poniedziałek, 14 lipca 2014

Myśka z brudną buzią skradła mi serce:)

Magdalena Abratkiewicz

Pokolenia

- Myśka! Choć na obiad, bo stygnie! Tylko ręce umyj boś pewnie cała umorusana od ziemi!
- W cale, że nie prawda!
Myśka – ruda sześciolatka – spojrzała niepewnie na poszarzałe dłonie, czerń za paznokciami i z zacięta miną usiłowała zetrzeć brud o kolana i nogawki krótkich kraciastych spodenek. Ponieważ jednak nie przyniosło to zbyt pozytywnych efektów, pobiegła do kraniku przy murze nie dużej szopy ogrodowej. Namydliła obficie małe pulchne dłonie i, na ile to było możliwe bez użycia szczotki, zmyła szary pył. Po tym zabiegu wbiegła do ogromnej babcinej kuchni i wskoczyła na krzesło.
- Rany Boskie! Myśka! – wykrzyknęła babcia, drobniutka lekko już posiwiała, ale pełna energii.
- No, co? – zdziwiła się dziewczynka – Ręce umyłam – mówiąc to wyciągnęła je na dowód nad stół.
- Ręce toś Ty może i umyła. Ale, dla czego całą buzię masz czarną?
- Nie wiem. – padła niewinna odpowiedź.
  Babcia popatrzyła na nią z powątpiewaniem, po czym bez słowa wskazała na drzwi pobliskiej łazienki. Marysia – bo tak brzmiało pełne imię Myśki – wzruszyła ramionami, zeskoczyła z krzesła i podreptała we wskazane miejsce. Nad umywalką wisiało niewielkie lustro, w którym dziewczynka ujrzała ogromne jak spodki brązowe oczy … a tuż pod nimi czarne smugi rozmazanej ziemi. Szybkimi ruchami wyszorowała twarz, w ostatniej chwili złapała jeszcze żuczka, który zaplątał się w jej rude loczki. Jeszcze by szkodnik zdradził, że przed półgodziną Myśka dzielnie grasowała w ogródku warzywnym wśród młodziutkiej marchewki wyławiając, co dojrzalsze okazy. Na czworaka oczywiście. Zapominając wcześniej otrzepać marchewki z ziemi.

***

Popołudnie było upalne i ciche. W tym miejscu na obrzeżach miasteczka zawsze panował spokój. Malownicze żyło swoim życiem kilka kilometrów dalej. Tu odpoczywało. Zupełnie, jak siedząca na skrytej pod jabłonią huśtawce kobieta z pokaźnym brzuszkiem, okrytym lekką bawełnianą sukienką. Rude fale włosów miejscami przykleiły się do okrąglutkiej, brzoskwiniowo opalonej twarzy. Oczy miała półprzymknięte. Mimo tej ciszy, w tym miejscu nadal słyszała głos wołającej ją z ogrodu babci.
Maria miała 30 lat. Od czwartego roku życia wychowywała ją właśnie babcia. Matka wyjechała w tedy do pracy za granice. Z początku jeszcze sporadycznie przyjeżdżała do domu. Potem przysyłała już tylko pieniądze na utrzymanie. Od dziewięciu lat nie było już po niej śladu. A Maria nigdy jej nie szukała. Babcia dawała jej wszystko, co potrzebowała i z czasem wspomnienie o mamie umarło.
Niedawno umarła tez babcia.
Pogrzeb był skromny i cichy, ale pełen najbliższych przyjaciół. Maria stała w tedy otępiała, niewiedząca, co się dzieje. Milczała prawie cały czas. Nie zdążyła jej powiedzieć. Nie zdążyła, bo dowiedziała się dopiero nie dawno, że nosi w sobie małą istotkę. Babcia Róża umarła zaraz potem.
Teraz wspominając to, pojedyncza łza spłynęła po policzku kobiety. Babcia zostawiła jej ten nie duży domek, zarośnięty ogródek i huśtawkę pod wiekową jabłonią. I pustkę.
Zaraz po pogrzebie uciekła stąd z powrotem do głośnego miasta. Chciała zagłuszyć strach, uczucie straty. I to poczucie winy, że w ostatnim roku tak rzadko ją odwiedzała. Wciągnęło ją pośpieszne życie.

***

- Baaaaaabciuuu! – rozległ się rozpaczliwy krzyk od drzwi wejściowych – Babciu, Filip oblał mnie wodą! No prosiłam Go żeby tego nie robił!
Babcia spojrzała na wbiegającą do kuchni dziewczynkę, przemoczoną do suchej nitki. Nie przerywając obierania ziemniaków, powiedziała tylko:
- A ja prosiłam, żebyś nie wbiegała mi tu prosto z podwórka, bo brudu na nosisz.
Dziewczynka nadęła piegowate policzki, urażona odwróciła się na pięcie i wyszła. Jak ta babcia tak może? Będzie musiała sobie sama poradzić z tym wstrętnym chłopakiem. I niech zapomni, że mu w szkole da odpisywać zadania domowe! Niech mu ta śliczną Alina da ściągać, widziała jak się w nią w gapia na matematyce. Myśka nie pozwoli się już tak traktować. W ogóle to powie mu, że się już do niego nie odezwie! O! Tak właśnie zrobi. Jeszcze to mu powie i już więcej buzi do niego nie otworzy.
Rozzłoszczona dwunastolatka dumnie uniosła głowę i poszła dotrzymać słowa.

