niedziela, 22 stycznia 2017

Dolce vita czyli poszukiwania Cortony

Widok z Piazza Garibaldi na malowniczą dolinę 
Właściwie to byłam przekonana, że najbardziej ze wszystkich nieznanych miejsc na świecie (a jest ich naprawdę wiele) tak najbardziej pragnę zobaczyć Francję. Paryż, Wersal i Luwr. Pola Elizejskie, małe wiekowe miasteczka i zamki nad Loarą. Byłam pewna aż do momentu gdy obejrzałam film "Pod słońcem Toskanii". I przepadłam. Zauroczyły mnie tajemnicze cyprysy rosnące na poboczach dróg, gaje oliwne, pola słoneczników. Uśmiechnięci Włosi, ich gadatliwość i lekkie podejście do czasu. Zakochałam się na amen. Od pierwszego wejrzenia. W Cortonie, jej stromych wąskich uliczkach, w kapliczce którą zobaczyłam na filmie, we włoskim niebie, we wszechobecnej kawie i winie. I do moich wielu marzeń dołączyło i wysunęło się na prowadzenie to jedno, żeby to wszystko zobaczyć na własne oczy, żeby dotknąć, powąchać, poczuć. Ale wtedy było to poza naszym zasięgiem. Ale mogłam robić coś innego. Zaczęłam gromadzić wszystko co napisano o Toskanii. Oczywiście na pierwszy ogień poszła książka Frances Mayes "Pod słońcem Toskanii". Na początku, gdy zaczęłam czytać zdziwiłam się, że książka nie ma zupełnie nic wspólnego z filmem. Ale nie byłam rozczarowana, bo i owszem dostałam coś zupełnie innego ale za to przesyconego włoskim klimatem. Frances pozwoliła mi zajrzeć do włoskich sklepików, ogrodów, domów. I do listy marzeń dołączyło jeszcze jedno, chciałam kiedyś odnaleźć i zobaczyć na własne oczy Bramasole.
Kilka lat pielęgnowałam marzenia o Włoszech. I w końcu dwa lata temu po raz pierwszy pojechaliśmy. Pamiętam siebie stojącą obok samochodu, marznącą w październikowym chłodzie i zastanawiającą się nad tym czy ja właściwie dobrze robię. Bo co będzie jeżeli moje wyobrażenie w zderzeniu z rzeczywistością polegnie? Co będzie jeżeli się rozczaruję?
Nie rozczarowałam się. Prosto z zimnego październikowego dnia wpadłam w gorący, sierpniowy poranek. Oczywiście był październik, ale we Włoszech było gorąco. Błękitne niebo bez ani jednej chmurki. I ten zapach obłędny! Gdyby mi ktoś zaproponował takie perfumy byłabym ich wierną fanką: rozmaryn, bazylia, tymianek, upalne nagrzane słońcem powietrze, to była istna eksplozja aromatów.
Ale dzisiejszy wpis ma być z założenia o czym innym. O poszukiwaniu Bramasole. Bo było wiadomo, że jednym z żelaznych punktów była wizyta w Cortonie. W końcu od niej to wszystko się zaczęło. Z miejsca, w którym mieszkaliśmy do Cortony było mniej więcej 100 kilometrów. Pojechaliśmy.
Pierwsze schodki, jeszcze nie te ruchome, których
niestety nie sfotografowaliśmy.

Pomnik na Piazza Garibaldi

My w odsłonie włoskiej :)

Jedna z uliczek Cortony

Piazza della Repubblica, trzynastowieczny Palazzo Comunale


Uliczki pną się w górę. I wychodzi słońce :)

Tysiek odpoczywa

Dodaj napis

Kołatki nas zachwyciły



Zatrzymaliśmy się na parkingu u podnóża miasteczka. I co nas przywitało? Ruchome schody, na wolnym powietrzu, które zawiozły nas na górę. Znaleźliśmy się na Piazza Garibaldi. Z tego placu roztacza się taki widok, który zapiera dech w piersiach. Pogoda tym razem była kapryśna. Świeciło słońce ale co chwila nadciągały chmury i siąpił deszcz. Ale obeszliśmy Cortonę szukając znajomych kadrów z filmu, pnąc się w górę stromych uliczek, zaglądając  do maleńkich sklepików. I usłyszeliśmy bicie dzwonów :) Przysiedliśmy na schodach ratusza, zjedliśmy lody. Niestety byliśmy w porze sjesty i wszystko poza jedną knajpką było pozamykane. W związku z tym, że Tysiek umierał z głodu skorzystaliśmy z jedynej możliwości. I cóż... Jedzenie było marne ale Włoch, który nas obsługiwał tak uroczy, że właściwie trudno było czuć irytację. I żeby nie było, mój mąż był podobnego zdania :)
Przerwa na lody
Poniżej Cortona zaklęta w fotografiach:








