prowadzonego przez komisarza Brunettiego, mamy możliwość podziwiania Wenecji, ale Wenecji zupełnie innej od tej ukazanej w przewodnikach, jest to Wenecja widziana oczami Wenecjan, osobnego szczepu włoskiego, tak jak innymi osobnymi szczepami są neapolitańczycy, mediolańczycy czy Sycylijczycy. Wenecja nie turystyczna i nie dekoracyjna, nie pocztówkowa i nie europejska, tylko ta, która ma swój język, swoje przepisy na życie, swoje przyrodnicze szaleństwa i swoją historię nie do podzielenia z innymi. W której urodził się główny bohater książek Donny Leon komisarz Brunetti.
Interesująco jest też ukazane życie prywatne komisarza. Ma normalną, ale i ciekawą rodzinę. Żona jest naukowiec uniwersyteckim, molem książkowym, wykłada literaturę angielską, mistrzynią włoskiej kuchni domowej. Do tego komisarz posiada dwójkę dorastających dzieci (syna i córkę), z naturalnymi wadami i zaletami wieku dorastania.
Zapraszam na stronę Gość miesiąca, tam poznacie sylwetkę autorki kryminału+ to cudowne miasto, w którym toczy się jego akcja...
Zgubne środki. - Donna Leon
Wydawnictwo Noir sur Blanc, Tytuł oryginalny: Fatal remedies, Okładka miękka, 270 s., Moja ocena 6/6
Kolejny kryminał z mojej ulubionej serii z komisarzem Brunettim i Wenecją w roli głównej. Tym razem sprawa dotknie bezpośrednio komisarza i jego rodziny. Pewnej nocy komisarza budzi telefon - jego podwładni informują, że zatrzymali jego żonę. Kilka dni temu doszło między nimi do gwałtownej kłótni na temat seksturystyki oferowanej przez włoskie biura podróży pod szyldem "Dyskretna obsługa hotelowa. Miłe towarzystwo". Paola postanowiła zainterweniować w tej sprawie, rozmijając się nieco z literą prawa i poprzez akt wandalizmu protestuje przeciw praktykom biur podróży, które pod przykrywką organizowania wycieczek do takich krajów jak Tajlandia, czy Filipiny, zapewniają swoim klientom łatwy dostęp do zmuszanych do prostytucji dzieci. Chociaż zarówno Guido, jak i Paola wiedzą, że racja moralna jest po stronie Paoli, prawo włoskie nie zabrania jednak wycieczek zagranicznych, jakkolwiek godny potępienia byłby ich cel. Brunetti, choć podziela oburzenie wobec zawoalowanego reklamowania seksturystyki przez biura podróży, jako policjant zobowiązany jest aresztować sprawcę przestępstwa wandalizmu, a więc własną żonę. Próbując zapobiec “wojnie domowej”, a także chronić Paolę przed odpowiedzialnością karną, staje się mimowolnym wspólnikiem popełnionego przez nią wykroczenia i tym samym poważnie naraża swoją karierę zawodową. Sytuacja znacznie się komplikuje, gdy zostaje zamordowany właściciel jednego z biur podróży proponujących owe "dyskretne" wycieczki - nieuchronnie podejrzenie pada na nią. Dodatkowo pojawiają się wątki handlu przeterminowanymi, nielegalnymi lekami i ostrej pornografii. Komisarz Brunetti, mimo że został wysłany przez szefa na tajemniczy "urlop administracyjny", musi tę sprawę rozwiązać - bardzo szybko okazuje się, że jej korzenie sięgają znacznie dalej niż proceder seksualnego wykorzystywania nieletnich. Tylko czy uda się ukarać winnych?
To kolejny przeczytany przeze mnie kryminał Donny Leon i po raz kolejny jestem nim wręcz zachwycona, podobnie, jak całą serią. Co dla mnie istotne Zgubne środki podobnie, jak pozostałe kryminały autorstwa Leon, poruszają nie tylko kwestię kryminalną, ale także kwestie obyczajowe, moralne, społeczne. Wątek kryminalny w Zgubnych środkach podobnie, jak w innych książkach Donny Leon jest czymś realnym, dziejącym się obok zwykłych ludzi, historią jakich mnóstwo, historią na jaką najprawdopodobniej większość z nas nie zwróciłaby uwagi. Chociaż sama akcja w Zgubnych środkach nie należy do tych ala amerykańskich, gdzie mamy mnóstwo strzelaniny i bohaterów na zasadzie "zabili go i uciekł", to jednak jest to doskonały kryminał z wątkami społecznymi i opisami przepięknej, magicznej Wenecji. Gorąco polecam.
Okropna sprawiedliwość. - Donna Leon
Wydawnictwo Noir Sur Blanc, Tytuł oryginalny: Suffer the Little Children, Okładka miękka, 308 s., Moja ocena 6/6
Grupa uzbrojonych mężczyzn wdziera się do mieszkania cenionego pediatry, burząc spokój weneckiej nocy. Okazuje się jednak, że zamaskowani napastnicy wcale nie są bandytami czy terrorystami; przyszli po półtorarocznego synka lekarza. To sensacyjne wydarzenie szybko trafia na łamy gazet, po czym...zaczyna się cała akcja. Tym bardziej, że maluch nie zostaje zwrócony rodzicom, tylko trafia do sierocińca. Mimo wielu interwencji chłopiec nie zostanie zwrócony biologicznym rodzicom ani kochającemu go ojcu adopcyjnemu. Dlaczego? I co wydarzy się dalej? Bo zapewniam, to dopiero początek.
Jest to fantastyczny kryminał łączący w sobie cechy powieści psychologicznej, obyczajowej, wątki moralizatorskie oraz elementy...książki kucharskiej.
Tym razem autorka nie raczy nas ani jednym, najmniejszym nawet trupem - są ciężko ranni, nawet bardzo, ale trupa, który odgrywałby główną rolę (jak to w kryminale) brak. W książce brak też efektownych scen, intryga kryminalna nie zaskakuje zbytnio, a jednak Okropna sprawiedliwość bardzo mocno trzyma w napięciu, a osobom wrażliwym na los dzieci może wycisnąć wiele łez z oczu. Książka skłania też do zastanowienia się, do refleksji, do zadania sobie kilku pytań i to ważnych pytań. I jak to u Donny Leon bywa- porusza bardzo ważny temat. Tym razem chodzi o nielegalne adopcje, tzw. handel dziećmi. Z jednej strony chodzi tu o dramat osób, które nie mogą mieć własnego potomstwa, z drugiej - o bezduszność innych, którzy wykorzystują tę sytuację i czynią z niej źródło swoich dochodów. Autorka sprawia, że w trakcie lektury zaczynamy się zastanawiać czy ludzie nielegalnie adoptujący dzieci to porywacze, czy też wspaniali rodzice? Czy kupując dziecko robią mu krzywdę, czy też dają szansę na nowe, normalne życie w pełnej ciepła i miłości rodzinie? Autorka ukazuje nam także wady koszmarnej biurokracji włoskiej (na co kładzie nacisk praktycznie w każdej książce) i udowadnia, iż bezduszne stosowanie się do przepisów prawnych często wyrządza krzywdę niewinnym ludziom, rujnuje ich życie, doprowadza do tragedii. I dlatego mój ulubiony komisarz - Guido Brunetti w trakcie coraz bardziej gmatwającego się śledztwa, niejednokrotnie stanie wobec kwestii, gdzie nie mają zastosowania proste, czarno-białe osądy moralne, i przekona się, że nawet tzw. "dobro dziecka" może być pojęciem względnym. I za to cenie książki Donny Leon - za poruszanie ważnych problemów, nad którymi często nie zastanawiamy się, albo wręcz nie mamy pojęcia o ich istnieniu. W Śmierci na obczyźnie autorka poruszała kwestię wojska oraz nielegalne składowanie toksycznych odpadów; w Acqua Alta - homoseksualizmu i nielegalnego handlu antykami; w Znajomych na stanowiskach - skorumpowanych urzędników, narkotyków i lichwiarstwa.
Poza tym wiele, wiele smaczków, jak chociażby opisy Wenecji, którą po prostu uwielbiam, szczegóły budowli, wtrącenia dot. historii miasta. I oczywiście kwestia kulinarno - rodzinna. Główną postacią kryminałów jest komisarz Guido Brunetti. Czytając kolejne książki poznajemy jego rodzinę (żonę Paolę + dwójkę dzieci, typowych nastolatków) i jak to we Włoszech bywa - celebrujemy z nimi głównie wieczorne posiłki, a jadają wspaniale, przy czym Donna Leon wszystko ze szczegółami opisuje. Dlatego serię książek jej autorstwa polecam miłośnikom kryminałów oraz miłośnikom Wenecji i dobrej kuchni:).
Urodzona w 1942 r. w Nowym Jorku w rodzinie irlandzko-hiszpańskiej Donna Leon po raz pierwszy odwiedziła Włochy w roku 1965 będąc na studiach i przez następne dziesięć lat przyjeżdżała tam regularnie, w międzyczasie pracując w USA, w Iranie, w Chinach i w Arabii Saudyjskiej jako nauczyciel angielskiego. Sama Donna Leon mówi o sobie, że jest kimś zupełnie bez ambicji, że jedno, czego zawsze chciała, to żeby w życiu było zabawnie i miło. Przez ponad 15 lat, jak mówi, nigdy nie mieszkała na tym samym kontynencie, ale dziewięć miesięcy spędzone w Arabii Saudyjskiej było dla niej tak strasznym doświadczeniem, że postanowiła przestać podróżować i osiedlić się w Wenecji. Znalazła pracę na uniwersytecie marylandzkim, który współpracował z amerykańskimi bazami wojskowymi w Veneto (Wenecja Euganejska) co pozwoliło jej mieszkać tam, żyć jak Włoszka, a pracować jak Angielka, czyli wykorzystując znajomość języka ojczystego. Przypadek sprawił, że napisawszy książkę, która przeleżała półtora roku w szufladzie, wysłała ją na konkurs do Japonii i zdobyła pierwszą nagrodę, co pociągnęło za sobą podpisanie kontraktu na następne dwie i w ten sposób w roku 1992 narodziła się seria powieści, których bohaterem jest komisarz Guido Brunetti.
Donna Leon lubi inteligencję, hojność, Jane Austen, psy, kantaty Bacha, lody, Nowy Jork, bez, pić kawę w łóżku i chodzić po górach, nie lubi retorycznych pytań, różowego koloru, psychoanalizy, Hemingwaya, zdań, które zaczynają się od „Jestem rodzajem osoby, która...” a także nie lubi, żeby ktoś jej mówił, co ma robić.
Lubi także (choć to chyba za mało powiedziane) muzykę klasyczną, zwłaszcza twórczość Haendla i dlatego od lat jest menadżerem orkiestry Il Complesso Barocco.
W kwietniu ma się ukazać w naszych księgarniach 18. z kolei powieść z komisarzem Brunettim w roli głównej- Ukryte piękno. Już nie mogę się doczekać.
Na swojej stronie internetowej autorka zapowiada nową powieść, mam nadzieję, że na jej tłumaczenie na jęz. polski nie będziemy musieli długo czekać.
Sekretna księga Dantego -Francesco Fioretti
Wydawnictwo Rebis, Okładka miękka, 344 s., Moja ocena 5,5/6
Książka doskonała, jej lektura po moim wczorajszym porannym wysiłku translatorskim była prawdziwa przyjemnością i relaksem.
Ale po kolei.
Dante Alighieri był największym włoskim poetą XIV w. i ojcem literackiego języka włoskiego. Urodził się i dorastał we Florencji, którą jednak na skutek różnych zawirowań musiał opuścić jako polityczny wygnaniec. Tułając się po Włoszech, znalazł wreszcie schronienie na dworze w Rawennie.
Kiedy w 1315 r. we Florencji ogłoszono amnestię dla więźniów politycznych, Dante na znak swojej niewinności nie skorzystał z niej i pozostał w Rawennie.
Akcja książki rozpoczyna się w momencie śmierci Dantego, w 1321r. w Rawennie. Osią opowieści są zaś losy zmarłego poety i jego największego dzieła Boskiej komedii.
Dzień po śmierci Dantego do Rawenny przybywa młody medyk z Lukki o imieniu Giovanni. Od początku, gdy tylko dowiedział się o śmierci mentora i przyjaciela, Giovanni ma nieopuszczające go przekonanie, że poeta nie zmarł śmiercią naturalną. Wskazują na to przede wszystkim objawy, np. sine usta zmarłego, przerzedzone włosy etc. Giovanni uważa, że Dante był systematycznie truty arszenikiem.
Czy to prawda? Kto i z jakiego powodu miałby dosypywać truciznę do jedzenia i picia wielkiego poety? Kto chciał go zabić i jaką tajemnicę chciał przez to na zawsze pogrzebać?
Giovanni i córka Dantego rozpoczynają śledztwo. Dokąd ich ono zaprowadzi? Co odkryją? Jaki związek będą miały te odkrycia z samym poeta i jego tytułową sekretną księgą? Czym w ogóle jest owa księga? Jaki ma ona związek z Zakonem Rycerzy?
Tego dowiecie się z książki.
Powieść jest wspaniale napisana. Ogromnym atutem są liczne fakty (zarówno z życia Dantego jak i historii ówczesnej Europy) i ich niezwykle zręczne wplecenie w treść książki. Przykładem mogą być losy Dantego. Poeta ożenił się z Gemmą Donati (która jest jedną z bohaterek powieści) i miał z nią czwórkę dzieci. Najmłodsze z nich, córka Antonia wstąpiła jako dorosła osoba do klasztoru, przybierając imię Beatrycze. I to właśnie córka Dantego (Fioretti używa jej prawdziwego imienia, nie zmienia go, jak niekiedy czynią to pisarze) odegra niebagatelna rolę w rozwiązaniu śmiertelnie niebezpiecznej zagadki.
Mimo bardzo dużej ilości faktów historycznych całość czyta się błyskawicznie. Należy to zawdzięczać niezwykle sprawnemu pióru autora i swoistemu darowi snucia niezwykle barwnych, historycznych opowieści.
Dodatkowym plusem jest aura tajemniczości i ogromna ilość zagadek, które mnożą się niczym przysłowiowe grzyby po deszczu.
Fioretti ukazał w książce wielki talent, który polega nie tylko na snuciu pasjonującej opowieści, ale przede wszystkim na łączeniu fikcji literackiej z faktami historycznymi.
Jednak prawdziwym majstersztykiem i tym co mnie najbardziej urzekło, są opisy XIV-wiecznej Italii, która podzielona na wiele księstw była niezwykle różnorodnym i barwnym tworem.
Sekretna księga Dantego to doskonale napisana powieść, wciągająca, intrygująca, idealnie oddająca klimat epoki. Jestem pewna, że uwiedzie zarówno zwolenników średniowiecznej historii, jak i jej przeciwników. Powieść jest tak samo niebanalna i tajemnicza, jak losy wielkiego ojca włoskiej literatury, Dantego Alighieri.
Od Anna Gut:
Każdemu, co mu się należy (od mafii) - Leonardo Sciascia.) )
Ta niewielka książeczka wydana przez wydawnictwo Książka i Wiedza w 1979 roku przeleżała na półce wiele, wiele lat aż przyszedł na nią czas.
Rzecz dzieje się na Sycylii w pewnym miasteczku . Aptekarz Manno dostaje anonimowy list, w.którym ktoś mu grozi śmiercią. Wszyscy jego znajomi na równi z nim są mocno zdziwieni, gdyż jest on człowiekiem można rzec bez skazy, który nigdy nikomu nic złego nie zrobił. Mimo pogróżek nie rezygnuje z zaplanowanego polowania i staje się to czego nikt by się nie spodziewał. 23 sierpnia 1964 roku Manno ginie od strzału w plecy, a z nim jego przyjaciel doktor Roscio od strzału w pierś. Wszyscy snują różne domysły lecz poza tym, że być może przyczyną zemsty na aptekarzu był romans z dziewczyną, która często zachodziła do apteki nic wymyślić nie mogą. Śledztwo prowadzi miejscowy komisarz policji, ale w obliczu braku jakichkolwiek poszlak społeczność całego miasteczka sama na własną rękę próbuje rozwiązać zagadkę dotyczącą śmierci aptekarza i doktora.
Próbę rozwikłania przyczyn zagadkowych śmierci podejmuje również profesor Laurana, humanista i człowiek "obcy" w społeczności miasteczka , dla którego kluczem do tego staje się słowo UNICUQUE , jakie zauważył na odwrocie listu, a które pochodzi z "Osserwatore Romano". Trzeba powiedzieć, że dociekliwy profesor w niezwykle inteligentny sposób wiążąc ze sobą swoje spostrzeżenia i uzyskane informacje uzyskuje odpowiedź na pytanie kto zabił i dlaczego, jak również o kogo głównie mordercy chodziło.Nie mając zamiaru o swoim odkryciu informować komisarza dzieli się nim jednak z wdową po jednej z ofiar, doktorze Roscio i to niestety nie wychodzi mu na dobre. A ósmego września w święto narodzin Najświętszej Marii Panny prałat Rosello w rocznicę tragicznego zdarzenia na polowaniu ogłasza zaręczyny wdowy Roscio z jej kuzynem , mecenasem Rosello.
Sciascia w swym dość oryginalnym kryminale, napisanym znakomitym językiem, z dużą dozą humoru i dowcipu ukazuje i obnaża społeczność małych miasteczek sycylijskich w latach 60 tych ubiegłego stulecia . Posługuje się w tym celu bardzo wyraziście zarysowanymi postaciami pochodzącymi z różnych środowisk ; miejscowi notable, przedstawiciele kleru, politycy, wszyscy powiązani mafijnymi układami oraz nie przebierający w środkach w dążeniu do celu.
Książka nie jest jednak li tylko sensacyjną opowiastką, Sciascia bowiem poddaje w niej osądowi funkcjonujący na Sycylii system, który tolerując mafię działa wręcz przeciwko prawu.
Książka wciąga i czyta się ją z dużą przyjemnością zarówno ze względu na intrygująca fabułę, jak i piękno języka jakim została napisana.
Od Anna:
Dziennik badante czyli Italia pod podszewką - Lucia /Lucyna Kleinert/
„Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką” to zapiski autorki, która odkryła piękno tego kraju dzięki wyjazdowi w prozaicznym celu – poszukiwaniu pracy. Włochy nie tylko ją zafascynowały, ale sprawiły, że stała się osobą, która uważa, że nigdy nie jest na nic za późno. Ani na naukę języka, ani na miłość czy ciekawość świata.
Czytelnik dowie się z książki wiele na temat różnych zwyczajów i obyczajów Włochów. Italia jest bowiem krajem bardzo ciekawym, pełnym niespodzianek i ciekawostek nieznanych turystom. Doskonałym uzupełnieniem treści są kulinarne przepisy włoskiej kuchni.
Okładka: miękka
Ilość stron: 338
Wydawnictwo: Novae Res
Zawsze chętnie sięgam po wszelkie książki poruszające tematykę włoską – uwielbiam włoskie klimaty, zarówno w literaturze, sztuce, jak i w kuchni.
W książce Lucyny Kleinert znalazłam wszystkiego po trochę. W ciekawy sposób, Autorka prezentuje nam swoje wrażenia z wyjazdu zarobkowego do Włoch. Całość ma formę dziennika, wzbogaconego wieloma przepisami kulinarnymi oraz barwnymi opisami miejsc.
Lucia zajmowała się we Włoszech starszymi ludźmi – była badante, czyli opiekunką. Wynajmowały ją rodziny do całodobowej opieki nad swoimi, starszymi członkami rodzin. Praca badante to praca zajmująca 24 godziny, trzeba być cały czas czujnym i cały czas „pod ręką”. Rzadko zdarzają się wolne całe dnie, zwykle do użytku prywatnego ma się wyrwane godziny. Praca nie jest lekka, ale Autorce przynosiła satysfakcję. Zaprzyjaźniła się z wieloma członkami rodzin swoich pracodawców, często była traktowana jak członek rodziny, ale dla Włochów zawsze pozostała straniera czyli obca.
W swoim dzienniku prezentuje nam kulisy swojej pracy, podpowiada ciekawe przepisy kulinarne i prezentuje niezwykłe, włoskie plenery.
Lucia pokochała Włochy i …Włocha (zwanego w dzienniku po prostu „P.”) – i wcale się jej nie dziwię :) Oczarowały ją bajkowe miasteczka pełne zakamarków i wąskich uliczek, z fontannami i rynkiem, gdzie toczy się życie. Wiele zwiedzała, odkrywała lokalne święta i festyny, zwyczaje Włochów, intensywnie uczyła się języka, ale również doskonale się tam czuła.
Cała relacja Lucii jest bardzo osobista, lekka i przyjemna, pełna barwnych opisów, ale przy tym bardzo szczera i otwarta. Powieść Lucyny Kleiner przypominała mi trochę książki Frances Mayes.
Bardzo przyjemnie mi się ją czytało, chłonęłam włoskie klimaty jak gąbka :)
Jeśli ciekawią Was Włochy widziane oczami Polki – zachęcam do lektury książki i zapraszam do odwiedzin bloga Autorki - luciabloxitalia.blox.pl
Burzliwy romans Polki i Włocha z zaskakującym finałem, rozgrywający się na uliczkach Werony oraz pośród malowniczych pejzaży Ligurii, Wenecji Euganejskiej (Veneto) i Trydentu-Górnej Adygi. A przy okazji unikalny obraz Polski w czasach transformacji ustrojowej, na początku lat 90. XX w. i obecnie. Książka pełna ludzkich namiętności, ale i niezwykłych losów drugoplanowych bohaterów, w tym krewnego ostatniej szachini Iranu i Serbki, która musi się zmierzyć z dramatycznymi konsekwencjami rozpadu Jugosławii. Debiut literacki dziennikarki i autorki przewodników: Wakacje za pół ceny, Europa za pół ceny oraz Włochy jakich nie znacie.
Annalisa Fiore to pseudonim literacki Anny Kłossowskiej, która podkreśla, że czuje się obywatelką dwóch krajów, Polski i Włoch.
Pani Anna jest dziennikarką i autorką przewodników.
Po książkę sięgnęłam zwabiona sympatyczną okładką i włoską tematyką, która uwielbiam.
Wewnątrz znalazłam ognisty romans pomiędzy Polką a Włochem, ale również sama nawiązałam romans ... z Weroną, bo miłość to przyjdzie, kiedy w końcu ją zobaczę :)
Główną bohaterką książki jest Katarzyna, która po latach przyjeżdża do Włoch i spotyka swoją dawną milość, Pietra. Towarzyszą jej mieszane uczucia...... a zakończenie historii okazuje się zaskakujące, również dla niej samej.
Katarzyna, w latach 90-tych XX wieku, studiowała na uniwersytecie w Ligurii, w ramach wymiany studenckiej. Podczas studiów poznała starszego od siebie, Pietro, wykładowcę uniwersyteckiego. Na początku kryli się ze swoją znajomością i ostrożnie podchodzili do rodzącego się uczucia. Jednak po zakończeniu studiów, Pietro zaprosił Katarzynę do swojego rodzinnego domu, do Werony.
Tam poznała jego matkę, która okazała się zadbaną i pracowitą bizneswomen, która, niestety, faworyzowała byłą narzeczoną Pietra.
Mężczyzna przed powrotem Katarzyny do Polski podarował jej pierścionek zaręczynowy. Niestety, życie zweryfikowało ich plany....
Katarzyna zrobiła w Polsce karierę i po latach spotkała się z Pietrem we Włoszech.
Jak zakończyło się to spotkanie? Czy uczucie odżyło po latach?
"Romans po włosku" to barwna wędrówka po Ligurii i Weronie oraz opowieść o uczuciach. Nie tylko poznajemy historię miłości Katarzyny i Pietra, ale również jej przyjaciółki i Irańczyka. Autorka obrazowo opisuje nam życie innych Polaków studiujących we Włoszech i perypetie, które ich spotykają. Ciekawa jest opowieść o Angelice, która omal nie została wywieziona na taczce przez kolegów z Polski - czym sobie zasłużyła? Poczytajcie!
"Romans po włosku" to fantastyczna wycieczka po Włoszech, opisana barwnie i ciekawie. Włoskie słownictwo wtrącane pomiędzy polskie słowa dodaje książce klimatu - tutaj pomocny okazuje się słowniczek umieszczony na końcu książki. Tam również można znaleźć przypisy - mało wygodnie... Zdecydowanie wolę, kiedy przypisy znajdują się na dole strony niż kiedy trzeba ich szukać na końcu.
Podsumowując w książce znajdziecie ciekawą i wartką akcję, trochę romansów, piękne, bogate opisy włoskich miejsc i klimatów oraz zderzenie polskiej rzeczywistości z włoskim dolce niente.
Polecam wielbicielom włoskich klimatów oraz miłośnikom historii o miłości!
Rozsypujący się dom. W pustych pokojach piec chlebowy, złamana łopata, gliniane dzbany, które wciąż cierpko pachną oliwą. W szafach zostały ubrania, na kredensie stoi milczący budzik, na ścianie wisi obrazek wycięty z gazety. Dom otaczają wąskie ścieżki. Jedna wiedzie stromo w dół do wioski, inna, kręta, prowadzi do rozsypujących się chat i wyżej, w góry... Julia Blackburn przyjechała do Ligurii, regionu na północy Włoch, w 1999 roku. Mieszkańcy wioski, w której się osiedliła, wkrótce zaczęli jej opowiadać historie ze swojego życia. Jeszcze do niedawna większość z nich była mezzadri, "półludźmi" należącymi do lokalnego padrone, który wymagał od nich dzielenia się wszystkim, co mieli – nawet piękną żoną czy córką. Gdy wybuchła wojna, znaleźli się w sercu walk faszystów i partyzantów. Były to czasy śmierci, strachu, głodu, ukrywania się w górach. "Spisz to dla nas – powiedzieli Julii – bo w innym razie wszystko przepadnie"
Ci, którzy do mnie zaglądają wiedzą, że wszelkie włoskie tematy przyciągają mnie jak magnes. Tak też było z tą książką, kiedy tylko ujrzałam okładkę i zapowiedź - wiedziałam, że muszę ją mieć.
Okładka jest niesamowita, nadaje klimatu całej opowieści.
Julia Blackburn jest córką poety, Thomasa Blackburna, i malarki, Rosalie de Meric.
Jest ona autorką książek faktograficznych, a "Życie zaczyna się we Włoszech" opowiada o jej przeprowadzce do Ligurii, znajdującej się na północy Włoch, gdzie podążyła za swoim Hieronimem.
Nie znała języka, ani ludzi, zastała tam zrujnowany dom, piękne okolice i niezwykle ciepłych i otwartych ludzi. Znalazła swoje miejsce na ziemi. Pokochała okolice i otaczającą ja przyrodę, nawet zwierzęta mieszkające w domu ( popielice, żabę, itd).
Miejscowi ludzie okazali się otwarci i bardzo przyjaźni, pomagali jej przy nauce języka, a z czasem opowiedzieli jej swoje historie życia. Dowiedziała się wiele o ich przeszłości, o losie półludzi. Ich przodkowie należeli do półludzi, byli własnością padrone, dziedzica - musieli się nim dzielić po połowie swoim majątkiem, płodami rolnymi, a nawet swoimi kobietami. Nie mieli łatwego życia.
Julia uwielbiała wędrówki po górskich szlakach z mężem , uwielbiała też spotykać i słuchać okolicznych mieszkańców. Kiedy okazało się, że Hieronim cierpi chorobę nowotworową, wyjechali z Ligurii na leczenie do rodzinnego miasta Hieronima. Leczenie było ciężkie, ale przyniosło pozytywne skutki.
Podczas leczenia i rehabilitacji tęsknili za Ligurią i czekali z utęsknieniem na powrót.
"Życie zaczyna się we Włoszech" to bardzo osobista opowieść. Ma niezwykły klimat, jest nieśpieszna, bardzo subtelna. Różni się zdecydowanie od innych pozycji o tematyce włoskiej, jakie czytałam - jest mało jedzenia i smaków, a dużo przyrody i ludzi. Autorka pięknie opisuje otaczającą ją przyrodę, zarówno rośliny, jak i zwierzęta. Podgląda zwierzątka, które zagnieździły się w domy - jest pełna troski. Nawet wielki żuk, który zajął miejsce na jej poduszce został delikatnie wyniesiony na dwór, choć u wielu kobiet skończyło by się to piskiem i wrzaskiem. Uśmiech na twarzy czytelnika wywołuje żaba dobijająca się do drzwi domu.
Opowieść jest spokojna, pełna włoskiego dolce niente - pozytywnie działa na czytelnika, przynosi spokój i relaks.
Toskania to kraina czarów. Chodzi o czar powabnego krajobrazu, szacownych zabytków i pełnych temperamentu ludzi. Cywilizacja rozwija się tu od czasów antycznych, ale najwspanialsze zabytki Florencji, Sieny czy Pizy pochodzą z czasów Renesansu. Mimo tylu lat intensywnego rozwoju człowiek nie zepsuł cudownego, naturalnego pejzażu tej ziemi, pełnego malowniczych pagórków. Wzbogacił go tylko o doskonale komponujące się z krajobrazem winnice. Bo wino (Chianti!!!) to również symbol krainy. Podobnie jak smakowite potrawy kuchni włoskiej. Wiele przepisów na tradycyjne dania włoskie i typowo toskańskie znajdziecie Państwo na kartach publikacji. Toskania od wieków jest celem pielgrzymek zakochanych w niej podróżników. Oczarowała także autorkę tej książki. A tytułowe amaretti to urocza gra słów. Chodzi zarówno o miłostki, jak też typowe toskańskie ciasteczka.
Ostatnio mam mało czasu na czytanie, ale "Amore i amaretti" nosiłam ze sobą wszędzie. Kończyłam ją czytać w moim nowym domku podczas montażu kuchni. To chyba dobry znak i dla mnie historyczna książka (pierwsza w nowym domu) - mam nadzieję, że moja kuchnia będzie tak pachnieć, a posiłki tak smakować, jak te serwowane w książce :)
"Amore i amaretti" to niezwykle apetyczna i pachnąca opowieść, pełna przepisów i inspiracji. Mnie przyciągnęła niezwykle piękną, klimatyczną okładką i bardzo ładnym wydaniem.
Autorka książki jest Australijką, która część swego życia spędziła w Toskanii. Włochy fascynowały ją, zaczęła uczyć się języka i zapisała na kurs kulinarny we Florencji. Wraz z siostrą uczęszczały na naukę do Instytutu Michała Anioła, gdzie Victoria nawiązała płomienny romans z kucharzem Gianfranco. Nie był ani super przystojny ani piękny, ale posiadał to "coś", jak to Włoch, i w dodatku bosko gotował.
Victoria więcej czasu spędzała w jego restauracji niż na zajęciach, porzuciła więc naukę, zamieszkała ze swoim kucharzem i została jego asystentką. Nauczyła się przygotowania włoskich potraw, zaczęła tworzyć własne dania. Romans się skończył, a Victoria nadal pozostała we Włoszech.
Nawiązywała inne znajomości - dłuższe lub krótsze, tylko związek z kuchnią włoską trwał niezmiennie.
Po jakimś czasie Viki wróciła do rodzinnej Australii, pracowała w branży reklamowej, wiodła całkiem przyjemne życie. Jako czterdziestoletnia kobieta znowu znalazła się w kuchni włoskiej restauracji.
Czy tym razem Victoria na stałe pozostanie we Włoszech? Czy spotka swoją drugą połowę?
"Amore i amaretti" to klimatyczna opowieść o miłości i o jedzeniu. Pełna barwnych opisów i smakowitych przepisów potraw. Zabawna i sympatyczna, ale jednocześnie bardzo osobista, miejscami wręcz intymna.
Poznajemy Autorkę tak szczegółowo, że przy końcu książki jest już naszą starą znajomą - chwyta życie garściami. Może nie wszystkie jej posunięcia spotykają się z aprobatą czytelnika (np. aborcja), jednak od strony kulinarnej jest świetna.
Przeczytałam książkę z dużą przyjemnością. Dzięki niej udało mi się zyskać w trudnym czasie - chwile relaksu, które były mi bardzo potrzebne. Siedząc pośród puszek z farbą, pyłu i cegieł mogłam przenieść się do słonecznej Toskanii, do aromatycznej kuchni - bezcenne :)
Ostatnia część popularnej włoskiej trylogii, która udowadnia, że czasem warto postawić wszystko na jedną kartę. Z tarasu na dachu Penelope Green spogląda na migotliwe wody Zatoki Neapolitańskiej, na cytrynowy gaj i ogród, w którym kwitną magnolie. Czy ziścił się jej włoski sen? Wyobraźcie sobie, że łapiecie powrotny prom do domu i schodzicie na brzeg zabudowany wielobarwnymi fasadami domów, skąd wypływają chmary rybackich łodzi, a zakochane pary idą na aperitif do ulubionej kafejki.
Dla Penny i jej włoskiego ukochanego idylliczna wysepka o nazwie Procida wydaje się miejscem, jakiego poszukują. Najpierw jednak Penny musi znaleźć drogę do zamkniętej wyspiarskiej społeczności. Z wyspiarzami łączy ja jedno: upodobanie do smacznego jedzenia, dlatego wyznacza sobie cel – opanować tajniki procidańskiej kuchni i stać się kimś więcej niż tylko gościem na wyspie. Przy kuchennym stole, w gwarnych kawiarenkach i podczas długich lunchów w cieniu oplecionych winoroślą pergoli Penny uczy się włoskiej sztuki kulinarnej, zawiera przyjaźnie, odkrywa rytmy i tajemnice wyspiarskiego życia.
Znowu wracam do moich ulubionych włoskich klimatów - udało mi się wypożyczyć trzecią i ostatnią cześć włoskiej opowieści Penelope Green. Autorka jest z pochodzenia Australijką, która spędziła we Włoszech ponad 6 lat. Swoje wrażenia i przygody opisała w trzech książkach, a każda dotyczy innego regionu Włoch - najpierw był Rzym, potem Neapol, a teraz maleńka wyspa niedaleko Neapolu, Procida.
"Na północ od Capri" to książka pełna włoskiego klimatu - smaków, zapachów, niezwykłych widoków i... miłości. Penelope nie jest już sama, ma przy swoim boku Alfonso, przystojnego Włocha z Neapolu. Postanawiają razem zamieszkać, a ich wybór pada na niedrogi apartament na pobliskiej wysepce, Prosida. Można się na nią dostać promem.
To niewielka, piękna wyspa, z zamkniętą społecznością, nie ma na niej wielu rozrywek, ale ceny lokali są dużo atrakcyjniejsze niż w Neapolu. Penelope i Alfonso poznają mieszkańców wyspy i zaprzyjaźniają się z nimi. Szczególnie bliskie związki utrzymują z właścicielem baru, Enzo, i jego rodziną. Mieszkańców wyspy łączą wspólne tradycje, spotkania, celebrowanie posiłków.
W domu Penelope, to Alfonso jest szefem kuchni - gotuje fantastyczne, często bardzo proste potrawy, których przepisy znajdujemy na kartach książki. Wręcz czuje się zapach przygotowywanego jedzenia, a ślina cieknie z ust.
Kiedy Alfonso musi wyjechać na kilka miesięcy, Penelope zostaje sama, a w dodatku traci pracę - zyskuje oparcie w mieszkańcach wyspy. Uczy się od nich gotować, spotyka się na wspólnych posiłkach - nie jest samotna.
Życie na wyspie toczy się bez pośpiechu, w swoim rytmie, a każda czynność ma tutaj swój czas. Jednak Penelope coraz bardziej zaczyna tęsknić za Australią, za swoim domem, chciałaby tam wrócić...
Czy Alfonso zdecyduje się opuścić Włochy ze swoją ukochaną?
"Na północ od Capri" to niezwykle klimatyczna opowieść, pełna przepisów i fotografii przedstawiających Prosidę. Po lekturze tej książki mam wrażenie, jakbym tam była - i z żalem opuszczam to magiczne miejsce.
Autorka opowiada o zwykłym życiu w barwny i obrazowy sposób. Opowieść jest pełna widoków, barw, smaków i zapachów. To niezapomniana podróż po Włoszech - od historycznego Rzymu, po pełen zgiełku Neapol, a na spokojnej wysepce skończywszy. Mamy pełen przekrój włoskiej kultury, zwyczajów, potraw czy widoków. Nie można się nasycić! Jednak moim zdecydowanym faworytem jest pierwsza część włoskiej opowieści i Rzym - moja miłość do tego miasta jest ciągle płomienna :)
Uwielbiam takie żywe i prawdziwe opowieści, gdzie czuje się serce i zaangażowanie Autora.
Polecam książkę nie tylko wielbicielom włoskich klimatów, ale również pięknych i prawdziwych opowieści !
Pojechała, zobaczyła, zawładnęła sercem pewnego Włocha i została. Mieszka tam już od czternastu lat, pracuje , wychowuje małą córeczkę i wciąż nieodmiennie zachwyca się pięknem toskańskiego krajobrazu, tutejszymi zwyczajami i klimatem. O miejscu, które wybrała na swój dom opowiada w sposób porywający, z prawdziwym uczuciem i smakiem, nie tylko tym literackim, ale też kulinarnym. Opowieść o włoskiej codzienności, świętowaniu, testowaniu kandydatek na żonę dla prawdziwego Włocha przeplatają pobudzające apetyt przepisy na dania kuchni toskańskiej, których zapach wręcz unosi się nad kartami tej niezwykle wciągającej historii.
Uwielbiam włoską tematykę w książkach, a szczególnie, kiedy tekst przetykany jest przepisami, smakami, zwyczajami - to wszystko znalazłam w "Słodkich pieczonych kasztanach".
Zakochałam się we Włoszech, kulturze, smakach, zapachach i widokach podczas pobytu w Rzymie. Nigdy nie byłam w Toskanii - to moje marzenie.
Aleksandra Seghi ma to szczęście, że mieszka wraz z mężem i córeczką w toskańskim miasteczku, Pistoia. Mieszka w bloku, co mnie zdziwiło - bo Toskania kojarzy mi się ze starymi domami i pałacykami.
Cała książka, a właściwie pięknie wydany album, to opowieści z życia pisarki, bogato ilustrowane zdjęciami i ubarwiane przepisami kulinarnymi.
Czytając tę niezwykłą książkę poznajemy samą Autorkę, początki jej przygody i życia we Włoszech, włoskie zwyczaje, jedzenie, jej rodzinę oraz codzienność, zwykle życie. Dla Włochów zwykłe, dla mnie fascynujące. To pasjonująca lektura pełna smaków, zapachów i ciekawych zakątków.
Pomidory, makarony, wszechobecny chleb, fasola i pieczone kasztany czy aromatyczne sery - aż ślinka cieknie :)
Proste toskańskie potrawy można przygotować w bardzo krótkim czasie, są niezwykłe smaczne, dzięki oliwie i przyprawom. Na pewno nie raz sięgnę po książkę i skorzystam z przepisów!
Aleksandra Seghi sprawiła, że moja miłość do Włoch jeszcze się pogłębiła. Czytam, marzę i tęsknię :)
Mój cel na przyszłość - odwiedzić Toskanię! Mój mąż jest tak samo zauroczony i czeka w kolejce na przeczytanie "Słodkich pieczonych kasztanów", a tymczasem nabył piękny przewodnik po Włoszech i też czyta, i marzy, i planuje :)
Polecam tą przepiękną książkę pasjonatom piękna i dobrej kuchni oraz ludziom zakochanym we włoskich klimatach, jak ja !
P.S.
Z tego, co się dowiedziałam Aleksandra Seghi będzie promowała w Polsce wraz ze Światem Książki swoją książkę - w bardzo ciekawy sposób, kulinarny:) Szukajcie szczegółów - może u Was będzie?
Od Magda K-ska
"Dom na Sycylii" Rosanna Ley
Są takie miejsca, gdzie większość z nas chciałaby być. Miejsce pełne słońca, beztroski i spokoju. Do takiego właśnie miejsca trafia Tess. Prawie czterdziestoletnia kobieta, samotna matka dziewiętnastoletniej córki, dowiaduje się, że otrzymała spadek i to w dość sporej gabarytowo formie, piękną willę na Sycylii, w miasteczku Cetaria. Jest jednak jeden warunek. Aby dostała spadek musi pojechać i na własne oczy zobaczyć Villę Sirena. Gdy przyjeżdża do Cetarii, całe miasteczko wie już o wizycie Angielki, a szczególnie zainteresowany nowo przybyłą jest pewien Sycylijczyk. I tak Tess wpada w wir sekretów i zagadek, miłosnych uniesień i waśni rodowych.
„Dom na Sycylii” Rosanny Ley to bardzo sympatyczna historia. Ostatnio modne jest wybieranie książki na lato i właśnie tę lekturę mogę szczerze polecić. Autorka opisuje piękno wyspy, widoki, zabudowę, błękit morza, ukryte groty i jaskinie. W zestawieniu z zimną i deszczową Anglią, w której rozgrywa się część powieści, Sycylia jawi się jako niebo na ziemi. Niestety wszystko ma swoje wady i pod tym całym pięknem jawią się skrywane tajemnice i zadawnione urazy. Rosanna Ley stworzyła ciepłą, okraszoną jedzeniem (a jakże!) historię trzech pokoleń kobiet, które muszą poradzić sobie z niespodziankami losu. Tess dostała spadek od osoby, której nawet nie znała, jej mamma Flavia, Sycylijka z krwi i kości skrywa od wielu lat sekret, który musi w końcu przekazać córce. Najmłodszą bohaterką jest Ginny, córka Tess, wychowana bez ojca, który zanim się jeszcze urodziła wyjechał do Australii. Teraz dziewczyna skończyła liceum i przygotowuje się do studiów, choć wcale nie wie, czy chce już teraz kontynuować naukę. Tematem książki są relacje rodzinne, ciepłe i pełne miłości choć jednocześnie nieco skomplikowane. Poznajemy historię życia Flavii, historię trudną, momentami radosną, momentami smutną, ale pokazującą, że wiele spraw zależy od nas, choć ważni też są ludzie, których przyjdzie nam spotkać na swojej drodze. To moja ulubiona postać „Domu na Sycylii”, najciekawsza, najbardziej kolorowa, mimo przeszkód udało się jej wiele osiągnąć, a jednocześnie jest taką trochę stereotypową włoską mammą, lubiącą gotować i matkować córce i wnuczce. Ginny to przykład nastolatki, która u progu dorosłości zaczyna wątpić w sens czegokolwiek. Wielu jej rówieśników przeżywa podobne rozterki i autorce świetnie udało się uchwycić problemy z jakimi zmierzyła się dziewczyna. Sama Tess potraktowana została dość schematycznie, ale jest to bohaterka miła, barwna, nie dająca sobie w przysłowiową kaszę dmuchać.
Fabuła książki jest w sumie banalna, ot kobieta otrzymuje spadek, jedzie na Sycylię, poznaje mężczyznę, zakochuje się albo i nie, w każdym bądź razie jakieś miłosne podchody mają miejsce, a jeszcze ma do odkrycia rodzinne tajemnice. Jednak ta banalność jest tak pełna pasji, słońca, pozytywnych emocji i dobrej energii, że ręce same przewracają kolejne strony, a oczy i umysł chcą wiedzieć co będzie dalej. Autorka włożyła wiele pracy w napisanie „Domu na Sycylii”, ale dołożyła jeszcze jeden składnik, którego wielu powieściom brakuje, mianowicie serce. To sprawia, że książka jest niezwykle pozytywna, lekka, dobrze napisana i stworzona do czytania. Nie jest to ambitna lektura, nie jest to utwór z morałem, choć kto wie, może dla kogoś będzie, ale z całą pewnością jest to bardzo dobra powieść na lato, na chandrę i co więcej, „Dom na Sycylii” Rosanny Ley to książka, do której chce się wrócić i ja z pewnością będę to robić. Wnikać do świata trzech kobiet, przeżywać razem z nimi przeszłość, chwilę obecną i przyszłość, wspominać, marzyć, wierzyć i walczyć. I przede wszystkim chłonąć pozytywną energię! Zachęcam do sięgnięcia po ten tytuł, nawet w ramach plażowej lektury, bo z pewnością odpoczniecie w „Domu na Sycylii”.
"Konklawe" Fabrizio Battistelli
„Konklawe” to pierwsza część przygód cyklu przygód Riziera z Pietracuty, autorstwa Fabrizia Battistellego. Młody Riziero przyjeżdża do Rzymu, do swojego brata Oliviera, który jest księdzem i wysokim urzędnikiem kościelnym. Riziero ma objąć posadę asystenta Rewizora Ksiąg. Jednak wkrótce po objęciu stanowiska, ginie jego przełożony monsinior Van Goetz. Dodatkowo papież Klemens XII kończy swój żywot i w mieście zaczyna wrzeć przed konklawe. Riziero będzie musiał rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci Van Goetza, a także stawić czoła intrygom i spiskom, które oplatają miasto.
„Konklawe” to bardzo sympatyczna, lekka lektura przygodowa. Pełna intryg i zawiłości, spisków, romansów, a w tle XVIII – wiecznej Italii. Riziero będzie walczył w pojedynkach, nawiązywał romanse z pięknymi kobietami, próbował się odnaleźć w świecie dworskich intryg, a przede wszystkim będzie dążył do rozwiązania zagadki morderstwa.