***

Maria uśmiechnęła się mimowolnie na to wspomnienie. Oj, dotrzymała słowa. Przynajmniej przez kolejne trzy lata.

***

Maria była nieszczęśliwa. Nieszczęśliwie zakochana. W najgłupszy z możliwych sposobów. Zakochała się w swoim wrogu! W chłopcu, do którego przyrzekła nigdy więcej się nie odezwać. Wtuliła twarz w poduszkę wypłakując kolejne morze łez.
Filip z początku nie rozumiał, o co tej głupiej Myśce chodzi, że się do niego nie odzywa. Próbował ją zaczepiać na różne sposoby, ale ta już nawet nie krzyczała. Patrzyła na niego tylko z ta wyniosłą obrażona miną. A potem przestała już nawet patrzeć. To i On przestał. Teraz zaś patrzył tylko na niebieskooka Alinę. Piękną, chudą blondynkę. Na domiar złego na ostatniej dyskotece szkolnej poprosił ją do tańca, ta się zgodziła i od paru dni paradowali po gimnazjum trzymając się za ręce.
To był cios, którego – Maria była pewna – piętnastoletnia, samotna dziewczyna nie jest wstanie przeżyć.
Babci nic nie mówiła. Jak może wytłumaczyć, że jej tak pochopna decyzja z przed lat okazała się tak fatalna w skutkach? Oczywiście babcia nie powiedziałaby nic. Przytuliłaby ją tylko. I to było by za dużo.
Potem miną rok, nadszedł czas zmiany szkoły. Malownicze nie posiadało liceum i wszyscy porozjeżdżali się do różnych miast.
Maria wyjechała również. W nowej szkole, o dziwo odnalazła się dość szybko. Jej klasa była jedną z głośniejszych w szkole, jednak nauczyciele raczej ją lubili. Tam poznała Rafała. Wysokiego, wesołego bruneta. Przez pewien czas droczyli się ze sobą, aż w końcu nastąpił ten pierwszy, całkowicie nie romantyczny pocałunek. I na tym się skończyło. Zostali przyjaciółmi, Rafał poznał szybko jakąś dziewczynę z innej klasy, a Ona na imprezie u znajomych oszalała ,ze wzajemnością, na punkcie Staszka.
Przez całe Liceum zjeżdżała do domu na weekendy. Babcia tuczyła ją w tedy zażarcie twierdząc, że nic nie je. I zawsze pakowała pełną torbę przeróżnych przetworów. W wakacje często wyjeżdżała na obozy i wycieczki. Kilka razy przywiozła ze sobą Staszka, żeby babcia mogła Go poznać. A ponieważ uzyskała jej aprobatę, można powiedzieć, że osiągnęła szczyt szczęścia.
Szczęście ma jednak to do siebie, że lubi ludziom wypadać z rąk zupełnie niespodziewanie.
Szkoła się skończyła. Staszek studiował już od trzech lat. Marysia właśnie wybierała się na studia. Pierwsze miesiące na uczelni to były ciągłe kłótnie. Maria znalazła sobie prace, jako kelnerka. Staszek nie pracował. Był za to coraz bardziej zazdrosny i zaborczy. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i odeszła od niego. Znajomość jednak długo jeszcze ciągnęła się na swój dziwny sposób. Byli w końcu oboje samotnymi młodymi ludźmi, rzuconymi nagle w prawdziwe życie.
Malownicze Maria odwiedzała teraz już tylko co dwa tygodnie, próbując po godzić prace z nauką. Po każdej wizycie jednak zauważała coraz więcej siwych włosów i zmarszczek zdobiących kochaną twarz babci. Choć było jej przykro, że teraz tak mało spędza z nią czasu, nie mogła nic więcej zrobić.
W końcu w wieku dwudziestu dwóch lat, zmęczona ciągłą walką z pracą, nauką i Staszkiem, postanowiła zrobić sobie przerwę i wrócić na rok. Los jej sprzyjał w tej decyzji, bo niedługo po powrocie znalazła pracę w znajomej piekarni. Nareszcie znów spędzała czas z babcią, cieszyła się spokojnym widokiem gór, rzeką leniwie płynącą przez miasteczko, uroczym ryneczkiem otaczającym stary kościółek.