A potem chcieliśmy zgodnie z planem ruszyć na poszukiwanie Bramasole. Ale nie bardzo wiedzieliśmy jak się do tego zabrać, Tysiek rozmarudzony i zmęczony chciał już wracać więc z żalem odpuściliśmy. To była jedna z rzeczy, której bardzo żałowałam. Ale jak to mówią co się odwlecze to nie uciecze :) I w zeszłym roku powtórzyliśmy wyprawę. Tym razem postawiliśmy na "koniec języka za przewodnika". Najpierw pani w informacji turystycznej zaznaczyła nam na mapce jak iść. Potem gdy nieco się zagubiliśmy, zaczepiliśmy dwie panie, z którymi mieszaniną angielskiego, włoskiego i gestów i uśmiechów dogadaliśmy się i nie dość, że wskazały nam drogę to jeszcze życzyły wszystkiego co najlepsze.
Przeszliśmy przez park w Cortonie pełen spacerujących par, plotkujących starszych pań, grupek włoskich tatusiów, którzy pilnując dzieci umilali sobie czas głośnymi, dynamicznymi dyskusjami. Nawiasem mówiąc Włosi przepięknie gestykulują :) A potem weszliśmy na szosę, którą obsadzono cyprysami. Posadzonych z intencją uczczenia pamięci chłopców, którzy polegli w czasie pierwszej wojny światowej. Idąc w górę ulicy minęliśmy siwego pana i panią w kapeluszu. Uśmiechnęli się do nas porozumiewawczo jakby doskonale wiedzieli dokąd zmierzamy. I w końcu dotarliśmy i możecie mi wierzyć, że nie spodziewałam się, że aż taką wielką przyjemność mi sprawi widok Bramasole. Uśmiech nie chciał zejść mi z ust.
Aleja cyprysów. Tędy Frances wędrowała do Cortony

relaks pod cyprysami

Okoliczne widoki zapierają dech w piersi

Willa Bramasole wyłania się zza zakrętu

To było wzruszające. Dotknąć marzenia. I było dokładnie tak jak opisywała Franczeska:
Kapliczka to pierwsza rzecz, którą widać przy podjeździe do domu. Jest w
zaokrąglonym zagłębieniu kamiennego muru, nic nadzwyczajnego w tych stronach, glinianaMaryja na niebieskim tle w stylu Delia Robbia pośrodku łukowanej wnęki. Widuję tu na wsi inne takie kapliczki zakurzone, zapomniane. O tej z jakiegoś powodu się pamięta.
Mój pielgrzym to stary człowiek w płaszczu narzuconym na ramiona, chodzący
powoli, jakby zadumany. Kiedyś minęłam się z nim w parku w Cortonie. Powiedział wtedy z powagą:
- Buongiorno.
Ale nie wcześniej, niż ja to powiedziałam. Zdjął na chwilę czapkę z głowy i
zobaczyłam frędzelki białych włosów wokół łysiny, na ciemieniu świecącej jak żarówka.Oczy miał chmurne i dalekie, kamiennie niebieskie. Widuję go też na ulicach miasteczka. Nie jest towarzyski, nie przysiada się do znajomych pijących kawę przy stolikach. Idąc główną ulicą, nie zatrzymuje się, żeby z kimkolwiek porozmawiać. Przychodzi mi na myśl, że może on jest aniołem, zawsze w płaszczu narzuconym na skrzydła, niewidzialny dla wszystkich oprócz mnie. Pamiętam, jak śniło mi się pierwszej nocy tutaj, że odkryję obecność stu aniołów, jednego po drugim. Ten anioł jednak ma ciało. Chustką do nosa ociera pot z czoła.
Może urodził się w tym domu, a może kochał kogoś, kto tu mieszkał. Albo może te cyprysy wzdłuż szosy posadzone ku pamięci miejscowych chłopców poległych w pierwszej wojnie światowej (aż tylu ich z jednego małego miasteczka?) przypominają mu o kolegach. Może jego matka była bardzo piękną damą i wsiadała do powozu w tym właśnie miejscu, albo jego ojciec, strasznie zawzięty, wygnał go raz na zawsze z tego domu. Albo może on dziękuje Jezusowi za wysłuchanie prośby, żeby jego córki nie operowali niebezpieczni chirurdzy w Parmie. Albo po prostu to jest tylko cel jego codziennego spaceru, przyjemny nawyk, hołd oddawany Bogu Wędrówki. Tak czy inaczej, waham się, czy zetrzeć kurz z oblicza Maryi, czy wyglansować ścierką ten błękit, a nawet, czy poruszyć kopiec zesztywniałych kwiatów na ziemi, wciąż jeszcze nietknięty. W starych miejscach jakieś życie, a my zawsze przechodzimy przez nie. Ten człowiek sprawia, że wyczuwam wokół domu wielkie kręgi. Przez lata całe będę się tu uczyła, czego mogę dotykać i jak. 


Docieramy

kapliczka








Była kapliczka z Matką Boską, i balkon i zielone okiennice. I napis Bramasole i kuta brama. Tylko starszego pana nie było. Za to wracając spotkaliśmy tę samą parę: siwego pana i panią w kapeluszu. Tym razem mężczyzna nie tylko się do mnie uśmiechnął ale lekko kiwnął głową. Kim był? Nie mam pojęcia. Ale z całą pewnością będę go pamiętać. I mam nadzieję, że gdy tam wrócimy znów go spotkamy. A wrócimy na pewno. Bo Włochy uzależniają.

7 komentarzy:

  1. To też moje marzenie. Aż sobie włączę "Pod słońcem Toskanii".
    Pozdrawiam,
    Krysia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach...
    Tez zakochalam się w Toskanii. Jest absolutnie magiczna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze mnie intrygowały takie małe miasteczka z wąskimi uliczkami. Piękną Mieliście wyprawę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne, magiczne, wyjątkowe miejsce..DObrze, że są zdjęcia i wspomnienia do których zawsze można wrócić. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cortona i okolice to moje ulubione miejsce we Włoszech, za każdym razem jadąc tam przynajmniej na dzień, dwa zatrzymuję się w Cortonie. Ostatnio biegałam trasą prowadzącą obok domu Frances Mayes i widziałam ją podlewającą kwiaty w ogrodzie. Pozdrawiam MS

    OdpowiedzUsuń