Podobała mi się fabuła książki. Osadzenie jej w XVIII – wiecznym Rzymie, odkrywanie tajemnic Watykanu. Ciekawie zostały opisane postaci Riziera i Hiszpanka, chyba najbardziej wyrazistego bohatera powieści. Dumnego i zaradnego. Poza tym piękne opisy miasta, czytając można sobie wyobrazić bez trudu swoje spacery po uliczkach Rzymu. Autor ma lekkie pióro, tak więc książkę dobrze się czyta. Jednak czegoś mi zabrakło. Jakiejś nutki tajemniczości, miejsca na własne rozważania, kto jest mordercą. Poza tym bardzo mocno raziły mnie nieporadne opisy scen erotycznych. Tutaj Battistellemu mam wrażenie zabrakło tej lekkości pióra, porównania zastosowane przez autora są żenujące, a poza tym sceny te są całkowicie zbędne w tej książce. Nic nowego nie wnoszą i można je było ominąć, a jeśli autor chciał zaznaczyć rozwiązłość głównego bohatera, można to było zrobić choćby przez napomknięcie w prowadzonych przez niego rozmowach.
Podsumowując, „Konklawe” to miła, fajna książka na wieczór, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, ponieważ przekrój wydarzeń mamy bardzo szeroki i morderstwo i romans i pojedynki i dworskie intrygi i wreszcie fantastyczne opisy Wiecznego Miasta.
Niewidzialne Kolegium
„Niewidzialne Kolegium” to druga część przygód Riziera, autorstwa Fabrizia Battistellego. Tym razem bohater będzie szukał zaginionego rękopisu papieża Benedykta XIV. Dokument napisany przez papieża w młodości może mu bardzo zaszkodzić, a że ma wielu przeciwników, nikt nie zawaha się go wykorzystać do wywołania skandalu w Państwie Kościelnym. Najbardziej niebezpieczne jest tzw. Niewidzialne Kolegium, bardzo wpływowe, tajne stowarzyszenie. Riziero po raz kolejny będzie musiał uratować Rzym od skandalu.
Druga część cyklu Przygody kawalera Riziera nie różni się specjalnie od poprzedniej. Intrygi, spiski, pojedynki i romanse są na porządku dziennym. Autor mocniej zaznaczył tutaj wpływy tajnych organizacji, a także nakreślił walkę najbardziej znaczących państw europejskich o posadzenie na tronie piotrowym swojego kandydata. Bardzo spodobał mi się pomysł umieszczenia w książce młodego mężczyzny Casanovy. Pokazanie najbardziej znanego kochanka na świecie jako młodego człowieka, który nie zaznał jeszcze sławy było bardzo ciekawe i wzbogaciło fabułę.
„Niewidzialne kolegium” prezentuje ciekawą fabułę, bardzo intrygującą, mroczne tajemnice. Autorowi udało się stworzyć klimat powieści sensacyjnej, przygodowej, gdzie na każdym kroku czai się niespodzianka. A kolejne zagadki komplikują intrygę. Lektura wciąga czytelnika od pierwszych stron i trzyma w napięciu do samego końca. Autor serwuje nam zaskakujące zwroty akcji, świetnie skonstruowaną intrygę, tajemnicze postacie i tajne stowarzyszenia i rytuały. A to ostatnie to ja lubię najbardziej. I nie zawiodłam się. Wprawdzie nadal denerwowały mnie żenujące sceny erotyczne, ale jest to jedyne, co mogę autorowi zarzucić. Fabuła, bohaterowie, intryga, opisy XVIII – wiecznej Italii piękne i dobrze napisane. Całość przemyślana, widać że autor się rozwija i doskonali warsztat. Dobra lektura do popołudniowej herbatki i sobotniego relaksu.
"Sekretna księga Dantego"
Każdy współczesny człowiek słyszał o Dantem Alighieri i jego „Boskiej komedii”. Większość osób nawet ją czytało. Przeważnie jako lekturę szkolną, gdzie interpretacja w jakiś tam sposób była narzucona lub narzucała się sama. A czy myśleliście kiedyś, że Dante ukrył w swoim najbardziej znanym utworze szyfr, zagadkę, sekret? Coś na wzór kod Leonarda da Vinci ze znanego bestselleru? Francesco Fioretti, znakomity badacz życia i twórczości Dantego wpadł na pomysł stworzenia historii zawierającej wszystko to co ja uwielbiam, a wy mam nadzieję również podzielicie moje zdanie.
Mamy rok 1321, umiera Dante Alighieri, znakomity pisarz, autor „Komedii”, którą pisał dla pewnego wpływowego możnego. Jednak dzieło, które wytyka największe grzechy mieszkańców Florencji, Ferrary, Bolonii nie zostało ukończone. Przynajmniej tak się wydaje, brakuje bowiem ostatnich trzynastu pieśni „Raju”. Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Przyjaciel i uczeń Dantego, Giovanni z Lukki, medyk podejrzewa, że poeta nie zmarł śmiercią naturalną, ale został otruty. Jednocześnie do Rawenny, gdzie zmarł Dante, przybywa Bernard, były templariusz, opętany myślą, że autor ukrył w swoim dziele wskazówki dotyczące ukrycia skarbu templariuszy, a konkretnie Arki Przymierza. I tak rozpoczynamy długą wędrówką po średniowiecznej Europie. Wędrówkę niełatwą, pełną przeszkód, niespodzianek i wrogów. Wraz z bohaterami będziemy odkrywać kolejne tajemnice na drodze do odnalezienia trzynastu ostatnich pieśni „Komedii”, a tym samym do rozwikłania zagadki skarbu. Czy Dante rzeczywiście ukrył w niej wskazówki templariuszy? A może był jednym z nich?
Chapeau bas dla Francesco Fiorettiego! „Sekretna księga Dantego” to fantastyczna książka. Świetnie napisana, bohaterowie jak wyjęci wprost z XIV – wiecznej Italii no i przede wszystkim niesamowita zagadka. Ale uwaga, uwaga nic w stylu Dana Browna, gdzie zagadka szła w parze z pościgami, policją, niebezpieczeństwami i wielkim skandalem. Fioretti skomponował swoją powieść dla czytelnika myślącego i chcącego rozwiązać zagadkę, a nie szukającego taniej sensacji, czy w ogóle jakiejkolwiek sensacji. Z całym szacunkiem dla „Kodu da Vinci”, który czytałam i bardzo mi się podobał, to „Sekretna księga Dantego” jest majstersztykiem, ukutym z doskonałej znajomości życia poety i przede wszystkim „Boskiej komedii”. Zagadki mnożone przez autora, skomplikowane wyliczenia, tutaj naprawdę trzeba wytężyć umysł i skupić się na lekturze.
Bardzo zaskoczyło nie tempo akcji. Spodziewałam się, że wydarzenia będą mknąć jedno za drugim, nie zatrzymując się nigdzie dłużej, a tymczasem akcja powieści jest taka jak i całe (przynajmniej w moich oczach) średniowiecze. Powolne, przemyślane, misternie skonstruowane, każdy szczegół jest ważny, nie ma chaosu, za to jest brutalność, smród, brud i wszechobecna nienawiść. Autor zaprezentował szeroką panoramę społeczno – obyczajową średniowiecza. Akcja rozgrywa w pierwszej połowie XIV wieku, który obfitował w wiele ważnych dla świata wydarzeń, jak choćby proces templariuszy i spalenie na stosie wielkiego mistrza Jakuba de Molaya, późniejsza śmierć króla Filipa Pięknego i papieża Klemensa V.
Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że autor nie silił się na wprowadzenie stylizacji archaicznej. Nie używa tutaj zwrotów czy sformułowań, które możemy znaleźć w tekstach z epoki. I bardzo dobrze, bo to zniszczyłoby urok czytania książki. Dzięki temu, że używany jest język współczesny powieść dobrze się czyta, a brak stylizacji średniowiecznej nie przeszkadza w jej odbiorze, a wręcz ułatwia. Czytelnik skupia się na intrydze, na zagadkach, na śledzeniu kolejnych tajemnic, a nie na znaczeniu słów.
Podsumowując „Sekretna księga Dantego” to doskonale napisana powieść. Wciągająca, intrygująca, pouczająca, poruszająca wiele ważnych kwestii średniowiecza, a przy tym przekazująca okrutność epoki w sposób, który nie budzi odrazy. Świetny język, styl, niebywałe połączenie fikcji literackiej i faktów historycznych oraz niezaprzeczalny talent i wiedza autora to połączenie gwarantujące bardzo dobrą lekturę.
"Z pustymi rękami" - dzisiaj premiera
Wiecie jak to jest, kiedy wydaje wam się, że coś macie, że coś jest w zasięgu waszych rąk, a potem okazuje się, że jednak zostajecie „Z pustymi rękami”? Taki właśnie bardzo adekwatny tytuł nosi nowy kryminał włoskiego autora i dziennikarza Valeria Varesiego.
Powracamy do wyjątkowo upalnej Parmy, by wraz z komisarzem Sonerim, poprowadzić kolejne śledztwo ws. morderstwa. Soneri węszy jednak drugie dno sprawy zabójstwa handlowca Galluzzo. Jednocześnie w mieście coraz więcej słychać o tajemniczym lichwiarzu, który doprowadza do bankructwa mieszkańców miasta. Wkrótce komisarz odkrywa kolejne wątki, które próbuje połączyć. Parma obnaża przed śledczym swoje drugie, mroczne oblicze, którym Soneri zdecydowanie nie jest zachwycony i będzie próbował wszystkich możliwości, by nie zostać z tytułowymi ‘pustymi rękami’.
To moje drugie spotkanie z twórczością Varesiego. Pierwsze było związane z lekturą „Pokoi do wynajęcia”, gdzie również bohaterem był komisarz Soneri. Wówczas oceniłam książkę jako powieść obyczajową, a nie kryminał, tym razem będzie zupełnie inaczej, bo „Z pustymi rękami” to świetny kryminał. Mając w pamięci poprzednią książkę autora, spodziewałam się wielu opisów, przemyśleń, skupienia się na tradycjach Parmy, tymczasem autor serwuje czytelnikom mozolne śledztwo, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje. Upał panujący w mieście powoduje, że dochodzenie wydaje się jeszcze trudniejsze, żar lejący się z nieba spowalnia i tak dość leniwie toczące się życie mieszkańców Parmy. Soneri na każdym kroku myśli kiedy wreszcie spadnie deszcz, ale nie przeszkadza mu to wychodzić na rozżarzone ulice, by przesłuchać kolejnego świadka lub znaleźć jeszcze jeden dowód w sprawie.
Głównym bohaterem cyklu książek Varesiego jest komisarz Soneri. Mający swoje lata, doświadczony śledczy, który nie może i nie chce pogodzić się z zarazą opanowującą jego ukochane miasto. Pod płaszczykiem czystości i piękna Parma kryje brudne interesy, machlojki, handel narkotykami, prostytucję, gangi i mafię. Soneri walczy z tym swoimi sposobami, co niestety nie zawsze mu się udaje. Prywatnie u jego boku stoi Angela, pani mecenas, z którą komisarz nie tylko konsultuje swoje spostrzeżenia, ale i zasięga rady. Soneri jest cichym, spokojnym człowiekiem, którego złości jedynie upadek ukochanego miasta. Zna się na swojej pracy, ma zaufanych pomocników, Juvarę i Draghiego, którzy bez dyskusji wykonują polecenia komisarza. Ma także nieodzowną w pracy policjanta intuicję, która prowadzi go do celu, gdy inni uważają, że wszystko już jest jasne. Zwłaszcza jego przełożony Capuozzo, zatwardziały przeciwnik Soneriego, któremu zależy tylko na pokazaniu mediom skutecznych działań policyjnych i umniejszeniu zasług komisarza.
Fabuła „Z pustymi rękami” nie wydaje się być skomplikowana, jednak jest wielowarstwowa. Na wierzchu mamy zabójstwo handlowca Galluzza, a pod spodem odkrywamy kolejno ciemne sprawki mieszkańców Parmy. Upał powoduje, że atmosfera jest bardzo gęsta, krąg podejrzanych zamiast się zmniejszać zaczyna rosnąć, a to co było oczywiste robi się coraz bardziej skomplikowane. Autor zaprezentował tutaj dokładne, konkretne policyjne dochodzenie, zwracając uwagę na wszystkie przeszkody, z jakimi muszą borykać się śledczy. Zbieranie dowodów, łączenie w całość poszczególnych wątków, odnajdywanie świadków i wydobywanie z trudem zeznań oraz mozolne dochodzenie do prawdy. Akcja książki toczy się powoli, niespiesznie, a Soneri krok po kroku wyjaśnia kolejne zagadki.
„Z pustymi rękami” Valeria Varesiego to świetny kryminał, gdzie znajdziemy wszystko to, co porządny kryminał powinien zawierać. Kawał dobrej policyjnej roboty, doskonale skrojone sylwetki bohaterów i rewelacyjnie oddana duszna atmosfera miasta, której przyczyną nie jest tylko upał. Gorąco polecam!
"Krwawe igrzyska"
Kolejna książka Chelsea Quinn Yarbro z cyklu o hrabim Saint – Germain. Jest to moja ukochana seria, Saint Germina to wampir stereotypowy. Bogaty, szarmancki dżentelmen, wykształcony, zna kilkanaście języków, obyty w świecie, doradca wielu znanych osób na świecie, w tym także polityków. Można powiedzieć, że współtworzy historię, w końcu ma ponad dwa tysiące lat.
Autorka pisząc kolejne książki nie przestrzega chronologii czasu, dlatego każdą książkę można czytać osobno. Ja wprawdzie zaczęłam czytać je po kolei (aż dziwne), ale pierwszy tom „Hotel Transylvania” opowiada o XVIII – wiecznym Paryżu, podczas gdy kolejne części rozgrywają się w XV wieku we Florencji czy też XVI – wiecznej Polsce i Rosji. Akcja trzeciego tomu „Krwawe igrzyska” rozgrywa się w starożytnym Rzymie. Saint – Germain jest wprawdzie obcokrajowcem w imperium Nerona, sam określa siebie jako pochodzącego z Dacji, ale nie Daka, ale nie przeszkadza mu to w staniu się przyjacielem Petroniusza i bycie zaufanym członkiem rzymskiej społeczności. Życie w Rzymie w I wieku n.e. nie jest ani proste, ani bezpieczne. Ciągłe zmiany cesarza, spiski, intrygi polityczne, krwawe walki na arenie igrzysk. Rakoczy Sanct’ Germain Franciskus nie odnajduje się w tym świecie dobrze, nie może jednak pozostawić losowi Acji Oliwii Klemens i pomaga jej wyrwać się z okrutnego świata.
Nie przepadam za starożytnością, lubię ten okres wybiórczo, tylko niektóre wydarzenia i niektórych cesarzy, a już igrzyska, makabryczne walki zwierząt i ludzi, gladiatorów i niewolników to kompletnie nie moja bajka. Dlatego też z obawą podchodziłam do kolejnej książki mojej ulubionej autorki. „Krwawe igrzyska” jednak mile mnie zaskoczyły. Cała brutalność starożytnego Rzymu jest tutaj tak przedstawiona, że nie kłuje mnie w serce. Może jest to spowodowane tym, że wiem, że Saint – Germain nie pozwoli skrzywdzić swoich ludzi, niezależnie od tego czy to osoba równego mu stanu, czy też służący bądź niewolnik.
Nareszcie też poznajemy historię Acji Oliwii Klemens, która kilkakrotnie pojawia się w kolejnych książkach. Teraz już wiadomo jak stała się wampirem, jaka była jej historia i jaki udział miał w tym wszystkim hrabia.
Podziwiam autorkę za jej wszechstronność historyczną. Każda książka z cyklu Saint - Germain rozgrywa się w innym okresie historycznym. Nie tylko w innych czasach, ale również w różnych krajach. Starożytny Rzym, XV – wieczna Florencja, XVIII – wieczny Paryż, XVI – wieczna Polska i Rosja, początek XX – wieku w Rosji, Anglii, Prusach, Austrii i Francji. A wymieniłam tylko te tytuły, które zostały wydane już w Polsce, było ich pięć, bo w ogóle książek ukazało się już co najmniej z piętnaście. Ile pracy wymagało przygotowanie merytoryczne do napisania tych wszystkich powieści. Nawet jeśli dana książka nie zagłębia się zbytnio w szczegóły historyczne, to jednak nawet taka podstawowa, powierzchowna wiedza jest dosyć obszerna, bo należy poznać nie tylko fakty historyczne, ale również modę, stroje, obyczaje, panujące nie tylko w danym stuleciu, ale również w danym kraju.
„Krwawe igrzyska” to kolejna doskonała powieść Yarbro, trzecia w kolejności wydania. Świetnie napisana, bardzo pięknie, plastycznie nakreślająca obraz starożytnego Rzymu, wyciągająca na wierzch całą jego obłudę, pokazująca intrygi i spiski w pełnej krasie i karierowiczostwo w najgorszym wydaniu. Bardzo mocno nakreślony jest tutaj wątek niewolnictwa, tak rozpowszechnionego w antycznym świecie. Autorka pokazuje ciężki los niewolników, traktowanych jak najgorszy gatunek, wykorzystywanych do walk na arenie, ku uciesze publiczności. Niewolnicy byli gladiatorami, służącymi, robotnikami, wykonywali wszystkie najgorsze i najcięższe prace, często przypłacając to życiem, a prawie zawsze zdrowiem. Bogaci Rzymianie sprowadzali niewolników z odległych krain, z Galii, Dacji, Egiptu. Wielu z nich to byli jeńcy pojmani w czasie wojen i wypraw mających na celu podbicie kolejnych ziem i poszerzenie terytorium rzymskiego.
„Krwawe igrzyska” to nie tylko historia o wampirze. To świetna lekcja historia, którą czyta się z przyjemnością. To wyjaśnienie zawiłości trudnych do zrozumienia dla współczesnego człowieka. Poruszono tutaj wątki najważniejsze dla tego okresu, po pierwsze intrygi polityczne, po drugie niewolnictwo, po trzecie prześladowania chrześcijan. Przyznam, że pierwsze strony kiedy odkryłam, że akcja toczy się w czasach Nerona, trochę mnie przeraziły, ponieważ od razu skojarzyłam tę książkę z „Quo vadis” Sienkiewicza, którego szczerze nie trawię. Jest to jedna z tych lektur, przez które nie mogłam przebrnąć i męczyłam się z każdą kolejną stroną. Obawiałam się, że i tym razem tak będzie. Jednak „Krwawe igrzyska” to historia spójna, zgrabna, ciekawa, okrutna, ale nie brutalna. Autorka ma dar opisywania trudnych spraw w sposób lekki, prosty, wywołuje właściwe emocje, ale nie tworzy rany. I to jest jeden z powodów dla których książki Yarbro należą do moich ulubionych, a hrabia Saint – Germain po raz kolejny podbił moje serce.
Opinia, nie recenzja
"Romans po Włosku"
„Romans po włosku” Annalisy Fiore kupiłam, bo spodobał mi się tytuł i okładka – jasna, słoneczna. Jednak zawartość rozczarowała mnie bardzo mocno. Historia Katarzyny, Polki która po dwudziestu latach wraca do Werony, miejsca gdzie kiedyś spędziła najpiękniejsze chwile z Pietro jest nudna. Zacznijmy od tego, że nota wydawcy zdradza większość fabuły. Odradzam czytanie. Kolejna sprawa, historie miłosne opisane w książce, bo jest ich kilka, są przewidywalne i jakieś takie bezosobowe. Tło historyczne w postaci wzmianek o przemianach politycznych w Polsce, o wojnie w Jugosławii, pasuje tutaj jak wół do karety. Przytaczane fakty dotyczące sytuacji Polaków zarówno w kraju jak i tych próbujących szczęścia zagranicą wplątane są w całą historię romansu niezdarnie, nieumiejętnie. Książka ma jedną zaletę. Bardzo dużo w niej Włoch. Jedzenia, kawy, zwrotów w języku włoskim, tradycji i obyczajów, postrzegania obcokrajowców, zwłaszcza tych ze wschodu Europy. Rzeczywiście można poczuć palące skórę słońce, ciepło i zapachy, jakie tylko w Italii można spotkać. I to się autorce udało. Włoska atmosfera oddana w stu procentach!
I jeszcze drobne wyjaśnienie. Annalisa Fiore to jest pseudonim polskiej autorki zakochanej we Włoszech.
„Smaki Południowej Italii”
Pisałam już o „Smakach Północnej Italii”, teraz przyszedł czas na „Smaki Południowej Italii”. Tym razem przenosimy się w regiony Abruzji, Lacjum, Kampanii, Apulii, Basilicaty, Kalabrii oraz na Sycylię i Sardynię. Marlena de Blasi po raz kolejny zabiera nas w smakowitą podróż po Włoszech. Każdy rozdział rozpoczyna się od opowieści na temat danego regionu i jego zwyczajów. Poznajemy tradycyjne potrawy południa Włoch, jak również te bardziej współczesne, często dostosowane do przyrządzenia ich również poza Italią, choć jestem pewna, że właściwy smak można osiągnąć tylko wtedy, jeśli składniki pochodzą
z określonego rejonu. Bo przecież smak potrawy zależy od składników, a w zasadzie wszystkie zioła, przyprawy mają specyficzny smak w zależności od tego, gdzie rosły, na południu Włoch, a może w Prowansji, albo na polach Hiszpanii.
W „Smakach Południowej Italii” znajdziemy również opis tradycyjnej kolacji wigilijnej, jaką przyrządza się w Rzymie. Oczywiście nie zawiera mięsa, ale za to mnóstwo ryb i owoców morza. W zasadzie to mam wrażenie, że rzymska wigilia to święto rybne – tuńczyk, krewetki, węgorz, dorsz, łosoś, do tego mnóstwo warzyw – brokuły, papryka, kapary. No i oczywiście jak u nas są pierogi, tak we Włoszech nie mogło zabraknąć makaronu. Ale jest on podawany z krewetkami, anchois, ślimakami morskimi.
Marlena de Blasi szczegółowo opisuje każdą potrawę, sposób jej przyrządzenia, przez co ślinka cieknie przy czytaniu tej książki. Jednocześnie brak zdjęć opisywanych dań jest wielką zaletą, bo po przyrządzeniu np. gnocchi nie wpadamy w panikę, że nasz efekt końcowy wygląda inaczej niż prezentowany na fotografii. Poza tym autorka znowu okrasza każdy przepis historią z życia wziętą, pokazując nam życie na południu od kuchni i to dosłownie.
Mnie najbardziej urzekł jeden przepis, mianowicie na prawdziwą włoską pizzę. Nie będę tutaj zdradzać szczegółów, sami przeczytajcie i przekonajcie się, że kuchnia, nie tylko włoska to coś więcej niż gotowanie – to styl życia i to bardzo przyjemny.
Smaki Północnej Italii - kulinarna podróż do Włoch
Marlena de Blasi znana jest z pisania romansów. Chyba każdy słyszał o jej powieściach Tysiąc dni w Toskanii, Tysiąc dni w Wenecji, Tysiąc dni w Orvieto. Jakie było moje zaskoczenie, bardzo miłe zresztą, gdy zobaczyłam, że autorka ma na swoim koncie także dwie książki kulinarne Smaki Północnej Italii i Smaki Południowej Italii.
Smaki Północnej Italii to zbiór tradycyjnych włoskich przepisów okraszonych cudownymi opowieściami wziętymi z życia. Marlena de Blasi skupia się tutaj na dziesięciu regionach: Marche, Piemont, Friuli – Wenecja Julijska, Emilia, Lombardia, Wenecja Euganejska, Dolina Aosty, Toskania, Umbria, Romania. Każdy rozdział traktuje o danym regionie w północnych Włoszech i rozpoczyna się od krótkiego opisu miejsca i potraw, z którego jest ono znane. Następnie przedstawia przepisy, czasem w wersji tradycyjnej, czasem w lekko zmodyfikowanej tak, by potrawy można było przyrządzić także w każdym innym mieście czy kraju. Jednak oprócz fantastycznych receptur na risotto, spaghetti, tiramisu i inne znakomite dania, autorka serwuje czytelnikom również krótkie historie, np. skąd wzięła się nazwa potrawy albo dlaczego w niektórych rejonach stosuje się więcej szafranu, a w innych więcej bazylii.
Pisarka przedstawia także własne przygody z podróży po Włoszech. Wskazuje miejsca, gdzie warto się zatrzymać i zjeść miejscowy specjał, które restauracje i trattorie są najlepsze w Wenecji, a które we Florencji. Rozbawiła mnie informacja, żeby w Wenecji ni wchodzić do knajpek, do których wchodzą gondolierzy, gdyż im nie zależy na dobrym jedzeniu, więc ich obecność wcale nie musi świadczyć o dobrej jakości potraw.
Książka mile mnie zaskoczyła. Fajnie napisana. W dobrym stylu, ale też autorce udało się wlać w opowieści i przepisy włoską atmosferę. Czytając receptury czuje się zapachy składników, a wyobraźnia podsuwa obrazy, na których kucharze (i nie tylko) przygotowują specjały, makarony, risotta, mięsa i desery. Autorka narobiła mi smaka do tego stopnia, że poszłam do cukierni i kupiłam tiramisu.
Polecam gorąco. Dlaczego? Ano dlatego, że Smaki Północnej Italii można potraktować zarówno jako książkę kucharską, jak i opowieść o włoskiej kuchni, jej tradycjach i zwyczajach, jest ona bowiem doskonałą lekcją włoskiej kultury!
"Pokoje do wynajęcia"
Pokoje do wynajęcia Valerio Varesiego to piąta już część o przygodach komisarza Soneriego. Jednak jest to pierwsza książka z tego cyklu, jaka ukazała się w Polsce, co mnie w sumie nie dziwi. Czasami mam wrażenie, że polscy wydawcy mają w nosie czytelnika i biorą dowolną książkę z cyklu, wydając ją bez zachowania kolejności. Tak było z Nesbo, tak jest z Indridasonem i jak widać z Varesim. A szkoda, bo to najczęściej pierwsze tomy cyklu są najciekawsze i potrafią zainteresować i wciągnąć czytelnika w świat bohaterów.
Zbliża się Boże Narodzenie. W kamienicy w centrum Parmy ginie stara kobieta. Jej serce pocięto nożem na drobne kawałki. Dochodzenie prowadzi komisarz Soneri, mruk i indywidualista z trudem mieszczący się w ramach policyjnych schematów. Szukając mordercy, będzie zmuszony wrócić do bolesnej osobistej przeszłości. Okaże się przy tym, że nikogo – nawet swych najbliższych – nie znał tak dobrze, jak mu się wydawało.Nielegalne aborcje, polityka, zadawnione urazy, surowa mentalność górali z apenińskich wsi. Korowód tajemniczych, niekiedy groteskowych postaci, demony przeszłości przyczajone w bramach i zaułkach starego miasta. I gęsta mgła, jaka każdej zimy spowija Parmę. Oto Italia, jakiej nie znamy*.
Nie ma prawdziwej cywilizacji tam, gdzie się źle jada** - to moje ulubione zdanie wygłoszone przez Soneriego. I wydaje mi się, że ono też najlepiej charakteryzuje bohatera książki. Komisarz Soneri to człowiek skryty, nielubiany przez kolegów i przełożonych, mający swoje własne sprawy i własne życie. Prowadzona przez niego sprawa morderstwa Ghitty, właścicielki stancji studenckiej, u której kiedyś sam wynajmował pokój jest dla niego szczególnie trudna. Powracają bolesne wspomnienia, a im bliżej jest rozwiązania zagadki zabójstwa, tym bliżej jest także uzyskania odpowiedzi na pytania osobiste.
Soneri jako człowiek o refleksyjnym usposobieniu jest cichy, spokojny i lubi dobrze zjeść. Nigdzie się nie spieszy, jada prawie wyłącznie w starych restauracjach i trattoriach i tylko tradycyjne włoskie dania. Bohater często wspomina dawne czasy, kiedy Parma wyglądała inaczej, kiedy wszystko było jego zdaniem lepsze. Jednak porównywanie przeszłości z teraźniejszością ma swoje plusy, Soneri dostrzega zmiany nie tylko ulic, ale również ludzi. Celnie punktuje wszystkie przywary i wady mieszkańców miasta.
Pokoje do wynajęcia nie są typowym kryminałem. Owszem jest wątek morderstwa, ale został on zepchnięty na boczny tor. Sprawa Ghitty jest tylko pretekstem do ukazania zmian zachodzących w Parmie na przestrzeni lat, zwłaszcza tych obyczajowych. Soneri jest zdegustowany tym, co widzi dookoła, zepsuciem, politycznymi układami. I to jest najważniejsze w Pokojach do wynajęcia, ukazanie innej prawdy o Włoszech. Dotarcie do warstw ukrytych pod piękną i gładką skórą, prawdy nie zawsze wygodnej, ale szczerej.
Samo śledztwo toczy się powoli, leniwie, tak jak sobie wyobrażamy życie w gorących rejonach Włoch. Ale całe życie Soneriego jest właśnie takie niespieszne. I z uwagi na wszystkie wyżej wymienione kwestie dla mnie książka Varesiego jest powieścią obyczajową. Dużo polityki, dużo spraw typowych dla Parmy, obyczajowości, tradycji, jedzenia. To wszystko tworzy zgrabną książkę, którą dobrze się czyta, ale nie spodziewajcie się zwrotów akcji, napięcia i emocji. Miło, lekko i przyjemnie.
la dolce vita
Grażyna Torbicka, Zbigniew Boniek, Ania Kuczyńska, Jan Rokita, Jacek Pałasiński, Janusz Kaniewski czy Sergiusz Stochmiałek opowiadają, jak można żyć w Polsce po włosku. Wtórują im Włosi, którzy wybrali życie w naszym kraju. Mówią o swojej polsko - włoskiej drodze, tłumaczą, skąd się wzięła polska nostalgia do Włoch, zdradzają swoje włoskie inspiracje: literackie, filmowe, malarskie i, oczywiście kulinarne. Przekonują, że Włochy to nie tylko piękne krajobrazy i doskonała kuchnia, ale dzielą się też przepisami na najlepsze włoskie dania, radzą jak wybrać wino, czy ubierać się z włoską fantazją.