***

Maria wyrwana ze snu przez chwilę nie wiedziała gdzie jest. Zaraz jednak poczuła delikatna trawę pod stopami. Musiała przysnąć ze zmęczenia. Obudziło ja szturchnięcie maleństwa, które niespokojnie zaczęło się wiercić w jej ciele.
- Już, już kochanie. – mówiąc to, kobieta delikatnie pogładziła brzuch. Sięgnęła po zimna już herbatę, upiła łyk. – Tu nawet herbata smakuje inaczej.
Rozejrzała się dookoła. Popołudnie niedługo przejdzie w ciepły, lipcowy wieczór. Do tej pory zmęczone gorącem cykady milczały, teraz jednak powoli zaczynały na nowo swoje granie. Ptaki z wolna zaczęły wracać z pobliskich pół. Od wieków ten cykl trwał niezmiennie. Jest w tym coś, co uspokaja. Istota bezpiecznie skryta pod jej sercem zasnęła.

***

Maria pracowała jako sprzedawczyni w piekarni już trzy miesiące. Praca była miła, nienajgorzej płatna. Życie stało się monotonne ale proste. Aż pewnej soboty w drzwiach staną Filip.
- Myśka? – spytał zaskoczony.
- Och. Cześć. – Maria poczuła, że mimowolnie zaczerwieniły jej się policzki. Ten chłopak, nie zaraz, ten mężczyzna zaburzył nagle cały ład i porządek jaki tu sobie stworzyła. Stanął tak po prostu w drzwiach. Przyszedł tak zupełnie zwyczajnie po bułki na śniadanie. Silny, wyprostowany. Przystojny.
- Rany, Myśka aleś Ty wypiękniała – powiedział jakby ze szczerym zdumieniem uśmiechając się od ucha do ucha – Znaczy się, Mario, chyba nie wypada, żeby już Cię tak dziecinnie nazywał – zawahał się – Ty się do mnie odzywasz! – mówiąc to wybuchną śmiechem.
Z początku zawstydzona Maria teraz rozłościła się trochę.
- A i owszem, Maria nie Myśka. Odzywam bo już nie wylewasz na mnie wiader wody. – a po chwili namysłu dodała – Filipie, Ty natomiast wyraźnie się postarzałeś.
Na to stwierdzenie, chłopak roześmiał się jeszcze głośniej, po czym kupił 5 dużych bułek z ziarnami i oznajmił jak gdyby dopiero co widzieli się wczoraj, że przyjdzie po nią jak skończy pracę i zabierze na spacer.
Przyszedł. Spacerowali do późnego wieczora. Nagle nie mogli się nagadać. Okazało się, że Filip pracuje teraz za granica, w jakichś magazynach, i zjechał na dwa miesiące urlopu.
I całe te dwa miesiące spędzili razem.
Gdy wyjeżdżał, wtulała się w jego koszulę próbując nie płakać.
- Maria, no już malutka, przecież to tylko pół roku. – Filip głaskał ją delikatnie po głowie – to nie koniec świata, zanim się obejrzysz, wrócę.
Maria wiedziała jednak swoje. Matka tez mówiła, że wróci. Tez wyjechała. Do pracy. I choć jej dojrzała część jej świadomości usiłowała się przebić, że to całkowicie irracjonalne myślenie… Siedząca w niej Myśka pamiętała tylko ten ból i zapomnienie.
Następne pół roku wlekło się nie miłosiernie. Monotonnie. Do tego dziewczyna niedługo musiała zacząć myśleć o powrocie na studia. Bała się. Ale wiedziała, że tak trzeba.

***

- Wrócił. – dorosła Maria, szepnęła do córeczki, widząc nadjeżdżający samochód. – Wrócił dokładnie jak w tedy – uśmiechnęła się na to wspomnienie.
„Wtedy” kilka lat temu wrócił, wyjeżdżał potem jeszcze ale zawsze wracał. Aż w końcu wrócił na zawsze. I już został.
- Myśka, wszystko załatwione – kiedy tak rozmyślała podszedł do niej uradowany Filip, od dawna z nów ją tak nazywał – Dokumenty, pieniądze, wszystko – pocałował ją czule w nos, wiedział że tego nie lubi i z satysfakcja popatrzył jak go marszczy w krótkim grymasie – Za dwa miesiące możemy się wprowadzać.
- Cudownie – odpowiedziała szczęśliwa kobieta – Chcę, żeby Róża urodziła się tutaj.
- Ależ kochanie Ona się nie tylko tu urodzi, ale i wychowa jak my. Zobaczysz jak szybko znajdzie sobie takiego urwisa, który będzie oblewał ja lodowatą wodą – usiadł koło niej obejmując ją ramieniem.
- Phi – prychnęła tylko na te słowa i jeszcze na chwilę zamknęła oczy. Tak. Róża będzie dorastać tu gdzie Oni. Może nawet kiedyś i jej dzieci będą bawić się w warzywnym ogródku babci.

3 komentarze: