"Ogień wzmacnia prawą nerkę, odpowiedzialną za siłę życiową. Wobec tego brak gotowanych posiłków pozbawia nas ognia, źle wpływa na nerki i serce, a w sferze emocji prowadzi do depresji (opadanie energii w dół; potocznie mówi się, że jesteśmy „zdołowani”).
Ogień ma właściwość czasu. Kiedy się spieszymy, robi nam się gorąco. Ludziom z nadmiarem ognia ciągle brak czasu. Ci, którzy żyją w ciągłym pośpiechu, mogą cierpieć na zapalenia pęcherza moczowego. Ogień kontroluje metal, czyli przestrzeń, a więc zbyt mało czasu to także za mało przestrzeni – fizycznej, umysłowej, swobody działania, spontaniczności. Ilość ognia w pożywieniu kontrolujemy poprzez gotowanie – im dłużej się gotuje, tym więcej dostarcza się ognia. Energię ognia można przekazywać pożywieniu na wiele sposobów. Chińczycy wyróżniają ich ok. 40.
Nie bez znaczenia jest rodzaj ognia, jakiego używamy do gotowania. Inne są właściwości energii w zależności od źródła ciepła. Najlepsze jest jedzenie gotowane na naturalnym ogniu. Elektryczność to wibracja, nie ogień, a najbardziej szkodliwe jest pożywienie z kuchenki mikrofalowej. Wiosną najlepiej jest gotować na ogniu uzyskanym ze spalania drewna, latem ważny jest sam płomień, a nie rodzaj paliwa. Z ruchem ziemi łączy się spalanie węgla. Ogrzewanie tą metodą jest najzdrowsze, gdyż powstałe w ten sposób ciepło jest zrównoważone i zawiera odpowiednią ilość wilgoci. W przeciwieństwie do ogrzewania elektrycznego i kaloryferów, z których ciepło wysusza płuca, a więc osłabia energię obronną."*
* Wiadomości pochodzą STĄD
A to z kolei uświadomiło mi, że tak naprawdę nigdy nie brałąm udziału w wystawnym przyjęciu. Co więcej nie wiem czy dałabym radę się z takowym uporać jako biesiadnik, bo o wydaniu nawet nie wspominam:
W epoce Qing każdego roku cesarz wydawałł przyjęcia na cześć dostojników i członków rodziny cesarskiej. Z okazji swych 50-tych urodzin cesarz Qiang Long wyprawił ucztę dla kilku tysięcy gości, przy 800 stołach. Był to najbardziej kosztowny bankiet, na stołach podano blisko 200 rodzajów dań najbardziej wykwintnych kuchni Han i kuchni mandżurskiej, było 8 cennych mięs, a więc jaskółki, kuropatwy, przepiórki, łabędzie, delektowano się jaskółczymi gniazdami i ogórkami morskimi, płetwami rekina i rybnymi żołądkami, spożywano 8 cennych surowców górskich jak wielbłądzi garb, łapa niedźwiedzia małpie usta i mózg, ogon nosorożca, jelenie ścięgna i na koniec 8 cennych roślin. Święto trwało dwa, trzy dni. Podawano również bogate desery jak pasta ze słodkiego groszku, bułeczki z kasztanowej mąki, przekładane ciasta, naleśniki z mielonym mięsem.
W dzisiejszych Chinach tradycja różnorodności i dużej ilości potraw utrzymała się, każdy chce ugościć swego biesiadnika jak najlepiej."*
*Wiadomości pochodzą STĄD
Mimo, że lubię poznawać nowe smaki to jednak mam pewne wątpliwości... Nie wiem czy małpie usta bym przełknęła. Nie mówiąc już o jedzeniu psiego mięsa albo czegoś na wpół żywego. Na koniec jeszcze fragment z "Ostatniego kucharza chińskiego":"W pijanych krewetkach po szanghajsku jeszcze w trakcie jedzenia krewetki nie były całkiem martwe, lecz odurzone moczeniem w winie, i dlatego nie ruszały się nabierane pałeczkami. A żaden posilający się nimi Chińczyk nawet się nie wzdrygnie, czując, że jedzenie czasem porusza mu się w ustach. Przeciwnie. Dla meishija, smakosza, oznacza to największą świeżość."
Z tego niezbicie mi wychodzi, że nie jestem smakoszem. Stanowczo wolę jak w ustach nic mi się nie porusza, a wszystko co spożywam jest już od dawna tylko jedzeniem nawet nieco zleżałym ale bez wyraźnych oznak życia:)
Madziu, chyba masz dwie takie same notki na temat kuchni chińskiej, ale ja niestety nie w temacie chciałam się wypowiedzieć, mam z biblioteki trzy Twoje książki, zaczęłam od "Uroczyska" i bawiłam się rewelacyjnie, od samego rana z tym tytułem!!! Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że Twoje książki są cudne, bo Ty sama jesteś wspaniałą osobą!!! :)
OdpowiedzUsuńJak ktoś nie doczyta, to nie wie, co pisze! Dwie notki, ale różne, hihi!
UsuńJa niestety nie lubię nowych smaków, mój mąż zapewne by się skusił, bo jak byliśmy w Paryżu miał zamiar jeść ślimaki, na samo wspomnienie robi mi się słabo!
UsuńAniu bardzo się cieszę, że odnalazłaś w Uroczysku trochę radości i wzruszeń:) A jakie masz jeszcze tytuły? Dziękuje za miłe słowa pod moim adresem, aż się zarumieniłam:)
UsuńJa lubię nowe smaki, do ślimaków nie mam obiekcji o ile nie będą żywe rzecz jasna:)
Pozdrawiam i Ciebie i całą rodzinkę.
Tak ja też wolę jak jedzenie się nie rusza. Nawet bym chyba nie umiała wybrać homara z akwarium, którego mają mi przygotować. Także nie martw się jesteś w dobrym towarzystwie (ja też), obie nie jesteśmy smakoszami!
OdpowiedzUsuńMagda a oglądałaś Julie i Julie? Tak mi się skojarzyła scena z gotowaniem homara:)
UsuńNie ruszające się i nie patrzące na mnie jedzenie, tylko takie:)
OdpowiedzUsuńŻadnych raków i homarów, przecież to okrucieństwo wrzucać żywe do wrzątku.
Właśnie zastanawiam się dlaczego to musi być żywe gotowane? Też nie mam sumienia jeść takich potraw. Sumienia i serca.
UsuńO rety! ruszajace się krewetki fuuj! martwych nie zjem. podziwiam ich. No ale każdy je to co lubi. niektórzy truchla zwierząt;D
OdpowiedzUsuńChciałam sie pochwalić,że moje obiady są tylko i wyłącznie gotowane na piece z ogniem drzewnym:)mama nie toleruje mikrofali wiec nawet nie posiadamy tego sprzętu w domu
Natomist jeżeli mowa o przygotowaniu wielu dań. wszystko jest zależne od dobrej organizacji. brałam udział w gotowaniu do wesela i nie taki diabeł straszny :)
Truchła były obłędne:) Aga ja ci tej kuchni szczerze zazdroszczę, już ci zresztą pisałam przy okazji warzenia mikstur:) A z organizacją masz rację co nie zmienia faktu, że nie wyobrażam sobie przygotowania wielkiej fety. Święta mnie już momentami przerastają a co dopiero przyjęcie na setkę osób! W razie czego będę się radzić u Ciebie i Twojej mamy:)
UsuńSerdeczności.
Książka "Ostatni kucharz chiński" - myślę, że ciekawa i warta przeczytania... Moja koleżanka ją ma i wiem, że mi pożyczy.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o ogień - to ciekawa jest filozofia wschodu... w ogóle :)
Pozdrawiam :))
To fakt ich sposób myślenia jest totalnie inny niż nasz. A książkę polecam, bardzo ciekawa i jednocześnie pokazująca mentalność Chińczyków.
UsuńNie mogę czytać takich książek, bo mogłabym na dobre...stracić apetyt. Ruszające się krewetki, małpie przysmaki i inne chińskie specjały zwalają mnie z nóg... Ale z teorią o prozdrowotnych właściwościach jedzenia przygotowanego na ogniu - takim prawdziwym - zgodzę się. Nawet smak jest inny. Lepszy. A mikrofali nie używam.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
Asia
PS. I jak tam Malownicze? Pisze się? Bo ja już czwarty raz czytam poprzednie części...
A
Ale tam jest stosunkowo mało tych obrzydliwości a za to sporo historii i miłości do jedzenia. Fragment z krewetkami był chyba jedynym takim w tekście więc nie ma co się nim przejmować:)
UsuńŻe co proszę....łabędzie i wielbłądzie garby????
OdpowiedzUsuńTo ja już wolę chyba pogrążyć się w głębokiej depresji...;-D
Mi by wystarczyło co by choć z jeden dzień słońce świeciło, już chyba zapominam jak wygląda.....
Dom ogrzewamy piecem kaflowym i palimy drewnem więc może choć troszeczkę dostosowuje się do rad z książki;-D
O tak słońca i mi trzeba, a za depresję dziękuję choć i garb wielbłądzi mnie nie kusi:) To może idźmy na całość i zrezygnujmy i z małp, łabędzi, wielbłądów i depresji? To chyba najlepsze rozwiązanie:)
Usuń