Między ich opowieści autorka wplotła mnóstwo przydatnych dla italofilów informacji: które włoskie filmy trzeba zobaczyć, jak i gdzie jeść po włosku, akie wina zamawiać, by przyjemność jedzenia była większa...*
Czy jestem italofilką? Nie. Przynajmniej na razie. Nigdy nie uczyłam się włoskiego, choć bardzo mi się ten język podoba i jest pokrewny francuskiemu, który trochę znam (no powiedzmy). Nigdy nie byłam we Włoszech, choć chciałabym tam pojechać, ale jakoś się nie składa. Ale uwielbiam włoską historię, zabytki, kulturę, a przede wszystkim kuchnię. Co zatem Włochy mają w sobie takiego co mnie pociąga? I jak się okazuje nie tylko mnie…
W Polsce jest mnóstwo osób, którzy żyją Italią na całego. Anna J. Dudek, dziennikarka, w książce Dolce vita po polsku, udowadnia, że nawet u nas można żyć po włosku.
Najpierw zaintrygował mnie tytuł i pomarańczowa okładka. Taka ciepła i radosna. A potem przeczytałam Dolce vita po polsku i wsiąknęłam całkowicie we włoską atmosferę. Książka jest zbiorem opowieści znanych i mniej znanych Polaków, kochających Włochy miłością wzajemną i Włochów, którzy przyjechali do naszego kraju na chwilę i już zostali. Jedni jak i drudzy opowiadają o swoich ulubionych knajpkach i trattoriach, o prawdziwej pizzy i paście, o porannej kawie i wąskich uliczkach, na których królują skutery. I o tym jak kultywują swoje pasje w Polsce. Okazuje się, że przy odrobinie wysiłku i u nas można stworzyć sobie własną Italię. Teraz w każdym polskim mieście jest zatrzęsienie pizzerii, włoskich restauracji i kawiarni i zawsze znajdzie się wśród nich taka, która rzeczywiście serwuje dobrą kawę, w prawdziwie włoskim stylu. Albo robi pizzę czy spaghetti (nie mówiąc już o innych specjałach), które smakiem choć w połowie przypominają te prawdziwe, które możemy zjeść w Rzymie.
Dużo mówię o jedzeniu. Bo książka Anny J. Dudek cała aż pachnie jedzeniem. Rodzajami spaghetti, ravioli, risotto i mnóstwem innych potraw, do których prawdziwy Włoch lub italofil wypije lampkę wina. Każda z osób, która opowiada o swojej miłości do Włoch, prędzej czy później mówi o jedzeniu. Oczywiście jest tutaj też mowa o kulturze, świetnym kinie, operach, pięknych zabytkach i modzie, z której Włosi słyną na całym świecie. Ale i tak zawsze kończy się na jedzeniu. Co tu dużo mówić, czytałam Dolce vita po polsku przez dwa popołudnia i całe szczęście, że tak krótko, bo cały czas coś podjadałam. Opisy włoskich kolacji były tak sugestywne, że powodowały u mnie natychmiastowy głód. Wręcz czułam zapach przyrządzanych potraw.
Książka Anny J. Dudek to nie arcydzieło. Ale wątpię, by taki był zamiar autorki. To przyjemna lektura, uświadamiająca nam, że także w Polsce możemy stworzyć sobie namiastkę Włoch. Oglądając filmy, słuchając muzyki i przede wszystkim jedząc. W naszych sklepach coraz więcej jest produktów sprowadzanych z Italii i nie będących podróbką oliwy z oliwek czy mozarelli. A żeby ugotować prawdziwe spaghetti i poczuć się jak na rzymskiej ulicy, wcale nie potrzebujemy ani wielu składników, ani specjalnych umiejętności. Wystarczy makaron, pomidory, trochę czosnku, ziół i oliwa z oliwek.
Dolce vita po polsku dobrze się czyta. Lekko napisana, rozgrzeje nas w zimowe wieczory. Słońce i optymizm buchające z każdej kolejnej kartki przywrócą radość życia i osłodzą codzienne obowiązki. Książka ta sprawiła, że coraz mocniej marzę o podróży do Włoch i zobaczeniu ich na własne oczy oraz posmakowaniu każdym zakamarkiem serca, duszy i żołądka.
Na koniec muszę jednak wrzucić kamyk do tej laurki, jaką wystawiłam. Mianowicie błędy. Literówki, literówki i jeszcze raz literówki. Albo jakiejś literki brakuje, albo jest ich nadmiar. „Istanieje” zamiast istnieje (s.185), błędy w nazwiskach Claudia Cadinale (poprawnie Cardinale). Jest to jedyny minus tej książki, ale jak dla mnie bardzo duży.
Od Magda K-ska
"Dom na Sycylii" Rosanna Ley
Są takie miejsca, gdzie większość z nas chciałaby być. Miejsce pełne słońca, beztroski i spokoju. Do takiego właśnie miejsca trafia Tess. Prawie czterdziestoletnia kobieta, samotna matka dziewiętnastoletniej córki, dowiaduje się, że otrzymała spadek i to w dość sporej gabarytowo formie, piękną willę na Sycylii, w miasteczku Cetaria. Jest jednak jeden warunek. Aby dostała spadek musi pojechać i na własne oczy zobaczyć Villę Sirena. Gdy przyjeżdża do Cetarii, całe miasteczko wie już o wizycie Angielki, a szczególnie zainteresowany nowo przybyłą jest pewien Sycylijczyk. I tak Tess wpada w wir sekretów i zagadek, miłosnych uniesień i waśni rodowych.
„Dom na Sycylii” Rosanny Ley to bardzo sympatyczna historia. Ostatnio modne jest wybieranie książki na lato i właśnie tę lekturę mogę szczerze polecić. Autorka opisuje piękno wyspy, widoki, zabudowę, błękit morza, ukryte groty i jaskinie. W zestawieniu z zimną i deszczową Anglią, w której rozgrywa się część powieści, Sycylia jawi się jako niebo na ziemi. Niestety wszystko ma swoje wady i pod tym całym pięknem jawią się skrywane tajemnice i zadawnione urazy. Rosanna Ley stworzyła ciepłą, okraszoną jedzeniem (a jakże!) historię trzech pokoleń kobiet, które muszą poradzić sobie z niespodziankami losu. Tess dostała spadek od osoby, której nawet nie znała, jej mamma Flavia, Sycylijka z krwi i kości skrywa od wielu lat sekret, który musi w końcu przekazać córce. Najmłodszą bohaterką jest Ginny, córka Tess, wychowana bez ojca, który zanim się jeszcze urodziła wyjechał do Australii. Teraz dziewczyna skończyła liceum i przygotowuje się do studiów, choć wcale nie wie, czy chce już teraz kontynuować naukę. Tematem książki są relacje rodzinne, ciepłe i pełne miłości choć jednocześnie nieco skomplikowane. Poznajemy historię życia Flavii, historię trudną, momentami radosną, momentami smutną, ale pokazującą, że wiele spraw zależy od nas, choć ważni też są ludzie, których przyjdzie nam spotkać na swojej drodze. To moja ulubiona postać „Domu na Sycylii”, najciekawsza, najbardziej kolorowa, mimo przeszkód udało się jej wiele osiągnąć, a jednocześnie jest taką trochę stereotypową włoską mammą, lubiącą gotować i matkować córce i wnuczce. Ginny to przykład nastolatki, która u progu dorosłości zaczyna wątpić w sens czegokolwiek. Wielu jej rówieśników przeżywa podobne rozterki i autorce świetnie udało się uchwycić problemy z jakimi zmierzyła się dziewczyna. Sama Tess potraktowana została dość schematycznie, ale jest to bohaterka miła, barwna, nie dająca sobie w przysłowiową kaszę dmuchać.
Fabuła książki jest w sumie banalna, ot kobieta otrzymuje spadek, jedzie na Sycylię, poznaje mężczyznę, zakochuje się albo i nie, w każdym bądź razie jakieś miłosne podchody mają miejsce, a jeszcze ma do odkrycia rodzinne tajemnice. Jednak ta banalność jest tak pełna pasji, słońca, pozytywnych emocji i dobrej energii, że ręce same przewracają kolejne strony, a oczy i umysł chcą wiedzieć co będzie dalej. Autorka włożyła wiele pracy w napisanie „Domu na Sycylii”, ale dołożyła jeszcze jeden składnik, którego wielu powieściom brakuje, mianowicie serce. To sprawia, że książka jest niezwykle pozytywna, lekka, dobrze napisana i stworzona do czytania. Nie jest to ambitna lektura, nie jest to utwór z morałem, choć kto wie, może dla kogoś będzie, ale z całą pewnością jest to bardzo dobra powieść na lato, na chandrę i co więcej, „Dom na Sycylii” Rosanny Ley to książka, do której chce się wrócić i ja z pewnością będę to robić. Wnikać do świata trzech kobiet, przeżywać razem z nimi przeszłość, chwilę obecną i przyszłość, wspominać, marzyć, wierzyć i walczyć. I przede wszystkim chłonąć pozytywną energię! Zachęcam do sięgnięcia po ten tytuł, nawet w ramach plażowej lektury, bo z pewnością odpoczniecie w „Domu na Sycylii”.
"Konklawe" Fabrizio Battistelli
„Konklawe” to pierwsza część przygód cyklu przygód Riziera z Pietracuty, autorstwa Fabrizia Battistellego. Młody Riziero przyjeżdża do Rzymu, do swojego brata Oliviera, który jest księdzem i wysokim urzędnikiem kościelnym. Riziero ma objąć posadę asystenta Rewizora Ksiąg. Jednak wkrótce po objęciu stanowiska, ginie jego przełożony monsinior Van Goetz. Dodatkowo papież Klemens XII kończy swój żywot i w mieście zaczyna wrzeć przed konklawe. Riziero będzie musiał rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci Van Goetza, a także stawić czoła intrygom i spiskom, które oplatają miasto.
„Konklawe” to bardzo sympatyczna, lekka lektura przygodowa. Pełna intryg i zawiłości, spisków, romansów, a w tle XVIII – wiecznej Italii. Riziero będzie walczył w pojedynkach, nawiązywał romanse z pięknymi kobietami, próbował się odnaleźć w świecie dworskich intryg, a przede wszystkim będzie dążył do rozwiązania zagadki morderstwa.
Podobała mi się fabuła książki. Osadzenie jej w XVIII – wiecznym Rzymie, odkrywanie tajemnic Watykanu. Ciekawie zostały opisane postaci Riziera i Hiszpanka, chyba najbardziej wyrazistego bohatera powieści. Dumnego i zaradnego. Poza tym piękne opisy miasta, czytając można sobie wyobrazić bez trudu swoje spacery po uliczkach Rzymu. Autor ma lekkie pióro, tak więc książkę dobrze się czyta. Jednak czegoś mi zabrakło. Jakiejś nutki tajemniczości, miejsca na własne rozważania, kto jest mordercą. Poza tym bardzo mocno raziły mnie nieporadne opisy scen erotycznych. Tutaj Battistellemu mam wrażenie zabrakło tej lekkości pióra, porównania zastosowane przez autora są żenujące, a poza tym sceny te są całkowicie zbędne w tej książce. Nic nowego nie wnoszą i można je było ominąć, a jeśli autor chciał zaznaczyć rozwiązłość głównego bohatera, można to było zrobić choćby przez napomknięcie w prowadzonych przez niego rozmowach.
Podsumowując, „Konklawe” to miła, fajna książka na wieczór, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, ponieważ przekrój wydarzeń mamy bardzo szeroki i morderstwo i romans i pojedynki i dworskie intrygi i wreszcie fantastyczne opisy Wiecznego Miasta.
Niewidzialne Kolegium
„Niewidzialne Kolegium” to druga część przygód Riziera, autorstwa Fabrizia Battistellego. Tym razem bohater będzie szukał zaginionego rękopisu papieża Benedykta XIV. Dokument napisany przez papieża w młodości może mu bardzo zaszkodzić, a że ma wielu przeciwników, nikt nie zawaha się go wykorzystać do wywołania skandalu w Państwie Kościelnym. Najbardziej niebezpieczne jest tzw. Niewidzialne Kolegium, bardzo wpływowe, tajne stowarzyszenie. Riziero po raz kolejny będzie musiał uratować Rzym od skandalu.
Druga część cyklu Przygody kawalera Riziera nie różni się specjalnie od poprzedniej. Intrygi, spiski, pojedynki i romanse są na porządku dziennym. Autor mocniej zaznaczył tutaj wpływy tajnych organizacji, a także nakreślił walkę najbardziej znaczących państw europejskich o posadzenie na tronie piotrowym swojego kandydata. Bardzo spodobał mi się pomysł umieszczenia w książce młodego mężczyzny Casanovy. Pokazanie najbardziej znanego kochanka na świecie jako młodego człowieka, który nie zaznał jeszcze sławy było bardzo ciekawe i wzbogaciło fabułę.
„Niewidzialne kolegium” prezentuje ciekawą fabułę, bardzo intrygującą, mroczne tajemnice. Autorowi udało się stworzyć klimat powieści sensacyjnej, przygodowej, gdzie na każdym kroku czai się niespodzianka. A kolejne zagadki komplikują intrygę. Lektura wciąga czytelnika od pierwszych stron i trzyma w napięciu do samego końca. Autor serwuje nam zaskakujące zwroty akcji, świetnie skonstruowaną intrygę, tajemnicze postacie i tajne stowarzyszenia i rytuały. A to ostatnie to ja lubię najbardziej. I nie zawiodłam się. Wprawdzie nadal denerwowały mnie żenujące sceny erotyczne, ale jest to jedyne, co mogę autorowi zarzucić. Fabuła, bohaterowie, intryga, opisy XVIII – wiecznej Italii piękne i dobrze napisane. Całość przemyślana, widać że autor się rozwija i doskonali warsztat. Dobra lektura do popołudniowej herbatki i sobotniego relaksu.
"Sekretna księga Dantego"
Każdy współczesny człowiek słyszał o Dantem Alighieri i jego „Boskiej komedii”. Większość osób nawet ją czytało. Przeważnie jako lekturę szkolną, gdzie interpretacja w jakiś tam sposób była narzucona lub narzucała się sama. A czy myśleliście kiedyś, że Dante ukrył w swoim najbardziej znanym utworze szyfr, zagadkę, sekret? Coś na wzór kod Leonarda da Vinci ze znanego bestselleru? Francesco Fioretti, znakomity badacz życia i twórczości Dantego wpadł na pomysł stworzenia historii zawierającej wszystko to co ja uwielbiam, a wy mam nadzieję również podzielicie moje zdanie.
Mamy rok 1321, umiera Dante Alighieri, znakomity pisarz, autor „Komedii”, którą pisał dla pewnego wpływowego możnego. Jednak dzieło, które wytyka największe grzechy mieszkańców Florencji, Ferrary, Bolonii nie zostało ukończone. Przynajmniej tak się wydaje, brakuje bowiem ostatnich trzynastu pieśni „Raju”. Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Przyjaciel i uczeń Dantego, Giovanni z Lukki, medyk podejrzewa, że poeta nie zmarł śmiercią naturalną, ale został otruty. Jednocześnie do Rawenny, gdzie zmarł Dante, przybywa Bernard, były templariusz, opętany myślą, że autor ukrył w swoim dziele wskazówki dotyczące ukrycia skarbu templariuszy, a konkretnie Arki Przymierza. I tak rozpoczynamy długą wędrówką po średniowiecznej Europie. Wędrówkę niełatwą, pełną przeszkód, niespodzianek i wrogów. Wraz z bohaterami będziemy odkrywać kolejne tajemnice na drodze do odnalezienia trzynastu ostatnich pieśni „Komedii”, a tym samym do rozwikłania zagadki skarbu. Czy Dante rzeczywiście ukrył w niej wskazówki templariuszy? A może był jednym z nich?
Chapeau bas dla Francesco Fiorettiego! „Sekretna księga Dantego” to fantastyczna książka. Świetnie napisana, bohaterowie jak wyjęci wprost z XIV – wiecznej Italii no i przede wszystkim niesamowita zagadka. Ale uwaga, uwaga nic w stylu Dana Browna, gdzie zagadka szła w parze z pościgami, policją, niebezpieczeństwami i wielkim skandalem. Fioretti skomponował swoją powieść dla czytelnika myślącego i chcącego rozwiązać zagadkę, a nie szukającego taniej sensacji, czy w ogóle jakiejkolwiek sensacji. Z całym szacunkiem dla „Kodu da Vinci”, który czytałam i bardzo mi się podobał, to „Sekretna księga Dantego” jest majstersztykiem, ukutym z doskonałej znajomości życia poety i przede wszystkim „Boskiej komedii”. Zagadki mnożone przez autora, skomplikowane wyliczenia, tutaj naprawdę trzeba wytężyć umysł i skupić się na lekturze.
Bardzo zaskoczyło nie tempo akcji. Spodziewałam się, że wydarzenia będą mknąć jedno za drugim, nie zatrzymując się nigdzie dłużej, a tymczasem akcja powieści jest taka jak i całe (przynajmniej w moich oczach) średniowiecze. Powolne, przemyślane, misternie skonstruowane, każdy szczegół jest ważny, nie ma chaosu, za to jest brutalność, smród, brud i wszechobecna nienawiść. Autor zaprezentował szeroką panoramę społeczno – obyczajową średniowiecza. Akcja rozgrywa w pierwszej połowie XIV wieku, który obfitował w wiele ważnych dla świata wydarzeń, jak choćby proces templariuszy i spalenie na stosie wielkiego mistrza Jakuba de Molaya, późniejsza śmierć króla Filipa Pięknego i papieża Klemensa V.
Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że autor nie silił się na wprowadzenie stylizacji archaicznej. Nie używa tutaj zwrotów czy sformułowań, które możemy znaleźć w tekstach z epoki. I bardzo dobrze, bo to zniszczyłoby urok czytania książki. Dzięki temu, że używany jest język współczesny powieść dobrze się czyta, a brak stylizacji średniowiecznej nie przeszkadza w jej odbiorze, a wręcz ułatwia. Czytelnik skupia się na intrydze, na zagadkach, na śledzeniu kolejnych tajemnic, a nie na znaczeniu słów.
Podsumowując „Sekretna księga Dantego” to doskonale napisana powieść. Wciągająca, intrygująca, pouczająca, poruszająca wiele ważnych kwestii średniowiecza, a przy tym przekazująca okrutność epoki w sposób, który nie budzi odrazy. Świetny język, styl, niebywałe połączenie fikcji literackiej i faktów historycznych oraz niezaprzeczalny talent i wiedza autora to połączenie gwarantujące bardzo dobrą lekturę.
"Z pustymi rękami" - dzisiaj premiera
Wiecie jak to jest, kiedy wydaje wam się, że coś macie, że coś jest w zasięgu waszych rąk, a potem okazuje się, że jednak zostajecie „Z pustymi rękami”? Taki właśnie bardzo adekwatny tytuł nosi nowy kryminał włoskiego autora i dziennikarza Valeria Varesiego.
Powracamy do wyjątkowo upalnej Parmy, by wraz z komisarzem Sonerim, poprowadzić kolejne śledztwo ws. morderstwa. Soneri węszy jednak drugie dno sprawy zabójstwa handlowca Galluzzo. Jednocześnie w mieście coraz więcej słychać o tajemniczym lichwiarzu, który doprowadza do bankructwa mieszkańców miasta. Wkrótce komisarz odkrywa kolejne wątki, które próbuje połączyć. Parma obnaża przed śledczym swoje drugie, mroczne oblicze, którym Soneri zdecydowanie nie jest zachwycony i będzie próbował wszystkich możliwości, by nie zostać z tytułowymi ‘pustymi rękami’.
To moje drugie spotkanie z twórczością Varesiego. Pierwsze było związane z lekturą „Pokoi do wynajęcia”, gdzie również bohaterem był komisarz Soneri. Wówczas oceniłam książkę jako powieść obyczajową, a nie kryminał, tym razem będzie zupełnie inaczej, bo „Z pustymi rękami” to świetny kryminał. Mając w pamięci poprzednią książkę autora, spodziewałam się wielu opisów, przemyśleń, skupienia się na tradycjach Parmy, tymczasem autor serwuje czytelnikom mozolne śledztwo, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje. Upał panujący w mieście powoduje, że dochodzenie wydaje się jeszcze trudniejsze, żar lejący się z nieba spowalnia i tak dość leniwie toczące się życie mieszkańców Parmy. Soneri na każdym kroku myśli kiedy wreszcie spadnie deszcz, ale nie przeszkadza mu to wychodzić na rozżarzone ulice, by przesłuchać kolejnego świadka lub znaleźć jeszcze jeden dowód w sprawie.
Głównym bohaterem cyklu książek Varesiego jest komisarz Soneri. Mający swoje lata, doświadczony śledczy, który nie może i nie chce pogodzić się z zarazą opanowującą jego ukochane miasto. Pod płaszczykiem czystości i piękna Parma kryje brudne interesy, machlojki, handel narkotykami, prostytucję, gangi i mafię. Soneri walczy z tym swoimi sposobami, co niestety nie zawsze mu się udaje. Prywatnie u jego boku stoi Angela, pani mecenas, z którą komisarz nie tylko konsultuje swoje spostrzeżenia, ale i zasięga rady. Soneri jest cichym, spokojnym człowiekiem, którego złości jedynie upadek ukochanego miasta. Zna się na swojej pracy, ma zaufanych pomocników, Juvarę i Draghiego, którzy bez dyskusji wykonują polecenia komisarza. Ma także nieodzowną w pracy policjanta intuicję, która prowadzi go do celu, gdy inni uważają, że wszystko już jest jasne. Zwłaszcza jego przełożony Capuozzo, zatwardziały przeciwnik Soneriego, któremu zależy tylko na pokazaniu mediom skutecznych działań policyjnych i umniejszeniu zasług komisarza.
Fabuła „Z pustymi rękami” nie wydaje się być skomplikowana, jednak jest wielowarstwowa. Na wierzchu mamy zabójstwo handlowca Galluzza, a pod spodem odkrywamy kolejno ciemne sprawki mieszkańców Parmy. Upał powoduje, że atmosfera jest bardzo gęsta, krąg podejrzanych zamiast się zmniejszać zaczyna rosnąć, a to co było oczywiste robi się coraz bardziej skomplikowane. Autor zaprezentował tutaj dokładne, konkretne policyjne dochodzenie, zwracając uwagę na wszystkie przeszkody, z jakimi muszą borykać się śledczy. Zbieranie dowodów, łączenie w całość poszczególnych wątków, odnajdywanie świadków i wydobywanie z trudem zeznań oraz mozolne dochodzenie do prawdy. Akcja książki toczy się powoli, niespiesznie, a Soneri krok po kroku wyjaśnia kolejne zagadki.
„Z pustymi rękami” Valeria Varesiego to świetny kryminał, gdzie znajdziemy wszystko to, co porządny kryminał powinien zawierać. Kawał dobrej policyjnej roboty, doskonale skrojone sylwetki bohaterów i rewelacyjnie oddana duszna atmosfera miasta, której przyczyną nie jest tylko upał. Gorąco polecam!
"Krwawe igrzyska"
Kolejna książka Chelsea Quinn Yarbro z cyklu o hrabim Saint – Germain. Jest to moja ukochana seria, Saint Germina to wampir stereotypowy. Bogaty, szarmancki dżentelmen, wykształcony, zna kilkanaście języków, obyty w świecie, doradca wielu znanych osób na świecie, w tym także polityków. Można powiedzieć, że współtworzy historię, w końcu ma ponad dwa tysiące lat.
Autorka pisząc kolejne książki nie przestrzega chronologii czasu, dlatego każdą książkę można czytać osobno. Ja wprawdzie zaczęłam czytać je po kolei (aż dziwne), ale pierwszy tom „Hotel Transylvania” opowiada o XVIII – wiecznym Paryżu, podczas gdy kolejne części rozgrywają się w XV wieku we Florencji czy też XVI – wiecznej Polsce i Rosji. Akcja trzeciego tomu „Krwawe igrzyska” rozgrywa się w starożytnym Rzymie. Saint – Germain jest wprawdzie obcokrajowcem w imperium Nerona, sam określa siebie jako pochodzącego z Dacji, ale nie Daka, ale nie przeszkadza mu to w staniu się przyjacielem Petroniusza i bycie zaufanym członkiem rzymskiej społeczności. Życie w Rzymie w I wieku n.e. nie jest ani proste, ani bezpieczne. Ciągłe zmiany cesarza, spiski, intrygi polityczne, krwawe walki na arenie igrzysk. Rakoczy Sanct’ Germain Franciskus nie odnajduje się w tym świecie dobrze, nie może jednak pozostawić losowi Acji Oliwii Klemens i pomaga jej wyrwać się z okrutnego świata.
Nie przepadam za starożytnością, lubię ten okres wybiórczo, tylko niektóre wydarzenia i niektórych cesarzy, a już igrzyska, makabryczne walki zwierząt i ludzi, gladiatorów i niewolników to kompletnie nie moja bajka. Dlatego też z obawą podchodziłam do kolejnej książki mojej ulubionej autorki. „Krwawe igrzyska” jednak mile mnie zaskoczyły. Cała brutalność starożytnego Rzymu jest tutaj tak przedstawiona, że nie kłuje mnie w serce. Może jest to spowodowane tym, że wiem, że Saint – Germain nie pozwoli skrzywdzić swoich ludzi, niezależnie od tego czy to osoba równego mu stanu, czy też służący bądź niewolnik.
Nareszcie też poznajemy historię Acji Oliwii Klemens, która kilkakrotnie pojawia się w kolejnych książkach. Teraz już wiadomo jak stała się wampirem, jaka była jej historia i jaki udział miał w tym wszystkim hrabia.
Podziwiam autorkę za jej wszechstronność historyczną. Każda książka z cyklu Saint - Germain rozgrywa się w innym okresie historycznym. Nie tylko w innych czasach, ale również w różnych krajach. Starożytny Rzym, XV – wieczna Florencja, XVIII – wieczny Paryż, XVI – wieczna Polska i Rosja, początek XX – wieku w Rosji, Anglii, Prusach, Austrii i Francji. A wymieniłam tylko te tytuły, które zostały wydane już w Polsce, było ich pięć, bo w ogóle książek ukazało się już co najmniej z piętnaście. Ile pracy wymagało przygotowanie merytoryczne do napisania tych wszystkich powieści. Nawet jeśli dana książka nie zagłębia się zbytnio w szczegóły historyczne, to jednak nawet taka podstawowa, powierzchowna wiedza jest dosyć obszerna, bo należy poznać nie tylko fakty historyczne, ale również modę, stroje, obyczaje, panujące nie tylko w danym stuleciu, ale również w danym kraju.
„Krwawe igrzyska” to kolejna doskonała powieść Yarbro, trzecia w kolejności wydania. Świetnie napisana, bardzo pięknie, plastycznie nakreślająca obraz starożytnego Rzymu, wyciągająca na wierzch całą jego obłudę, pokazująca intrygi i spiski w pełnej krasie i karierowiczostwo w najgorszym wydaniu. Bardzo mocno nakreślony jest tutaj wątek niewolnictwa, tak rozpowszechnionego w antycznym świecie. Autorka pokazuje ciężki los niewolników, traktowanych jak najgorszy gatunek, wykorzystywanych do walk na arenie, ku uciesze publiczności. Niewolnicy byli gladiatorami, służącymi, robotnikami, wykonywali wszystkie najgorsze i najcięższe prace, często przypłacając to życiem, a prawie zawsze zdrowiem. Bogaci Rzymianie sprowadzali niewolników z odległych krain, z Galii, Dacji, Egiptu. Wielu z nich to byli jeńcy pojmani w czasie wojen i wypraw mających na celu podbicie kolejnych ziem i poszerzenie terytorium rzymskiego.
„Krwawe igrzyska” to nie tylko historia o wampirze. To świetna lekcja historia, którą czyta się z przyjemnością. To wyjaśnienie zawiłości trudnych do zrozumienia dla współczesnego człowieka. Poruszono tutaj wątki najważniejsze dla tego okresu, po pierwsze intrygi polityczne, po drugie niewolnictwo, po trzecie prześladowania chrześcijan. Przyznam, że pierwsze strony kiedy odkryłam, że akcja toczy się w czasach Nerona, trochę mnie przeraziły, ponieważ od razu skojarzyłam tę książkę z „Quo vadis” Sienkiewicza, którego szczerze nie trawię. Jest to jedna z tych lektur, przez które nie mogłam przebrnąć i męczyłam się z każdą kolejną stroną. Obawiałam się, że i tym razem tak będzie. Jednak „Krwawe igrzyska” to historia spójna, zgrabna, ciekawa, okrutna, ale nie brutalna. Autorka ma dar opisywania trudnych spraw w sposób lekki, prosty, wywołuje właściwe emocje, ale nie tworzy rany. I to jest jeden z powodów dla których książki Yarbro należą do moich ulubionych, a hrabia Saint – Germain po raz kolejny podbił moje serce.
Opinia, nie recenzja
"Romans po Włosku"
„Romans po włosku” Annalisy Fiore kupiłam, bo spodobał mi się tytuł i okładka – jasna, słoneczna. Jednak zawartość rozczarowała mnie bardzo mocno. Historia Katarzyny, Polki która po dwudziestu latach wraca do Werony, miejsca gdzie kiedyś spędziła najpiękniejsze chwile z Pietro jest nudna. Zacznijmy od tego, że nota wydawcy zdradza większość fabuły. Odradzam czytanie. Kolejna sprawa, historie miłosne opisane w książce, bo jest ich kilka, są przewidywalne i jakieś takie bezosobowe. Tło historyczne w postaci wzmianek o przemianach politycznych w Polsce, o wojnie w Jugosławii, pasuje tutaj jak wół do karety. Przytaczane fakty dotyczące sytuacji Polaków zarówno w kraju jak i tych próbujących szczęścia zagranicą wplątane są w całą historię romansu niezdarnie, nieumiejętnie. Książka ma jedną zaletę. Bardzo dużo w niej Włoch. Jedzenia, kawy, zwrotów w języku włoskim, tradycji i obyczajów, postrzegania obcokrajowców, zwłaszcza tych ze wschodu Europy. Rzeczywiście można poczuć palące skórę słońce, ciepło i zapachy, jakie tylko w Italii można spotkać. I to się autorce udało. Włoska atmosfera oddana w stu procentach!
I jeszcze drobne wyjaśnienie. Annalisa Fiore to jest pseudonim polskiej autorki zakochanej we Włoszech.
