poniedziałek, 4 czerwca 2012

O świętej naiwności.

Ostatnio mam kłopoty z empatią. Kiedyś pojawiała się natychmiast gdy widziałam jakiegoś nieszczęśliwca. Teraz nieszczęśliwcy powodują u mnie lekkie zakłopotanie i niestety zamiast z miejsca im współczuć najpierw zastanawiam się czy aby na pewno są takimi biedakami. Cierpię z tego powodu strasznie, bo przez całe życie pielęgnowałam wiarę w ludzi, a tu nagle muszę pięć razy zastanowić się czy ów ludź nie chce właśnie mnie nabić w butelkę.  Otóż jakiś czas temu zostałam zaczepiona na ulicy przez pana. Pan z pewnym zażenowaniem stwierdził, że zbiera na bilet. Musi wrócić do Marysina Wawerskiego, a nie ma jak. Współczułam mu strasznie. Z miejsca wyobraziłam sobie jakie to musi być okropne chcieć wrócić do Marysina i nie móc! Wprawdzie w Marysinie nie byłam ani razu, wracać do niego nie pragnęłam, ale od czego wyobraźnia! Każdy ma taki Marysin do którego tęskni. Sięgnęłam więc po portfel i dałam nieszczęśnikowi brakującą kwotę na bilet. Jakież było moje zdumienie gdy następnego dnia znów zobaczyłam  umierającego z nostalgii wędrowca snującego się po chodniku i nagabującego ludzi.
- Jak to pan jeszcze nie dojechał?  - zaczepiłam go z pełnym rozmysłem.
Pan lekko się zaciukał, mruknął coś niezrozumiałego i oddalił się spiesznie w przeciwnym kierunku przypuszczalnie umierać z tęsknoty na innej ulicy. Ze znajomym z którym potem omawiałam sytuację doszliśmy do wniosku, że może on nie tylko dojechał ale nawet już wrócił.
Przy okazji wymieniliśmy się doświadczeniami dotyczącymi podobnych przypadków. Otóż okazało się, że oboje poratowaliśmy panią, która zbiera na wykupienie recepty. Zbiera tak już średnio od pół roku pod różnymi aptekami przenosząc się profilaktycznie z miejsca na  miejsce. W sumie nie ma w tym nic dziwnego. Przecież wiadomo, że w leczeniu najważniejsza jest profilaktyka. Natknęliśmy się też na tego samego mężczyznę, który notorycznie pożycza złotówkę. Mój znajomy skrupulatnie zapamiętywał ile już razy ów gość od niego "pożyczył" i któregoś dnia stwierdził, że pożyczał mu już pięciokrotnie więc może dla odmiany on by mu coś oddał. Pożyczacz ponoć na moment znieruchomiał niczym żona Lota po czym uciekł i odtąd unikał znajomego niczym diabeł święconej wody. W każdym razie wyszło nam niezbicie, że zwykle proszący są zwykłymi naciągaczami. Pożyczacz w tym gronie wypadał najkorzystniej, bo przynajmniej nie ściemniał. Traf chciał, że tuż po tej rozmowie zaczepił mnie jakiś mężczyzna prosząc o drobne na jedzenie. Obrzuciłam go złym spojrzeniem i ze złością fuknęła, że nie dam. Po czym oddaliłam się z wysoko uniesioną głową po to tylko żeby za moment zawrócić i wcisnąć mu w rękę monetę. Po prostu natychmiast zaczęły mnie dręczyć wyrzuty, że być może odmówiłam pomocy głodnemu człowiekowi. I tak mam cały czas. Z jednej strony wiem, że duża część tych nieszczęśników to kłamliwi naciągacze. Z drugiej nie umiem przejść obojętnie. Najbardziej z tego towarzystwa lubię całkiem sympatycznego pana spod sklepu, który gdy mnie widzi zdejmuje czapkę i pyta czy dałoby się dorzucić na butelkę. Jak się akurat nie da kiwa ze zrozumieniem głową i z westchnieniem mówi, że rozumie, bo wszędzie kryzys. Jak się da cały się rozpromienia, a kiedyś nawet kurtuazyjnie zapytał, czy nie chcę napić się razem z nim.
Po wnikliwym przemyśleniu, stwierdzam, że człowiek empatyczny nie ma łatwego życia. Nie bez kozery mówi się o miękkim sercu w połączeniu z twardym tyłkiem. Moim zdaniem trzeba jeszcze by było do tego dorzucić torturę wyrzutów sumienia, gdy taki miękkoserc postanawia nagle stać się twardym i trzeźwo patrzącym na życie. Ja już wiem, że się na takiego kogoś kompletnie nie nadaję mimo, że czasami patrząc na siebie wzdycham i kręcę z politowaniem głową nad własną świętą naiwnością.