„Smaki Południowej Italii”
Pisałam już o „Smakach Północnej Italii”, teraz przyszedł czas na „Smaki Południowej Italii”. Tym razem przenosimy się w regiony Abruzji, Lacjum, Kampanii, Apulii, Basilicaty, Kalabrii oraz na Sycylię i Sardynię. Marlena de Blasi po raz kolejny zabiera nas w smakowitą podróż po Włoszech. Każdy rozdział rozpoczyna się od opowieści na temat danego regionu i jego zwyczajów. Poznajemy tradycyjne potrawy południa Włoch, jak również te bardziej współczesne, często dostosowane do przyrządzenia ich również poza Italią, choć jestem pewna, że właściwy smak można osiągnąć tylko wtedy, jeśli składniki pochodzą
z określonego rejonu. Bo przecież smak potrawy zależy od składników, a w zasadzie wszystkie zioła, przyprawy mają specyficzny smak w zależności od tego, gdzie rosły, na południu Włoch, a może w Prowansji, albo na polach Hiszpanii.
W „Smakach Południowej Italii” znajdziemy również opis tradycyjnej kolacji wigilijnej, jaką przyrządza się w Rzymie. Oczywiście nie zawiera mięsa, ale za to mnóstwo ryb i owoców morza. W zasadzie to mam wrażenie, że rzymska wigilia to święto rybne – tuńczyk, krewetki, węgorz, dorsz, łosoś, do tego mnóstwo warzyw – brokuły, papryka, kapary. No i oczywiście jak u nas są pierogi, tak we Włoszech nie mogło zabraknąć makaronu. Ale jest on podawany z krewetkami, anchois, ślimakami morskimi.
Marlena de Blasi szczegółowo opisuje każdą potrawę, sposób jej przyrządzenia, przez co ślinka cieknie przy czytaniu tej książki. Jednocześnie brak zdjęć opisywanych dań jest wielką zaletą, bo po przyrządzeniu np. gnocchi nie wpadamy w panikę, że nasz efekt końcowy wygląda inaczej niż prezentowany na fotografii. Poza tym autorka znowu okrasza każdy przepis historią z życia wziętą, pokazując nam życie na południu od kuchni i to dosłownie.
Mnie najbardziej urzekł jeden przepis, mianowicie na prawdziwą włoską pizzę. Nie będę tutaj zdradzać szczegółów, sami przeczytajcie i przekonajcie się, że kuchnia, nie tylko włoska to coś więcej niż gotowanie – to styl życia i to bardzo przyjemny.
Smaki Północnej Italii - kulinarna podróż do Włoch
Marlena de Blasi znana jest z pisania romansów. Chyba każdy słyszał o jej powieściach Tysiąc dni w Toskanii, Tysiąc dni w Wenecji, Tysiąc dni w Orvieto. Jakie było moje zaskoczenie, bardzo miłe zresztą, gdy zobaczyłam, że autorka ma na swoim koncie także dwie książki kulinarne Smaki Północnej Italii i Smaki Południowej Italii.
Smaki Północnej Italii to zbiór tradycyjnych włoskich przepisów okraszonych cudownymi opowieściami wziętymi z życia. Marlena de Blasi skupia się tutaj na dziesięciu regionach: Marche, Piemont, Friuli – Wenecja Julijska, Emilia, Lombardia, Wenecja Euganejska, Dolina Aosty, Toskania, Umbria, Romania. Każdy rozdział traktuje o danym regionie w północnych Włoszech i rozpoczyna się od krótkiego opisu miejsca i potraw, z którego jest ono znane. Następnie przedstawia przepisy, czasem w wersji tradycyjnej, czasem w lekko zmodyfikowanej tak, by potrawy można było przyrządzić także w każdym innym mieście czy kraju. Jednak oprócz fantastycznych receptur na risotto, spaghetti, tiramisu i inne znakomite dania, autorka serwuje czytelnikom również krótkie historie, np. skąd wzięła się nazwa potrawy albo dlaczego w niektórych rejonach stosuje się więcej szafranu, a w innych więcej bazylii.
Pisarka przedstawia także własne przygody z podróży po Włoszech. Wskazuje miejsca, gdzie warto się zatrzymać i zjeść miejscowy specjał, które restauracje i trattorie są najlepsze w Wenecji, a które we Florencji. Rozbawiła mnie informacja, żeby w Wenecji ni wchodzić do knajpek, do których wchodzą gondolierzy, gdyż im nie zależy na dobrym jedzeniu, więc ich obecność wcale nie musi świadczyć o dobrej jakości potraw.
Książka mile mnie zaskoczyła. Fajnie napisana. W dobrym stylu, ale też autorce udało się wlać w opowieści i przepisy włoską atmosferę. Czytając receptury czuje się zapachy składników, a wyobraźnia podsuwa obrazy, na których kucharze (i nie tylko) przygotowują specjały, makarony, risotta, mięsa i desery. Autorka narobiła mi smaka do tego stopnia, że poszłam do cukierni i kupiłam tiramisu.
Polecam gorąco. Dlaczego? Ano dlatego, że Smaki Północnej Italii można potraktować zarówno jako książkę kucharską, jak i opowieść o włoskiej kuchni, jej tradycjach i zwyczajach, jest ona bowiem doskonałą lekcją włoskiej kultury!
"Pokoje do wynajęcia"
Pokoje do wynajęcia Valerio Varesiego to piąta już część o przygodach komisarza Soneriego. Jednak jest to pierwsza książka z tego cyklu, jaka ukazała się w Polsce, co mnie w sumie nie dziwi. Czasami mam wrażenie, że polscy wydawcy mają w nosie czytelnika i biorą dowolną książkę z cyklu, wydając ją bez zachowania kolejności. Tak było z Nesbo, tak jest z Indridasonem i jak widać z Varesim. A szkoda, bo to najczęściej pierwsze tomy cyklu są najciekawsze i potrafią zainteresować i wciągnąć czytelnika w świat bohaterów.
Zbliża się Boże Narodzenie. W kamienicy w centrum Parmy ginie stara kobieta. Jej serce pocięto nożem na drobne kawałki. Dochodzenie prowadzi komisarz Soneri, mruk i indywidualista z trudem mieszczący się w ramach policyjnych schematów. Szukając mordercy, będzie zmuszony wrócić do bolesnej osobistej przeszłości. Okaże się przy tym, że nikogo – nawet swych najbliższych – nie znał tak dobrze, jak mu się wydawało.Nielegalne aborcje, polityka, zadawnione urazy, surowa mentalność górali z apenińskich wsi. Korowód tajemniczych, niekiedy groteskowych postaci, demony przeszłości przyczajone w bramach i zaułkach starego miasta. I gęsta mgła, jaka każdej zimy spowija Parmę. Oto Italia, jakiej nie znamy*.
Nie ma prawdziwej cywilizacji tam, gdzie się źle jada** - to moje ulubione zdanie wygłoszone przez Soneriego. I wydaje mi się, że ono też najlepiej charakteryzuje bohatera książki. Komisarz Soneri to człowiek skryty, nielubiany przez kolegów i przełożonych, mający swoje własne sprawy i własne życie. Prowadzona przez niego sprawa morderstwa Ghitty, właścicielki stancji studenckiej, u której kiedyś sam wynajmował pokój jest dla niego szczególnie trudna. Powracają bolesne wspomnienia, a im bliżej jest rozwiązania zagadki zabójstwa, tym bliżej jest także uzyskania odpowiedzi na pytania osobiste.
Soneri jako człowiek o refleksyjnym usposobieniu jest cichy, spokojny i lubi dobrze zjeść. Nigdzie się nie spieszy, jada prawie wyłącznie w starych restauracjach i trattoriach i tylko tradycyjne włoskie dania. Bohater często wspomina dawne czasy, kiedy Parma wyglądała inaczej, kiedy wszystko było jego zdaniem lepsze. Jednak porównywanie przeszłości z teraźniejszością ma swoje plusy, Soneri dostrzega zmiany nie tylko ulic, ale również ludzi. Celnie punktuje wszystkie przywary i wady mieszkańców miasta.
Pokoje do wynajęcia nie są typowym kryminałem. Owszem jest wątek morderstwa, ale został on zepchnięty na boczny tor. Sprawa Ghitty jest tylko pretekstem do ukazania zmian zachodzących w Parmie na przestrzeni lat, zwłaszcza tych obyczajowych. Soneri jest zdegustowany tym, co widzi dookoła, zepsuciem, politycznymi układami. I to jest najważniejsze w Pokojach do wynajęcia, ukazanie innej prawdy o Włoszech. Dotarcie do warstw ukrytych pod piękną i gładką skórą, prawdy nie zawsze wygodnej, ale szczerej.
Samo śledztwo toczy się powoli, leniwie, tak jak sobie wyobrażamy życie w gorących rejonach Włoch. Ale całe życie Soneriego jest właśnie takie niespieszne. I z uwagi na wszystkie wyżej wymienione kwestie dla mnie książka Varesiego jest powieścią obyczajową. Dużo polityki, dużo spraw typowych dla Parmy, obyczajowości, tradycji, jedzenia. To wszystko tworzy zgrabną książkę, którą dobrze się czyta, ale nie spodziewajcie się zwrotów akcji, napięcia i emocji. Miło, lekko i przyjemnie.
la dolce vita
Grażyna Torbicka, Zbigniew Boniek, Ania Kuczyńska, Jan Rokita, Jacek Pałasiński, Janusz Kaniewski czy Sergiusz Stochmiałek opowiadają, jak można żyć w Polsce po włosku. Wtórują im Włosi, którzy wybrali życie w naszym kraju. Mówią o swojej polsko - włoskiej drodze, tłumaczą, skąd się wzięła polska nostalgia do Włoch, zdradzają swoje włoskie inspiracje: literackie, filmowe, malarskie i, oczywiście kulinarne. Przekonują, że Włochy to nie tylko piękne krajobrazy i doskonała kuchnia, ale dzielą się też przepisami na najlepsze włoskie dania, radzą jak wybrać wino, czy ubierać się z włoską fantazją.
Między ich opowieści autorka wplotła mnóstwo przydatnych dla italofilów informacji: które włoskie filmy trzeba zobaczyć, jak i gdzie jeść po włosku, akie wina zamawiać, by przyjemność jedzenia była większa...*
Czy jestem italofilką? Nie. Przynajmniej na razie. Nigdy nie uczyłam się włoskiego, choć bardzo mi się ten język podoba i jest pokrewny francuskiemu, który trochę znam (no powiedzmy). Nigdy nie byłam we Włoszech, choć chciałabym tam pojechać, ale jakoś się nie składa. Ale uwielbiam włoską historię, zabytki, kulturę, a przede wszystkim kuchnię. Co zatem Włochy mają w sobie takiego co mnie pociąga? I jak się okazuje nie tylko mnie…
W Polsce jest mnóstwo osób, którzy żyją Italią na całego. Anna J. Dudek, dziennikarka, w książce Dolce vita po polsku, udowadnia, że nawet u nas można żyć po włosku.
Najpierw zaintrygował mnie tytuł i pomarańczowa okładka. Taka ciepła i radosna. A potem przeczytałam Dolce vita po polsku i wsiąknęłam całkowicie we włoską atmosferę. Książka jest zbiorem opowieści znanych i mniej znanych Polaków, kochających Włochy miłością wzajemną i Włochów, którzy przyjechali do naszego kraju na chwilę i już zostali. Jedni jak i drudzy opowiadają o swoich ulubionych knajpkach i trattoriach, o prawdziwej pizzy i paście, o porannej kawie i wąskich uliczkach, na których królują skutery. I o tym jak kultywują swoje pasje w Polsce. Okazuje się, że przy odrobinie wysiłku i u nas można stworzyć sobie własną Italię. Teraz w każdym polskim mieście jest zatrzęsienie pizzerii, włoskich restauracji i kawiarni i zawsze znajdzie się wśród nich taka, która rzeczywiście serwuje dobrą kawę, w prawdziwie włoskim stylu. Albo robi pizzę czy spaghetti (nie mówiąc już o innych specjałach), które smakiem choć w połowie przypominają te prawdziwe, które możemy zjeść w Rzymie.
Dużo mówię o jedzeniu. Bo książka Anny J. Dudek cała aż pachnie jedzeniem. Rodzajami spaghetti, ravioli, risotto i mnóstwem innych potraw, do których prawdziwy Włoch lub italofil wypije lampkę wina. Każda z osób, która opowiada o swojej miłości do Włoch, prędzej czy później mówi o jedzeniu. Oczywiście jest tutaj też mowa o kulturze, świetnym kinie, operach, pięknych zabytkach i modzie, z której Włosi słyną na całym świecie. Ale i tak zawsze kończy się na jedzeniu. Co tu dużo mówić, czytałam Dolce vita po polsku przez dwa popołudnia i całe szczęście, że tak krótko, bo cały czas coś podjadałam. Opisy włoskich kolacji były tak sugestywne, że powodowały u mnie natychmiastowy głód. Wręcz czułam zapach przyrządzanych potraw.
Książka Anny J. Dudek to nie arcydzieło. Ale wątpię, by taki był zamiar autorki. To przyjemna lektura, uświadamiająca nam, że także w Polsce możemy stworzyć sobie namiastkę Włoch. Oglądając filmy, słuchając muzyki i przede wszystkim jedząc. W naszych sklepach coraz więcej jest produktów sprowadzanych z Italii i nie będących podróbką oliwy z oliwek czy mozarelli. A żeby ugotować prawdziwe spaghetti i poczuć się jak na rzymskiej ulicy, wcale nie potrzebujemy ani wielu składników, ani specjalnych umiejętności. Wystarczy makaron, pomidory, trochę czosnku, ziół i oliwa z oliwek.
Dolce vita po polsku dobrze się czyta. Lekko napisana, rozgrzeje nas w zimowe wieczory. Słońce i optymizm buchające z każdej kolejnej kartki przywrócą radość życia i osłodzą codzienne obowiązki. Książka ta sprawiła, że coraz mocniej marzę o podróży do Włoch i zobaczeniu ich na własne oczy oraz posmakowaniu każdym zakamarkiem serca, duszy i żołądka.
Na koniec muszę jednak wrzucić kamyk do tej laurki, jaką wystawiłam. Mianowicie błędy. Literówki, literówki i jeszcze raz literówki. Albo jakiejś literki brakuje, albo jest ich nadmiar. „Istanieje” zamiast istnieje (s.185), błędy w nazwiskach Claudia Cadinale (poprawnie Cardinale). Jest to jedyny minus tej książki, ale jak dla mnie bardzo duży.
Tu Ci mogę wklejać linki? Bo sporo ich mam:)
OdpowiedzUsuńhttp://stulecieliteratury.blogspot.com/2013/05/dom-na-sycylii-rosanna-ley.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2013/03/konklawe-fabrizio-battistelli.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2013/03/niewidzialne-kolegium.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2013/03/sekretna-ksiega-dantego.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2013/02/z-pustymi-rekami.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2013/02/krwawe-igrzyska.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2012/12/opinia-nie-recenzja.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2012/12/smaki-poudniowej-italii.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2012/10/smaki-ponocnej-italii-kulinarna-podroz.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2012/10/pokoje-do-wynajecia.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2012/10/pokoje-do-wynajecia.html
http://stulecieliteratury.blogspot.com/2012/09/la-dolce-vita.html
Dopiero teraz znalazłam recenzję mojej książki. Dziękuję za ciepłe słowa!
OdpowiedzUsuń