9 komentarzy:

  1. Mam wrażenie, że mieszkasz w moim miasteczku...
    Tyle tylko, że u nas pani zbiera na bilet, a pan ledwie utrzymujący się na nogach na wykupienie recepty...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo zmiana płci:) Z tego wniosek że wszystkie miasteczka nasze są!

      Usuń
  2. W moim mieście jest pani zbierająca na bilet, chyba wszyscy ją znają. Chodzi codziennie po Gdańskiej, razem z walizką, bardzo elegancko ubrana, mówi że ją okradli. Nie pije, niestety jest chora, nawet artykuł o niej był. Bardzo to smutne, tak w dzień dzień wychodzić na ten pociąg, który nigdy nie odjedzie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, to gotowy scenariusz na opowiadanie. Bardzo mi żal takich ludzi. Biedna, może jednak kiedyś dojedzie tam gdzie z takim uporem się wybiera. A wiadomo dokąd ona chce dotrzeć?

      Usuń
    2. Już nie pamietam, ale wiem, że miała wypadek przed podróżą i jedyne co pamięta to właśnie to że miała jechać i tak chodzi w stronę tego dworca dzień w dzień, smutne to bardzo niestety :(

      Usuń
  3. Myślę, że teraz jest bardzo trudno odróżnić zwykłego naciągacza od kogoś, kto potrzebuje pomocy.
    Nie wiem, czy pamiętasz, ale w książce napisałam o młodym mężczyźnie, który podarował Karolinie 5 złotych. Ta historia wydarzyła się naprawdę, tę monetę dostałam ja. Dziwnie się wtedy poczułam, pomyślałam jednak, że ten mężczyzna chciał mi w ten sposób jakoś pomóc. Długo te 5 złotych nosiłam w portfelu...
    Z własnego doświadczenia wiem, jak trudno jest o pomoc prosić i jak trudno ją przyjmować. Myślę, że jeśli ktoś naprawdę jej potrzebuje, prosi o to, by mu na przykład kupić coś do jedzenia, tudzież wskazuje subkonto fundacyjne, na które można wpłacić jakąś kwotę.
    Często jest też tak, że przez zwyczajnych naciągaczy, człowiek w trudnej sytuacji życiowej jej nie otrzyma, bo ludzie, którzy się "sparzyli", będą dmuchać na zimne. I to jest według mnie najbardziej przykre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, dla wielu to po prostu sposób na życie. Rzeczywiście najsmutniejsze jest to, że ludzie mają dość bycia oszukiwanymi i często przestają pomagać w ogóle. Historia z pięciozłotówką wzruszająca, chwyciła mnie za serce. Wiedziałam, że prawdziwa:)

      Usuń
  4. Mam miękkie serce, ale nie lubię być oszukiwana, wobec czego mam dwoje "stałych" żebraków, którym daję parę złotych ZAWSZE, nawet jeśli widzę ich dzień po dniu. Jest to babuleńka spod dworca Wileńskiego i niewidomy spod banku PKOBP. Każdemu innemu asertywnie odmawiam, ale... jest pewien wyjątek: gdy widzę bezdomnego albo narkomana, wyciągającego resztki ze śmietnika, wyciągam to co mam przy sobie do jedzenia (pączek, tabliczka czekolady) i daję bezdomnemu. Nigdy bym też nie odmówiła, gdyby ktoś poprosił o nakarmienie. Ale wszelkim zbieraczom i pożyczaczom mówię stanowczo nie. Rumunom także.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prośby o jedzenie, albo jakikolwiek inny sygnał, że ktoś jest głodny i są dla mnie z tych z cyklu nie do odrzucenia. Wiem co znaczy nie mieć co do ust włożyć i nikomu tego nie życzę. A coraz częściej niestety ludzie proszą o kupno chleba. Przerażające. Ja nie potrafię stanowczo mówić nie:)

      Usuń